środa, 1 lutego 2012

Sen 1. W zaciszu domowego kaloryfera

Czas się obudzić!
Czas zrzucić kajdany snów i majaków, czas wychylić głowę z ciemnej jaskini, czas zaczerpnąć haust rześkiego powietrza niby pierwszy oddech wdzierający się w płuca niemowlęcia, które krzykiem oznajmuje światu początek swojego istnienia, nadszedł wreszcie czas opuszczenia łona matki tylko po to, by po doświadczeniu bólu egzystencji i tęsknoty pragnąć doń wrócić i wtulić się w zaułek pokręconej, różowej pępowiny i mruczeć, szeptać, kwilić słowa kołysanki śpiewanej przez zadowolonego ojca...
Siedzę przy ciepłym kaloryferze i patrzę w zamarznięte okno. Szyba pokryta jest kwietnymi esami-floresami, wzorem arabesek z tunezyjskiego bazaru, bije z nich zapach cedru, cynamonu, goździków, imbiru i mocnej herbaty. Wstaję i przykładam do szyby dłoń. Pod wpływem ciepła kwiaty i drzewa afrykańskie topnieją i spływają niczym wodospad, niszcząc po drodze inne cuda mroźnego labiryntu. 
W moim domu są cztery okna. Z każdego z nich widać inną stronę świata. Przez okno północne widzę morze, jego wzburzoną toń, mewy kołujące nad kutrami, ścigające się po piasku kraby czerwone, których długie i niezdarne odnóża plączą się w wyrzuconych na brzeg wodorostach. Przez okno południowe nasłuchuję gwizdu wiatru, odgłosów zderzających się rogami górskich kozłów, dzwonków owiec maszerujących stadem na wysokie hale i poszczekiwanie łaciatego owczarka. Wychylając się przez okno wschodnie czuję zapach lasu - mokra ściółka, suche liście, mech, borówki, jagody, grzyby i mgła, dzięki której zapachy utrwalają się w niciach srebrnych pajęczyn i na zawsze pozostają w kroplach rosy. Wychylając dłoń poza okno zachodnie czuję ciepło twego ciała, pod opuszkami palców włoski układają się w dywan, skóra napina się pod pieszczotą i pokrywa ją gęsia skórka i do tego drga każdy mięsień twarzy, szyi, ramion, torsu, uda, łydki, po których krąży moja dłoń...
Lecz nagle wszystko znika! Otwieram oczy i nie ma już ciebie! Nie ma twych morskich oczu, nie słychać bicia twego serca, nie czuję twego zapachu i nie czuję już ciepła twego ciała! W przypływie rozpaczy zaciskam pięści i biję nimi w złudne cztery okna. Szkło ze szczękiem sypie się na podłogę. W ostatnim, tym, gdzie zamiast twej twarzy widzę tylko swoje odbicie, otwiera się w głębi szklanego pejzażu czeluść tęsknoty. Z krzykiem rzucam się w to okno i rozbijam w tysiące kawałków własne odbicie i patrzę z satysfakcją na to, że rozpadłem się na milion cząsteczek...
A teraz siedzę w swoim pokoju i, popijając z niebieskiej filiżanki gorącą herbatę z goździkami, próbuję posklejać te za nic nie chcące pasować do siebie kawałki szkła...