sobota, 26 marca 2016

Sen 375. Scenki przedświąteczne

1.
Późny wieczór. Zamyślony Błękitnooki stoi przy oknie i patrzy w nieokreślony punkt przed siebie. Podchodzę do niego od tyłu, obejmuję i przylegam policzkiem do jego szyi. Słyszę, jak przymyka oczy. "Liczę gwiazdy', szepcze po chwili. "Ilu się już doliczyłeś?", pytam. "Więcej niż Platon", odpowiada i uśmiecha się. Przymykam oczy i czuję jego ciepło na swej twarzy. "Spójrz!", nagle wyrywa mnie z zamyślenia i pokazuje na bladą smugę na niebie. "Ślad po spadającej gwieździe. Popłynęła na zachodnią półkulę", mówi. "Pokazała nam drogę do domu", zauważyłem. "Serio?", zapytał. "Myślisz, że gwiazdy znają kierunki świata?", spojrzał na mnie z zaciekawieniem. "Przecież wszechświat jest nieskończony, niezmierzony, wychodzący poza granice wyobraźni", mówił z zapałem. "Ale tam nie ma granic. Żadnych!", wszedłem mu w słowo. Zerknął na mnie poważnie, mrugnął kilka razy i wziął głęboki wdech. Jego wielkie błękitne oczy zaszkliły się. "Nie chcę wracać. Zostanę. Chcę być z wami tak jak kiedyś". "Jesteś inną gwiazdą niż Elbi i może jeszcze zmienisz zdanie", przytuliłem go.

2.
Pchnięta furtka zgrzytnęła. Mżyło, gdy weszliśmy na teren małego cmentarza. Mama niepewnie rozejrzała się dokoła i wolnym krokiem ruszyła w kierunku mogiłek ukrytych pośród rozłożystych krzewów. Minęliśmy apsydę wiejskiego kościółka, przeszliśmy obok kamiennego mauzoleum przedwojennych dziedziców wsi i stanęliśmy w najstarszej części cmentarza. Otoczyły nas stare mogiły, popękane grobowce i wszędzie wijące się pędy krzewów dzikiej róży. Zbliżyliśmy się do zapadniętego placu, który kiedyś był mogiłą. "A gdzie podział się pomnik?!", Mama była zaskoczona opłakanym stanem grobu. Wraz z Błękitnym wyszarpaliśmy spod splątanych traw przewrócony i już przerdzewiały krzyż wraz z rozłamaną tabliczką: "Lucyna, lat 31, Elbi, lat 6. Zginął śmiercią tragiczną. Ave Maria". Postawiliśmy także ze znalezionych szczapek prowizoryczny płotek dokoła mogiłki. "Gdy zmarła Lucynka, nie było już komu zająć się grobem" powiedziała Mama i zaczęła ustawiać znicze. "Ostatni raz byłam tu, gdy szedłeś na studia. Był wtedy tu ładny pomnik z medalionem Lucynki. Nie mam pojęcia, co się z nim stało..." westchnęła. "Pamiętasz Elbiego?", nagle zwróciła się do Błękitnookiego. "Bawiliście się razem w domu dziadków". Błękitny drgnął. "Jak przez mgłę", odparł i się zasępił. "Chodźmy już! To zbyt bolesne...", westchnęła. W milczeniu wróciliśmy do domu.

3.
Krzątaliśmy się po domu. Porządkowałem kuchnię, a Błękitnooki znosił nasze rzeczy i układał je obok walizki, gdy rozległ się dzwonek. Podszedł do drzwi i ze zdziwienia otworzył usta. Na klatce schodowej stała nasza sąsiadka, Cyklopica. Przed sobą trzymała wielką paterę z zimną płytą i pokrojonym ciastem. "A ja przyniosłam panom święconkę. Dzwoniłam do pani Elżuni i wiem, że jutro już do Ameryki jedziecie", odezwała się, a my patrzyliśmy na nią zszokowani. Zaprosiliśmy ją do mieszkania. Rozejrzała się po pokoju i usiadła na kancie rogówki. "Przepraszamy za bałagan. Jesteśmy w trakcie pakowania, a potem jedziemy na chwilę do rodziców", wyjaśnił Błękitnooki. "Wiem! Ja wszystko wiem!" skwitowała z satysfakcją sąsiadka, a my wymieniliśmy szybkie spojrzenia. "Ja nie będę panom przeszkadzać! Przyniosłam trochę święconki i ciasta, bo to święta przecież! Sama piekłam! A szyneczka też domowej roboty!", podniosła się i skierowała w stronę drzwi. "Proszę pozdrowić ode mnie panią Elżunię i życzyć rodzicom wszystkiego dobrego", dodała już z korytarza. Podziękowaliśmy jej serdecznie, a gdy zamknęliśmy drzwi, zawołaliśmy do siebie: "Ooo jaaaa..."
Zapytałem potem mojej Mamy, czy ma z tym coś wspólnego, a ona zaśmiała się tylko: "Wiem już wszystko! Powiem wam tylko tyle, że też maczałam w tym palce". 

