piątek, 13 lutego 2015

Sen 243. Dobry plan

Czwarty dzień w domu. Piżamy. Luźny dres i bluza z kapturem. Okna zaciemnione. Półmrok w salonie, kuchni, sypialni. Zaprosiłem dziś kota do środka (wcześniej rozmawiałem z nim tylko na tarasie). Wyłożył się na kanapie i obserwował, jak krzątałem się po domu. Zrobiłem drinki, rozlałem wino, włączyłem muzykę, chyba zbyt głośno, gdyż mój gość się spłoszył i bawiłem się w balet. Zamiast wielkiego lustra, miałem cień na ścianie, który dokonywał korekty moich niezgrabnych ruchów. Bawiłem się przednio. Chyba się upiłem...

Późnym wieczorem trzeba mi wyskoczyć do sklepu. Kończy się wino, butelka po whisky też już prawie pusta. Nie zamierzam wychodzić z domu ani na moment przez następne trzy dni - jutro jest piątek 13-tego, potem durne walentynki, a niedziele powinno się przecież spędzać w domu. Uważam, że to dobry plan i coraz bardziej zaczyna podobać mi się taka samotna wolność.

Znad płaskowyżu znów nadciąga burza. Po dalekich rozbłyskach wnioskuję, że będzie dość mocna. Będę miał dziś romantyczny późny wieczór - świeczki, wino, muzyka i burza za oknem.

czwartek, 12 lutego 2015

Sen 242. Z tym mi do twarzy

Nic. Tam, gdzie to było możliwe, zaniosłem cv i podania o pracę. I nic. Po prostu nic. Czekam, lecz nie wiem na co. Może, a może nie...

Odwiedziłem swoje poprzednie bagienko. Kilka osób się ucieszyło, że przyjechałem do Belo, lecz stwierdziłem, że nie mam ochoty tam wracać. Pomimo że pizda zawsze robiła mi pod górę i nienawidziła mnie najbardziej na świecie, szkoda mi tracić kontakt z niektórymi ludźmi. Przepracowałem z nimi ponad dwa lata i wiele razem przeszliśmy. Trudno.

Próbowałem rozmawiać z Błękitnookim na skype. Nie kleiło się. Kiedyś potrafiliśmy przegadać całą noc i nie wyczerpywaliśmy tematu. Dlaczego teraz nie potrafimy?

Noce i dnie zlały się w jeden ciąg. Kilka dni temu zrobiłem zakupy, zamknąłem drzwi na cztery spusty, pozaciemniałem okna i trwam. Papierosów i wina mam pod dostatkiem. Rozmawiam z gwiazdami, słucham padającego deszczu, obserwuję mrówki na tarasie, liczę przelatujące nad ogrodem ptaki. Odwiedza mnie czasami kot z sąsiedniej posesji. Pijemy herbatę i czytamy razem filozoficzne traktaty i liryczne monologi. Zaczyna mi się to podobać. Cisza, spokój, bycie sam na sam, a towarzystwo kota bardzo mi odpowiada.

Czytałem mu dziś fragment "Czeskiej biżuterii" Grzegorza Musiała (s.13-14):
"Wiem też, że nadejdzie kiedyś takie zakończenie, po którym niczego już nie trzeba będzie rozpoczynać. Pogrążę się w ciepłej wacie światła zmieszanego z muzyką, a może będzie to powietrze czyste aż do bólu i popłynę przed siebie zapatrzony w ogromniejącą źrenicę Czasu. Tam czeka mnie On, mój przyjaciel, mój kochanek. On, mój młodzieńczy, roześmiany (...), rozpostrze szeroko ramiona i utonę w nich, zanurzę się w znajomy zapach, w najsłodszą miękkość, aż przepadnę wreszcie, rozpłynę się jak szczęśliwy, zakochany promień". 

To bardzo ładny fragment. Też w to wierzę.