czwartek, 25 czerwca 2015

Sen 293. Moi mężczyźni

Błękitnooki.
Wczorajszej nocy wsunął się lekko pod pościel i przylgnął do mnie całym ciałem. Na szyi poczułem jego usta. Podciągnąłem poduchę pod plecy, a on położył głowę na moim mostku. Objąłem go rękoma i zanurzyłem nos w jego brązowych włosach. Upajałem się ich zapachem, wszystkimi zmysłami chłonąłem jego błękit, gładziłem gładkie ramiona, muskałem kark i szyję i palcami przeczesywałem pod włos jego czuprynę. Mruczał. By rozmawiać - nie potrzebujemy słów.  

Elbi.
Czy jest szczęśliwy? Mam nadzieję, że dzień, w którym zniknął, był dla niego początkiem czegoś nowego, perspektywą rozwoju, krokiem w przyszłość. Mam nadzieję, że wybory, których dokonał, przyniosły mu satysfakcję i radość. Tęsknię za nim. Zamykam oczy i widzę go, jak stał w drzwiach mojego mieszkania z rękoma w kieszeniach spodni, z głową przechyloną na bok i wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczyma. Podszedłem do niego, przywitałem pocałunkiem w policzek i objąłem go, a on przyciągnął mnie do siebie. Nigdy tego nie zapomnę.

środa, 24 czerwca 2015

Sen 292. Zjawy i mary

Głęboka noc. Wybudził mnie ryk telefonu. "Kto tam?", zapytałem i usiadłem na łóżku. "Zna pan Elbiego? Zna pan?! Elbiego!", ktoś krzyczał z drugiej strony. "Tak, znam", odparłem i zaświeciłem nocną lampkę. "Trzeba jechać natychmiast! Niech pan jedzie do jego pracy!", nadal ten ktoś krzyczał do aparatu. "Ale co się stało?, uniosłem głos. "Pomóc mu trzeba..." i urwało rozmowę. Słyszałem tylko głuche piii, piii, piii, piii. Zerwałem się z łóżka, wciągnąłem dżinsy i byle jaki podkoszulek, na bose stopy wsunąłem tenisówki i wybiegłem z domu. Biegłem, ile mogłem, nie czułem zmęczenia. Przed firmą stało wielu ludzi. Na schodach wejściowych jakiś mężczyzna coś mówił. Nagle padło nazwisko Elbiego i ten człowiek zapytał: "Czy jest tu ktoś od Elbiego?" "Tak! Ja jestem!", zawołałem i przecisnąłem się przez tłum. Spojrzał na mnie i włożył mi coś do rąk i powiedział: "Tak mi przykro. Tak mi przykro." Była to owalna plakietka z imieniem i nazwiskiem Elbiego. Oniemiały patrzyłem na swoje dłonie i nie mogłem oddychać. Czułem się, jakby mi kto obuchem przyłożył po głowie. Upadłem na kolana i w tym momencie się obudziłem. Dyszałem jakby po stu kilometrach biegu, a moja koszulka była mokra. Musiałem wyjść na taras, by ochłonąć i dojść do siebie. Zaczerpnąłem świeżego powietrza i doszedłem do wniosku, że to był tylko koszmar. Dziś cały dzień mam zacięcia oddechu i czkawkę, tak jakby ktoś o mnie myślał lub rozmawiał. No tak, przecież przed północą do domu wraca Błękitnooki. Będę na niego czekał.

niedziela, 21 czerwca 2015

Sen 291. Strumień wspomnień

Miałem dziś ciężką zmianę. Do domu wróciłem prawie na czworakach. Po drodze zrobiłem zakupy, narzuciłem na ramiona czerwono-białą bluzę Błękitnookiego i w towarzystwie butelki wina odpoczywam na tarasie. Z głębi domu sączy się mix muzyki filmowej, popijam wino, palę fajki, przeglądam gwiazdozbiory nad sobą i jednym uchem podsłuchuję koncertu cykad. Zawsze gdy je słyszę, przypomina mi się wioska dziadków. Przymykam oczy i widzę w wyobraźni obrazy z dzieciństwa - sianokosy, żniwa, wykopki. Siano układało się w stogi, a gdy było dostatecznie suche, zwoziło się je do stodoły (zawsze dziadek sadzał mnie na furze), słomę związywało w snopki i składało w stosy przypominające chochoły. Po żniwach dziadek zbierał te snopy i budował kopce na kartofle, które zbieraliśmy do wielkich koszy. Po wykopkach na polu zostawały ogromne pomarańczowe i żółte dynie. Z daleka wyglądały niby porozrzucane słońca, które spadły z nieba. Uwielbialiśmy z Błękitnookim biegać pomiędzy nimi i próbowaliśmy toczyć je w różne strony, niekiedy daremnie, gdyż były większe od nas! A gdy się zmierzchało, wpatrywaliśmy się w gwiazdy i ogromniejący księżyc. Rozkładaliśmy koc w stogu siana i przy świetle z latarki słuchaliśmy koncertów cykad i rechotu żab z pobliskiego stawu.
Mam mnóstwo wspomnień z dzieciństwa - łapanie siatką cierników w rzece, kąpanie się z Błękitnookim w stawie przy młynie, wspólne wyprawy na grzyby, poziomki, jagody, zakradanie się na stary cmentarz ukryty w brzezinie i łażenie po leśnych ostępach i wykrotach w celu odkrycia powojennych bunkrów, o których wielokrotnie opowiadał dziadek. Szkoda, że nie można wrócić do czasu dzieciństwa i przeżyć tego wszystkiego jeszcze raz. Cieszę się z tego, że wychowałem się na wsi.
Butelka już prawie pusta, zapalę jeszcze i zadzwonię do Mojego, bo gotów pomówić mnie o brak zainteresowania jego osobą, a potem otworzę sobie drugie wino (kostek lodu mam pod dostatkiem). Nie chce mi się jeszcze spać. Ktoś chętny na lampkę białego?