4.
Zmierzchało, gdy zajechaliśmy przed dom Błękitnego. Z jego Mamą zasiedliśmy w kuchni przy kawie i jeszcze ciepłym jabłeczniku. Pytała o nasze plany, pracę, dom, pokazaliśmy jej mnóstwo zdjęć z Brazylii. Była zachwycona przyrodą, a widząc fotki małych rozrabiaków i słuchając o nich opowieści, uśmiała się prawie do łez. W jednym momencie wzięła do ręki zdjęcie Enrique w niebieskiej koszulce i w spodniach ogrodniczkach i przyjrzała się mu dłużej i dokładniej. "Och... Ten chłopiec wygląda zupełnie tak samo jak...", żachnęła się i znów zerknęła na fotkę. "Mój Boże kochany... Nieważne...", szepnęła i uśmiechnęła się do nas. "A pomiędzy wami wszystko dobrze się układa?", zapytała nagle. "Tak, mamo. Jesteśmy tu razem, razem wracamy, więc jest w porządku", odparł Błękitny. Chciał jeszcze coś dodać, lecz odezwał się dzwonek przy drzwiach frontowych. "Iiiiii... Kuzyn z Ameryki!!", z korytarza dobiegły mnie radosne okrzyki. Bzyczek wrócił do kuchni w towarzystwie dwóch kuzynek. Dziewczyny chyba się mnie nie spodziewały, gdyż zmierzyły mnie od góry do dołu i były nieco zakłopotane moją obecnością. Przywitałem się i oznajmiłem, że czas na papierosa i wymknąłem się cichaczem (nieraz wyjście na fajkę jest dobrym pretekstem na zebranie myśli oraz, jak w tym przypadku, na oswojenie nowej sytuacji). Gdy wróciłem, dziewczyny przeglądały nasze zdjęcia i zerkały na nas z zaciekawieniem. Zawiązała się ciekawa rozmowa, gdy nagle jedna z kuzynek Błękitnego wypaliła: "No to kiedy się hajtacie?" Wymieniliśmy błyskawiczne spojrzenia, a ja poczułem, że nadszedł czas na drugiego papierosa.

5.
Zanurzyłem gąbkę w gorącej wodzie i zmoczyłem mu plecy, ramiona i szyję. Nacisnąłem na dłonie mydła i zacząłem masować jego łopatki. Oparł brodę na podkulonych kolanach i lekko mruczał. "Co sądzisz o tym, co powiedziała dziś Kinga?", zapytał. "Nie wiem", odparłem zgodnie z prawdą. "Zamknij oczy. Zmoczę ci włosy", napełniłem kubeczek wodą i polałem mu po głowie, nacisnąłem szamponu i zacząłem szorować mu czuprynę. Po chwili na jego głowie powstała ogromna bryła mieniącej się i syczącej piany. "Nigdy nad tym nie myślałeś?", zapytał ponownie i obrócił się w moją stronę. "Nie. Chyba nie." "Chyba?", spojrzał na mnie ze zmarszczonym nosem. "Zamknij oczy. Spłuczę pianę", upomniałem go. Gdy skończyłem, przetarł twarz ręcznikiem. "A ty myślałeś?", zapytałem. "Nie wiem", odparł. "Nie wiesz?" "Opuść głowę i zamknij oczy", sprawnym ruchem wycisnął szampon na moje włosy.

6.
"Uważam, że powinniśmy zostawić wszystko tak, jak jest", odezwałem się, gdy przyłożył głowę do poduchy. Zwrócił się w moją stronę i czekał na dalszy ciąg mojego wywodu. "Gdy Markiza zwęszy cokolwiek, wróci i znów będzie nas atakować i się awanturować. Dała nam już nieźle popalić... Te jej cyrki były wręcz przykre i zarazem śmieszne", westchnąłem. "Poza tym...", urwałem. "Poza tym boisz się, że... niespodziewanie wróci Elbi...", dokończył. "On nigdy nie wróci", odparowałem. "Nigdy! To nie jego gra, nie jego styl, nie jego epoka. Zresztą, nie ma tak wielkich jaj, by przyjść i porozmawiać, a o ewentualnych przeprosinach z jego strony nawet nie ma co myśleć." Uniósł głowę z poduszki, podparł się na ręce i wbił we mnie wzrok. "Co?", zapytałem. "Nigdy wcześniej nie słyszałem, byś go w taki sposób krytykował. Zawsze go idealizowałeś!" "Czasami się totalnie gubię w tym, co mam myśleć", odpowiedziałem i wyłączyłem lampkę. "Śpijmy już. Przed nami ciężki dzień", ucałowałem go w czoło. Przysunął się i objął mnie ramieniem. "Zmieniasz się. Trochę boję się tego twojego nagłego progresu", szepnął.

7.
Tuż przed wyjściem Bzyczek zatrzymał się w przedpokoju, spojrzał na swe odbicie w lustrze i się zamyślił. "Coś nie tak?", zapytałem. Poprawił kołnierzyk przy jasnoniebieskiej polówce i zasunął zamek bluzy. "Daj mi rękę... Tak sobie myślę...", zaczął oglądać moje dłonie z dwóch stron. "A może by tak..." Co cię ugryzło?", wszedłem mu w słowo. "Gotów?" "Tak!" Przejrzał się w lustrze jeszcze raz i chwyciliśmy wspólnie naszą wielką walizę, by wytaszczyć ją na korytarz. Ucałowałem go w policzek, uśmiechnęliśmy się i zeszliśmy na dół. 
        

2 komentarze: