poniedziałek, 23 maja 2016

Sen 397. Zaproszenie na koniec świata

Błękitnooki ponowił propozycję wakacyjnego wyjazdu na koniec świata... Wspominałem o tym we Śnie 279.



To strasznie daleko, choć wiem, że miejsce to ma w swojej ofercie spokój, ciszę, bezludne plaże i przestrzeń, a towarzyszem wędrówek, obok falującego oceanu, są wiatr i słońce. To taka ucieczka od cywilizacji i ludzi.
Znów ja był chciał pojechać tutaj i wspiąć się na ten wulkan:


Marzenia...

Sen 396. Sny o potędze

Jeszcze nigdy nie śnił mi się tak intensywnie. Zazwyczaj przychodził na chwilę, siadał na łóżku, budził mnie, rozmawiał lub milczał, zostawiał swój zapach i znikał. Minionej nocy towarzyszył mi przez cały czas.
Spałem z przerwami. Zasypiałem, budziłem się, znów zasypiałem, popijałem wodę z kubka, znów się budziłem. Nawet już nie pamiętam, czy to był sen czy też jawa, gdy go dostrzegłem. Siedział w fotelu, podparł się na ręku i, swoim zwyczajem, przekrzywił nieco głowę w bok i obserwował. Przeważnie jego senna postać jest rozmyta, o nikłych i rozmazanych konturach, zakamuflowana w jakiś sposób, zasłonięta mgielnym obłokiem, nigdy też nie pokazuje mi swojej twarzy. Rozpoznaję go wtedy instynktownie, wyczuwam jego zapach i wiem, że to on. Tej nocy był bardzo wyraźny, chciał ze mną o czymś rozmawiać, lecz tym razem to ja zaznaczałem swój dystans, tak jakbym się go w jakiś sposób obawiał. Wyczuł to od razu i pomiędzy nami unosiło się jakieś napięcie. Może to dlatego, że był tak doskonale rozpoznawalny i właśnie ta jego wyrazistość stwarzała poczucie zagrożenia (mogę nawet stwierdzić, że się go bałem). Potem widziałem go, jak spacerował pod rękę z moją mamą. Sypał śnieg, a oni skręcili w uliczkę prowadzącą do Zamku Królewskiego w Warszawie. Dogoniłem ich i szliśmy już razem. Milczeliśmy, lecz każdy z nas wiedział, o czym myślą pozostali. I znów był tak bardzo wyrazisty! Miał lekko bladą cerę, nieco poważny i zamyślony stan twarzy, pamiętam, że na jego ciemnych brwiach i rzęsach zatrzymywały się płatki lepkiego śniegu, mrugał wtedy i spadały one na jego policzki (tak naprawdę nigdy nie byłem z moją mamą w Warszawie, i to jeszcze porą zimową). Następnie dostrzegłem jego zdjęcie w jakimś czasopiśmie. Jego imię i nazwisko były wytłuszczone i podkreślone. Napisano tam, że będzie lektorem w jakimś programie (!!!). Pomyślałem wtedy, że będę mógł usłyszeć jego piękny i aksamitny głos i uczułem w piersiach taki szczególny ucisk szczęścia. Byłem dumny z niego. Wyglądałem wtedy przez okno i dochodziły do mnie pierwsze blaski świtania. Zszedłem na dół, dopełniłem kubek wodą i wróciłem do sypialni. Niebo pomarańczowiało lekko, a z głębi ogrodu dało się słyszeć kwilenie jakiegoś ptaka. Pożegnałem się z nim, gdyż nadal siedział w fotelu i przyłożyłem głowę do poduszki. Podziękowałem mu za spacer po Warszawie i zasnąłem z uczuciem głębokiego zadowolenia.