niedziela, 9 października 2016

Sen 430. Drzewo Wieczności. Snu Błękitnookiego ciąg dalszy

"Gdy coraz bardziej zbliżałem się do jeziora, zacząłem rozpoznawać w falującej przede mną masie ludzkie sylwetki", Błękitnooki odstawił szklankę na stolik i oparł głowę na stosie poduszek.
"Było ich tysiące, może nawet miliony! Byli w różnym wieku, różnej kondycji, niektórzy elegancko ubrani, inni w łachmanach, jeszcze inni kompletnie nadzy. Niektórzy stali w miejscu z opuszczonymi głowami, inni, trzymając ręce przy twarzach, obracali się dokoła siebie, jakby kogoś w tłumie wypatrując, jeszcze inni kucali i grzebali w piachu, chodzili na czworakach, kicali niby zające lub leżeli nieruchomo na plecach lub na brzuchach. Dostrzegłem także kilka par - trzymali się za ręce lub kurczowo obejmowali, bojąc się możliwości rozdzielenia. Nie mogli nic mówić, ponieważ ich usta były zrośnięte, lecz pomimo to nad tym tłumem unosił się przemieszany gwar różnorodnych głosów i szeptów: "Mamo, gdzie jesteś...; Podaj mi rękę, proszę...; Nie pamiętam, co się stało...; Wyszłam tylko do sklepu...; Przepraszam, czy widział pan moją żonę...; Tęsknię za tobą...; Wziąłem lekarstwo i położyłem się do łóżka...; Nigdy więcej mnie nie uderzysz...; Tato, tato, obudź się...; Oddaj mi to, to mój kapelusz...; Dlaczego mnie tak nienawidzisz...; Nie dam sobie rady, to dla mnie zbyt trudne...; Czy ty mnie jeszcze kochasz...; Zakopałam na działce własne dziecko...; Nie wiem, co się stało z tamtym kotem...; Chyba oślepiło mnie jakieś światło...; Tak bardzo boję się zastrzyków...; Gdzie jest moja lalka... "
Stałem pomiędzy nimi i słyszałem ich myśli, patrząc w ich twarze, poznawałem ich historie. Nawoływali się, szukali, pytali, nie wiedzieli, gdzie są i co się z nimi dzieje.
Otoczyli mnie i szarpali. Byłem przerażony! Odwróciłem się nagle, by stamtąd uciec, lecz stanąłem jak wryty. Przede mną stał chłopiec w niebieskiej koszulce i w spodniach ogrodniczkach, a obok niego czekał biały pies, który wesoło merdał ogonem. "Pamiętasz mnie?", zapytał po chwili i sprawnym ruchem głowy odrzucił opadające na oczy półdługie włosy. Patrzyłem na niego i nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. "Chodźmy stąd! Tu nie da się rozmawiać", chwycił mnie za rękę i jakby wraz z błyskiem światła znaleźliśmy się w innym miejscu. Staliśmy na brzegu jeziora, nad nami roztaczała się korona przepotężnego drzewa, a pogodni ludzie przechadzali się wzdłuż wody, gawędzili i karmili kaczki i łabędzie.
Usiadłem na pobliskim głazie i obserwowałem go, jak bawił się z psem. Wiedziałem, kim jest, ale bałem się w to uwierzyć. Podszedł do mnie.
"Dlaczego mnie tu sprowadziłeś?", zapytałem. "Ponieważ, pomimo znaków i snów, nadal wątpisz. Uwierzyłeś w gwiazdy i komety, ale nie potrafisz rozmawiać ze swoimi snami. We mnie teraz też nie wierzysz. Myślisz, że jestem tylko snem, który się wkrótce skończy. Wiedz, że nim nie jestem", odpowiedział i pogłaskał psa po głowie. "Od zawsze bałem się ciebie spotkać", wyszeptałem. Wyprostował się. "Gdy otworzysz szerzej oczy, przestaniesz się mnie bać", uśmiechnął się i zrobił dwa kroki do tyłu. 
"Tamci wszyscy ludzie - wskazał ręką daleko za siebie - nie wiedzą, gdzie są, nie wiedzą tego, że umarli lub nie chcą tego zaakceptować, bo utknęli w ostatnim momencie swojego życia i próbują dalej żyć. Myślami nadal są w swoich domach i chcą rozmawiać z bliskimi. Minie milion lat zanim dotrą tutaj, nad wodę i odzyskają spokój. Muszą poczekać na swoją kolej".
Słuchałem go uważnie i próbowałem uchwycić sens tego, co mówił. "A gdy tu dotrą, to co potem?" "Większość z nich wybiera nowe życie - rodzą się, żyją, umierają i ponownie trafiają w to samo miejsce co teraz. I znów czekają na swoją kolej."
Usiadł na piasku i zaczął palcem rysować kreski, koła i krzyżyki. "Tylko nieliczni zostają tu na zawsze", dodał po chwili i zapatrzył się w wysokie konary, a biały pies położył łeb na jego kolanie i zasnął.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz