środa, 7 grudnia 2016

451. Mikołajkowy e-mail

Dostałem e-mail od Błękitnego...
Napisał, że czyta moje wpisy i martwi się. Zapytuje też, czy już mi przeszło i kiedy wrócę do domu. Zaoferował się, że nawet po mnie przyjedzie, lecz nadal nie wie, gdzie jestem. Wspomniał też o chłopcach, że tęsknią i codziennie o mnie pytają, a ich rodzice już się zorientowali, że się coś wydarzyło...

Wiem, że Błękitny przekopał już telefonicznie pół Polski, by się dowiedzieć, gdzie jestem. Nic mu to nie dało, bo nawet moja Mama dokładnie nie wie, gdzie jestem. Powiem jej, gdy przyjadę do domu, prawdopodobnie w styczniu.

Cały dzień chodziłem jak w transie. Na popołudniowej zmianie byłem tylko z taką starszą panią i z szefem zmiany. W sumie dobrze, bo w pewnym momencie zawirowało mi w głowie, zabrakło mi powietrza i dostałem ataku lękowego. Nie zdradzając niczego, wyszedłem na papierosa i jakoś ochłonąłem na zimnym powietrzu.

W drodze do domu kupiłem białe wino i pracuję nad upiciem się. Jest 1.28 w nocy i już chyba z dziesiąty raz słucham ulubionego koncertu Henryka Góreckiego na klawesyn i orkiestrę smyczkową. Kocham to współbrzmienie skrzypiec, wiolonczel, klawesynu i ten rytm, mocne uderzenia i kołyszący poszum orkiestry. Szczególnie druga część tego koncertu mnie upaja... Zamykam oczy, opieram głowę o ścianę i widzę muzykę, czuję ją w sobie... Jest przepiękna...

Spać pomoże mi potrójna dawka diazepamu. Mam środę wolną, więc mogę przespać pół dnia... Wino się jeszcze nie skończyło, tak więc załączam raz jeszcze Góreckiego.


wtorek, 6 grudnia 2016

450. Końce i początki

Skąd się bierze ten przytłaczający smutek?
Męczy mnie całymi dniami, uciska w klatce piersiowej, zaciska gardło i zabiera oddech. Rozbiegane myśli wywołują chaos, drżące ręce wędrują nieustannie po całym ciele czegoś szukając.
Próbowałem odnaleźć jego przyczynę i nie potrafię, gdyż ciągle stwierdzam, że wszystko jest jego źródłem, że to ja sam jestem jego powodem - moje ciało, charakter, osobowość, wiedza, światopogląd, myśli, mowa, ruchy. Oto cały ja, czyli nikt...
Wróciłem z pracy dość późno. Usiadłem pod ścianą i zagapiłem się w ciemność. Doszedłem do wniosku, że zmarnowałem swoje życie. Tak, zaprzepaściłem siebie samego. Za późno, by coś zmienić, naprawić lub ocalić. Zrezygnowałem z siebie. Podjąłem też decyzję - już nigdy z nikim się nie zwiążę. Nie chcę. Nie rozumiem już ludzi, oni nie rozumieją mnie. Nie wiem, może zbyt dużo oczekuję, zbyt dużo wymagam, ale z drugiej strony też umiem sporo dać...
Wiem, że jeszcze nie nadszedł mój czas, by odejść, by wrócić tam, skąd przybyłem. Nie mógłbym zrobić tego mojej Mamie. Przecież jest to takie proste i możliwe w każdej chwili... Bóg nie istnieje, jest wyłącznie tworem ludzkiej wyobraźni i potrzeby chwili. Wierzę w moje gwiazdy i w to, że mogę tam zapomnieć. Światło mnie ukoi. Nic wielkiego się nie stanie, gdy zniknę, bo świat będzie istniał do momentu swego końca, a potem się rozpadnie i obróci w pył i stworzy na nowo. I znów się spotkamy, nasze historie na nowo się będą układać i nieświadomi całokształtu życia będziemy iść do przodu.
Koniec jest początkiem, a początek jest końcem.