sobota, 14 stycznia 2017

463. Serce na śniegu

Gęsta szarówka nocy rozkładała się ponad świeżą warstwą białego puchu, gdy pchnąłem żelazną furtkę i wszedłem pomiędzy ciszę mogił. Śnieg przysypał ślady i praktycznie zrównał ścieżkę z wysokością niektórych grobów i trzeba było niemal po omacku przedrzeć się na drugą stronę. Dokoła zalegała nieprzenikniona cisza, jedynie gdzieniegdzie stukały o siebie zmarznięte łodyżki cisów i głogów.
Wsunąłem nos w szalik i skierowałem się w stronę kaplicy w starej części cmentarza. Szarówka pogłębiała się. Zaczął sypać drobny śnieżek. