poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Sen 13. Trema przed tremem

Zbliża się godzina zerowa. Punkt kulminacyjny. Spełnienie oczekiwanego stanu rozkojarzenia zmysłów cielesnych. Nagość. Zapachy. Poty. Wonie. Szepty. Ulotne oddechy. Dotyk. 
Lustro ogromne stojące w kącie pokoju odkryłem spod płachty błękitnej. Usiadlem w fotelu naprzeciwko i czekam. Czekam na północ, na godzinę miłości spragnionej, na to gdy w tremie po drugiej stronie głowę przechylisz i szepniesz słowa czułe. Odpowiem ci dłoni gestem i niedostrzegalnym skinieniem przywołam. 
O! Jesteś już tam, gdzie ptaki nocy pieśń gniazda kruchego śpiewają. Spoglądając na odbicie twe serce drży, pulsuje aorta Niagarą uczuć szarpana. Spełni się marzenie piękniejsze niż wrota królestwa niebieskiego. To będziesz ty, cud natury, cud ludzkości, cud dobroci. Niepowtarzalny. Czekam i drżę. Czekam na ciebie, na twój zapach, na twoje ciepło, na twój oddech, na twój dotyk.
Lecz w pewnej chwili zapada szarość. Wyciagasz rękę ku mnie i smutną twarz odwracasz, by schować łzę. Granicy lustra nie da się przekroczyć w żadną ze stron. 
Zostajesz tam, gdzie nie ma mnie, zostaję tu, gdzie nie ma ciebie... Na zawsze.