niedziela, 4 października 2015

Sen 335. Kręte ścieżki leśnych żywotów

Zmrok zapadał bardzo szybko i zaczynało robić się zimno. Wzrastał mróz, gdyż drzewa trzeszczały i skrzypiały pod naporem wiatru. Potarłem ramiona i skuliłem się. Do głowy wpadła mi myśl, iż niepotrzebnie tu przyszedłem i narzucam się komuś, kto mnie nie chce znać. Jakby wyczuł moje wątpliwości. "Od ludzi wolę puszczę", zagadnął. "Tu się dobrze czuję. Pokochałem swoją samotnię", dodał i pokiwał głową. "Nie chciałbyś wrócić do życia? Ta ciemność jest przerażająca", kucnąłem przy nim i zacząłem wrzucać kamyki w toń morza. "Nie", odparł stanowczo. Przesypał kilka razy piach pomiędzy palcami i westchnął. "Chodź. Już czas. Zabiorę cię do siebie", ruszył ścieżką biegnącą pomiędzy zasypanymi śniegiem choinami. Szedł dość szybko. Truchtałem za nim wciągając chłodne powietrze i omijając ostre krawędzie głazów. Zewsząd dochodziły do nas pohukiwania sów i tajemnicze pomruki i piski ukrytych w gęstwinie stworzeń. Rozglądałem się dokoła i co chwilę wychwytywałem błysk żółtych i zielonych ślepi tuż zza drzew. "Obserwują nas", zbliżyłem się do mojego towarzysza. "To tylko wataha wilków. Mieszkają w pobliskich jaskiniach. Śledzą nas, bo jesteśmy na ich terenie", odpowiedział spokojnie i skręcił w stronę prześwitu. Weszliśmy na małą polanę z wysokimi brzozami i leszczyną. W skale po drugiej stronie widoczne było wejście do groty.
Wnętrze jego mieszkania było brudne i zaniedbane - przy oknie stał stary i zniszczony fotel, tuż obok porysowany i wykrzywiony stolik, na podłodze leżał wyliniały i wytarty dywanik. Kominek, regał, obdrapana komoda i rozbebłane polowe łóżko dopełniały wnętrze groty. W powietrzu unosił się smród wilgoci, stęchlizny i spalonego drewna. Rozglądałem się z niesmakiem. Przysiadłem na skrzypiącym krzesełku tuż przy ognisku i zacząłem rozgrzewać zmarznięte ręce. "Nie mogę uwierzyć, że mieszkasz w takich warunkach", odezwałem się po chwili. Wzruszył ramionami. "Ludzie się zmieniają, a do wszystkiego z czasem można się przyzwyczaić", odpowiedział i podał mi herbatę w dużej porcelanowej filiżance. "Pamiętam, że kiedyś lubiłeś być estetą i dbałeś o wszystko bardziej niż ja sam", kręciłem głową z niedowierzaniem. "Jest tak, jak powiedziałem - ludzie się z czasem zmieniają i przyzwyczajają do nowych warunków", uciął temat. Przysunął fotel do ognia i rozsiadł się w nim. Z zewnątrz dobiegało wycie wilków.
Popijałem gorzką herbatę, gdy moją uwagę przykuły fotografie ustawione na komodzie. Jedno przedstawiało trzech chłopców i psa siedzących w łódce, na drugim był Elbi w swojej ulubionej czerwono-białej polówce. "Skąd masz te zdjęcia?", zapytałem z trwogą. "Te?", zapytał niedbale. "Elbi mi je kiedyś dał. Przecież masz takie same", wzruszył ramionami. "Jak to ci je dał?", uniosłem nieco głos. "Normalnie. Zresztą zapytasz się go sam. Właśnie nadchodzi", uniósł się z fotela i podszedł do drzwi, by wpuścić do domu nadchodzącego gościa.
Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna w czarnej flauszowej kurtce. Otrzepał śnieg z ramion i stanął naprzeciwko mnie. Swoim zwyczajem przekręcił głowę nieco na bok, ręce wsunął do kieszeni spodni i uśmiechał się. Czekał na mój ruch. "Elbi...", zachłysnąłem się jego widokiem, podszedłem do niego i zarzuciłem mu ręce na ramiona. Moje serce biło jak oszalałe, czułem rozlewające się po ciele szczęście, było tak jak przed wieloma laty, gdy obejmowałem go ostatni raz. "Czy ja śnię?", zapytałem. "Nie", odparł i objął mnie i przycisnął do siebie. "Cieszę się, że cię w końcu widzę", wyszeptał i jego usta przylgnęły do mojego policzka. Spojrzałem w jego załzawione oczy i ucałowałem go w czoło. "Kochany mój...", wyszeptałem i znów go przyciągnąłem do siebie. "Dość tych czułości!", zawołał Błękitnooki. Elbi podszedł do niego, przytulił na powitanie i ucałował w czoło. "Dobrze cię znów widzieć", powiedział i przyciągnął mnie. "Znów razem. Nasza trójka jest wieczna", zaśmiał się Błękitnooki. "Tak powinno być zawsze! Jak w dzieciństwie!", dodał Elbi i ponownie przyciągnął nas do siebie".
Zapadła głęboka noc. Nad lasem rozbłysły gwiazdozbiory, a pośród nich w fazę pełni wchodził księżyc. Wilki ucichły i pochowały się w legowiskach, a my siedzieliśmy blisko siebie i patrzyliśmy w łunę domowego ogniska. Milczeliśmy. Od czasu do czasu zerkaliśmy na siebie ukradkiem i wymienialiśmy uśmiechy. "Błękitnooki nie będzie się martwił o ciebie?", zagadnął mnie Elbi. "Nie", odparłem cicho i chwyciłem go za rękę, "Wyjechał w delegację i w domu zostałem sam. Zresztą wie, że tu jestem." "Nie będzie zły, że się ze mną spotkałeś?", zapytał ponownie. "Dlaczego miałby być zły? On także za tobą tęskni. Być może nie potrafi tego okazać, ale brakuje mu ciebie. Często cię wspominamy, gdy rozmawiamy o gwiazdach", zmierzwiłem jego ciemną czuprynę. "Markiza mówiła coś całkiem innego", odezwał się milczący do tej pory Błękitnooki. Elbi drgnął na dźwięk jej imienia i poprawił obsuwające się okularki. "Była tu kiedyś i opowiadała o was dziwne historie", Błękitnooki poprawił się w fotelu i wrzucił do ognia kilka szczap. "Twierdziła, że zgubiliście sens życia, że zapętliliście się w nieistnieniu jak w labiryncie, że codzienność płata wam figle, a wy, jak ślepcy, brniecie w swoje własne filozoficzno-egzystencjalne gwiazdorzenie, że Sokrates, Platon, Arystoteles i Pitagoras wam nie pomagają, a wy ciągle idziecie za nimi jak za wyrocznią. Nazwała was "obłąkanymi pustelnikami". Ponoć pijecie truciznę, którą sami sobie nawarzyliście, a ona tylko przygląda się i czeka na wasz upadek", wzruszył ramionami. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Poczułem ucisk w gardle i zatęskniłem za mądrością Błękitnookiego. On by wiedział, jak odpowiedzieć na takie zarzuty. "Powiedziała coś jeszcze...", odezwał się po chwili. Obaj z Elbim spojrzeliśmy w jego twarz oświetloną łuną ogniska. "Powiedziała, że Błękitnooki jest głęboko nieszczęśliwy..." Nie skończył, gdyż doszedł do nas odgłos kroków i ktoś stanął za drzwiami. Elbi wstał i po chwili do pokoju wszedł Anioł Błękitnooki.            
(...) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz