czwartek, 15 marca 2012

Sen 8. Metafizycznie

Rolety zasunięte, w pokoju półmrok, łóżko rozgrzebane, na fotelach walają się rozrzucone ciuchy. Od wczoraj siedzę na tapczanie i pogrążam się w głębokiej metafizyce sensu, potrzeby, bytu, małostkowości, mglistości, beznadziejności, bylejakości, nicnieznaczoności swojej marnej osoby i tego, co sobą reprezentuję - czyli niczego. Próbuję zrozumieć, zaakceptować, wytłumaczyć niewytłumaczalne. Nie ma rozwiązania, nie ma logiki w tym wszystkim!
Wysunąłem swą łapkę jako przymierze, dałem sygnał, zrobiłem pierwszy krok, okazałem wyrozumiałość i gotowość. Bez słowa zostałem odtrącony, przekreślony. Tak po prostu. Słońce zaszło za horyzont i już nigdy nie wzeszło. Zrozumiałem dziś, że tak naprawdę zostanę sam. Do końca.
Nadzieja mnie zgubiła, oszukała i wychłostała rózgą po plecach.
- Będziesz cierpiał, boś zbyt dobry dla innych - powiedział kiedyś Przyjaciel.
Słowa jego sprawdziły się co do joty.
Tak więc ktoś musi cierpieć, by ktoś inny mógł być szczęśliwy.