wtorek, 29 listopada 2016

445. Poranne złudzenie

Obudziłem się dziś parę minut po dziewiątej. Przez okno zobaczyłem piękne słoneczko i błękitne niebo. Uradowało mnie to. Stan ten nie trwał zbyt długo, gdyż, wyjrzawszy na zewnątrz, dostrzegłem grubą warstwę szronu na podeście i praktycznie wszystkich powierzchniach. Termometr wskazywał osiem stopni mrozu...

Ostro zawalczyłem z postępującą anginą i jakoś udało mi się ją zniwelować. Męczy mnie jeszcze kaszel, ale jest już dużo lepiej.

Obiecałem mojej Mamie, że w styczniu postaram się przyjechać do domu. Potrzebujemy siąść razem przy mocnej kawie i blasze sernika i trochę pogadać o wszystkim i o wszystkich. Od momentu wyjazdu z Belo rozmawiałem z nią kilka razy. Mój czas pochłania nowa praca. Wracam do domu tak padnięty, że marzę tylko o zakopaniu się pod kołdrą. Myślę, że wszystko się pomału ułoży.

Coraz częściej rozmyślam o samotnej wyprawie w jakieś odludne i niedostępne tereny. Marzy mi się tułaczko-wędrówka z plecakiem, butlą wody i aparatem. Tylko ja, słońce, wiatr, góry i gwiazdy. Chciałbym dotrzeć w miejsce, jak to na zdjęciu z sieci. Dla zainteresowanych - nie jest to żaden fotomontaż - to miejsce istnieje naprawdę.

2 komentarze:

  1. U Ciebie szron, a ja już muszę garaż odśnieżać.
    Jutro przez Ciebie będę piekła sernik. O ile po pracy nie dopadnie mnie, tak jak Ciebie, chęć zatopienia się pod kołdrą. Bo to zdarza się notorycznie.

    OdpowiedzUsuń