środa, 10 czerwca 2015

Sen 283. Nocny gość

W nocy coś mnie przebudziło. Był to niby odgłos przesuwanego fotela, jakieś szuranie, potem głuche człapanie po panelowej podłodze i uderzenie drzwi o framugę. Podparłem się na łokciach i nasłuchiwałem. W domu zalegała cisza. Śpiący obok Błękitnooki oddychał miarowo i spokojnie. Na jego twarzy wyraźnie odznaczały się ciemne brwi i prosty nos. Poprawiłem poduchę, gdy znów usłyszałem hałas na dole. Było to coś jakby raptowne przesunięcie firany na karniszu, a potem głuche kroczenie w kierunku kuchni. Sięgnąłem po czerwono-białą bluzę Błękitnookiego i stanąłem u wylotu schodów. Po ciemku zszedłem na dół i namacałem włącznik światła w salonie. Zlustrowałem pokój, kuchnię, sprawdziłem drzwi wejściowe i już miałem wrócić do sypialni, gdy znów dobiegło mnie stuknięcie. Odgłos dochodził z tarasu. Drzwi kuchenne były nieco uchylone. Wyjrzałem na zewnątrz i w nikłym świetle padającym przez kuchenne okno spostrzegłem, że ktoś siedzi w ogrodowym fotelu. Był on zwrócony tyłem do kuchni i nie można było rozpoznać, któż tam był. Była to raczej niska postać i siedziała wyprostowana, z rękoma wspartymi na podłokietnikach. Podszedłem i oniemiałem. Momentalnie zrobiło mi się zimno i odruchowo zasunąłem zamek bluzy. "Co ty tu robisz?", zapytałem po chwili. "Słyszysz mnie?" Gość nie reagował. Wziąłem głęboki oddech i szybko udałem się do sypialni. "Kochanie, wstań. Musisz koniecznie zejść ze mną na dół. Mamy problem", zbudziłem Błękitnookiego. Usiadł na łóżku i patrzył na mnie pytająco. "Co się stało?" "Chodź, to zobaczysz!", ponagliłem go. Założył koszulkę z Papą Smerfem i na bosaka zszedł za mną na dół. Podszedł do ratanowego fotelika i w przypływie zdumienia zmarszczył czoło. "On śpi!", stwierdził po chwili. "Co zrobimy?", zapytałem. "Trzeba go zanieść do domu", odparł Błękitnooki. "Hej, mały! Słyszysz mnie?", kucnął naprzeciw nocnego gościa i chwycił go za rękę. "Jak on ma na imię?" "Enrique", odparłem. "Hej, Enrique, spójrz na mnie", Błękitnooki dotknął jego policzka. Ubraliśmy się i Błękitnooki delikatnie wziął chłopca na ręce i udaliśmy się w kierunku jego domu. Gdy wyszliśmy zza zakrętu, zauważyliśmy kilkoro ludzi z latarkami. Zgodnie stwierdziliśmy, że to poszukiwania zaginionego małego sąsiada. "Znaleźliśmy go w naszym domu", oświadczyliśmy, gdy podszedł do nas mężczyzna w szlafroku. Po chwili przybiegła wystraszona kobieta: "Przepraszamy panów za kłopot. Syn lunatykuje", zaczęła tłumaczyć całe zajście. "To nie pierwszy raz, gdy wyszedł w nocy z domu", dodał ojciec i wziął chłopca na ręce. "Dziękujemy panom", uśmiechnęła się. "Nie ma za co", odparłem. Gdy wróciliśmy do domu, przyciągnąłem Błękitnookiego do siebie i mocno ucałowałem go w czoło. Uśmiechnął się i: "Kocham cię", wyszeptał. 

1 komentarz: