sobota, 7 lutego 2015

Sen 241. Sny, które tak jakby nigdy się nie zdarzyły

"Opowiedz mi swój ostatni sen", Anioł Błękitnooki przerwał ciszę i przeszył mnie swym spojrzeniem. Siedzieliśmy na ganku przy okrągłym stoliku - ja, Markiza i on. Zapadł już zmrok, wiatr lekko poruszał listkami akacji, a świerszcz w kominku zaczął nocny koncert. Każde z nas milczało na swój sposób: Markiza przysypiała z rękami złożonymi na brzuchu, ja szczypałem mankiety czerwonej bluzy, a Anioł, zatopiony w głębokich myślach, kiwał się w przód i w tył. Nagle drgnął i wbił wzrok w nieokreślony punkt na horyzoncie. Zmrużył oczy, a jego mięśnie twarzy przeszył niby prąd. Pokiwał głową, wstał od stołu i dostawił jedno krzesło. Markiza się przebudziła, a we mnie wzrastał niepokój. "Opowiedz mi swój ostatni sen", powtórzył Anioł Błękitnooki i wsparł się na oparciu krzesła.
"Śnił mi się mój przyjaciel z dzieciństwa. Ma takie imię jak moje", uśmiechnąłem się na jego wspomnienie. "Mieszkaliśmy w małej wiosce. Dokoła niej były pola, łąki, las, rzeka. Często bawiliśmy się w ogromnym ogrodzie mojej babci. Objadaliśmy się truskawkami, malinami i agrestem, ganialiśmy pomiędzy rzędami grochu, fasoli, deptaliśmy kopczyki kartofli i siłowaliśmy się z wielkimi pomarańczowymi dyniami. Całe dnie spędzaliśmy razem. Któregoś dnia Elbi wziął mnie za rękę i powiedział: "Kocham cię. Już zawsze będziemy razem". Mieliśmy wtedy po sześć lat. Lato było deszczowe. Była niedziela. Dziadek przy stole czytał gazety, babcia gotowała, mama wyszywała obrus. Mój przyjaciel przyszedł do nas ze swoją mamą. Pamiętam, że miał wtedy na sobie niebieską koszulkę i nowe spodnie ogrodniczki. Najpierw bawiliśmy się w kuchni, a potem włożyliśmy kaloszki i wybiegliśmy z domu. Nasze mamy pomachały nam przez okno. Od rana świeciło słońce. Odpięliśmy z łańcucha naszą Nukę i poszliśmy w stronę lasu. Gdy doszliśmy do zakola rzeki, Elbi zakrzyknął: "Zobacz, jaka wielka piłka!" Chwycił mnie za rękę i zbliżyliśmy się do wody. Rzeczywiście - pośród traw utknęła dmuchana piłka. "Weźmy ją!", ucieszył się i wszedł na grząską trawę. Cały czas trzymałem go za rękę, gdy nagle chlupnęło i mój przyjaciel znikł. Nie zdążyłem nawet mrugnąć okiem, a jego już nie było. Zrobiłem kilka kroków do tyłu i patrzyłem, jak kolorowa piłka uniosła się i popłynęła z nurtem rzeki. Potem stałem i patrzyłem w nicość. Nie wiedziałem, co się stało. Nie było ani jednego słowa na pożegnanie, nie było płaczu, nie było krzyku, tylko gdzieś w oddali przeraźliwie wyła i ujadała biała Nuka..."
"To jest mój ostatni sen, Aniele Błękitnooki. Nigdy potem już żadnego nie miałem...", rzekłem po chwili. Ciszę przerwała Markiza, która szurnęła krzesłem i poczłapała do kuchni. Przyniosła na tacy cztery duże filiżanki mocnej herbaty. Jedną ustawiła przed pustym miejscem przy stole. Spojrzałem na nią z zaciekawieniem. Uśmiechnęła się. "Ale to nie o ten sen pytałem", odezwał się Anioł. "Innego nie pamiętam", odparłem i zanurzyłem usta w gorącym płynie. Błękitnooki Anioł znów drgnął, a Markiza poprawiła czepiec i suknię. W tym momencie na ganek wszedł wysoki chłopak. Usiadł przy stoliku i, nie odrywając ode mnie błyszczącego wzroku, powiedział: "Witaj, Katto". Siedział naprzeciwko mnie, a ja nie mogłem przypomnieć sobie, skąd go znam. Jego niebieskie oczy otoczone były obwódką ciemnych rzęs, a jasne czoło przecięte równymi zakolami brew. "Czy powinienem cię pamiętać?", zapytałem. "I tak, i nie", westchnął. Posmutniał. Spojrzał na Markizę, potem na Anioła. "Jestem właśnie tym snem, którego nie pamiętasz", odparł po chwili. "Wyparłeś się mnie, dlatego nie mogłem do ciebie dotrzeć. Bałem się twego buntu, twoja złość spychała mnie na margines bytów sennych, a strach i przerażenie zamknęły w podziemiu mojego własnego przerażenia. Chciałem do ciebie wrócić, ale nie pozwoliłeś mi na to", mówił szybko nie odrywając wzroku od mojej zadziwionej twarzy. "Czy jesteś moim wyrzutem sumienia?", zapytałem nagle, a on zbladł i nieco stracił pewność siebie. "Przyszedłeś dręczyć mnie, że wtedy okazałem słabość?", pytałem dalej. Po twarzy spłynęły mu łzy i zaczął drżeć. "Jestem tu, by naprawić twoje sny. To moja wina, że nie możesz śnić", odezwał się po chwili. "Jeśli zaakceptujesz przeszłość, twój duch będzie wolny", dodał. "Byłem wściekły wtedy na ciebie. Zostawiłeś mnie. Twoje zniknięcie wywołało szał, którego nie mogłem zrozumieć. Dokoła mnie rozpętał się cyklon, szarpano i popychano mną, darto na mnie ubrania i wyrywano mi włosy, przeklinano mnie, a ja nie wiedziałem dlaczego...", czułem, że wzrastała we mnie rozpacz jak wtedy, gdy skamieniały patrzyłem w ciemność samotnej nocy. "I przestałem wtedy śnić...", wyjąkałem i przytuliłem go, i czułem na dłoniach, jak łzy ciekły po jego pięknej twarzy. "Wróć do mnie, mój jedyny Lemurku Błękitnooki! Wróć do moich snów jako Elbi o błękitnych oczach. Rzuć na mnie błękitny urok! Potrzebuję znów śnić o tobie", zapłakałem w końcu i ja. "Dlatego też tu jestem. Już nigdy cię nie opuszczę. Do zobaczenia w nocy", odparł, pocałował mnie w policzek i znikł, a ja poprawiłem kołdrę, wtuliłem się w poduchę i zasnąłem z nadzieją rychłego spotkania.   

piątek, 6 lutego 2015

Sen 240. Błękitnooki Anioł

Ostatniej nocy nie mogłem spać. Wciąż to zasypiałem, to budziłem się, wstawałem, wyglądałem przez okno, schodziłem na dół i piłem wodę, znów się kładłem tylko po to, by wstać i obijać się o ściany. Rozmawiałem z Błękitnookim, ale potem okazało się, że tylko mi się śnił. Taki krótki sen na jawie. Sięgnąłem po jego czerwoną bluzę. Zasunąłem na głowę kaptur i zawiązałem pod szyją sznurki. Otulił mnie jego zapach. Długo patrzyłem w ciemność nocy. Od tego wyglądania zaparowała szyba. Zawiązałem tenisówki i wyszedłem z domu. Wiatr lekko ruszał akacjami, gdzieniegdzie przetoczyły się po ulicy porzucone papierki po cukierkach. Z rękoma w kieszeniach udałem się w stronę rzeki. Tafla wody lśniła. Wydawało mi się, że na drugim brzegu ktoś siedzi w kucki i układa kamienie na piasku. Ten ktoś miał kaptur na głowie, a gdy wstał, wsunął ręce w kieszenie i patrzył wprost na mnie. "Czy to ty, Katto?", zawołał. "Tak! To ja!", odpowiedziałem nieco zdziwiony, po czym ściągnąłem buty, zawinąłem spodnie do kolan i wszedłem do wody, by przedostać się na drugi brzeg. Gdy się tam znalazłem, rozmówca zniknął. Dostrzegłem na brzegu pozostawiony przez niego napis, ułożony z otoczaków: Elbi. Zadumałem się, a oczy zaszły mi łzami. Z tego zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Wiatr nieco rozwiał deszczowe chmury, a słońce stało już wysoko. Wydawało mi się, że zbliża się południe. Otworzyłem. Na ganku stała Markiza z dziwnie wyglądającym człowiekiem. Był odpychająco chudy i wysoki. Był też stary. Jego szczurzą twarz okalały strąki długich włosów, a spod górnej wargi wybijały się na zewnątrz żółte zęby. Ponad niezmiernie długim i spiczastym nosem skrzyły się ogromne błękitne oczy. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na tego dziwoląga, i im dłużej na niego patrzyłem, wzrastało we mnie wrażenie, że skądś go znam. Moją zadumę przerwał on sam, gdyż zrobił krok do przodu i wysunął rękę. "Musisz mnie pamiętać...", odezwał się tak ciepłym i przyjemnym głosem, że upadłem przed nim na kolana. "Tak... Oczywiście... Ty jesteś... Elbi... Mój Anioł!", wyszeptałem i padłem twarzą do jego stóp.

środa, 4 lutego 2015

Sen 238. Przyglądając się...

Zastałem miasto w deszczu. Parno. Ciemne niebo co chwilę przecinała błyskawica. W środku nocy dotarłem do domu, przekręciłem klucz w zamku i wszedłem do mieszkania. Mój niespodziewany powrót widocznie komuś lub czemuś przeszkodził, gdyż z góry dobiegł mnie tupot biegnącej istotki, zgrzytnęły i trzasnęły drzwi od sypialni, potem coś stuknęło w kuchni, a w łazience zgasło światło i zaskrzypiała drewniana okiennica. "Wróciłem!", zawołałem w głąb domu i zerknąłem w swoje lustrzane odbicie. "Przyjechałem", szepnąłem i, patrząc prosto w odbite źrenice, lekko uniosłem kąciki ust. "Po co wróciłeś?", zapytało moje odbicie i uniosło brwi w osłupieniu. "Chciałbym spróbować jeszcze raz... Chciałbym się zmienić na lepsze... Chciałbym zapomnieć... Uciekłem... Znowu...", plątałem się w myślach, nie mogąc przypomnieć sobie, gdzie jestem i co mam teraz zrobić.
Usiadłem na schodach i rozejrzałem się po salonie i po kuchni. W kątach pomieszczeń drgały kłaczki szarego kurzu, kwiaty w wazonie opadły na wszystkie strony i straciły kolory, rękaw czerwonej bluzy Błękitnookiego zwisał z oparcia fotela, jego kubek z zaschniętą na dnie kawą wciąż stał na kuchennej ławie, na sofie leżała grzbietem do góry otwarta książka, którą czytał jeszcze przed swoim wyjazdem, a tuż przy kanapie stały równo ustawione jego kapcie. Wszystko w domu zastałem tak, jak zostawiłem dwa miesiące temu. "Uchhh...", westchnąłem i ukryłem twarz w dłoniach...  

niedziela, 1 lutego 2015

Sen 237. Życie to niekończąca się podróż

Walizka ponownie spakowana. Tydzień temu wróciłem z wycieczki po Meksyku i nawet nie zdążyłem zagrzać miejsca, a już mi trzeba znów wyjeżdżać. Przede mną droga powrotna - do domu. Tym razem nikt tam na mnie nie czeka... Najpierw wyrzuciłem z mojego życia Brązowookiego, potem Marudanę, zrezygnowałem z pracy i wyjechałem z nadziejami na poprawę wszystkiego. A teraz wracam do Belo Horizonte, do miejsca, w którym się wszystko zaczęło. Niestety wracam sam. Błękitnooki zostaje z rodzicami w Zabytkowym Mieście. Czeka mnie ciężki okres - ponowna aklimatyzacja, załatwienie nagromadzonych spraw, szukanie pracy, być może mniejszego mieszkania, a może nawet i przeprowadzka, ale to w najgorszym wypadku. Boje się tylko jednego - że może mi się to wszystko nie udać...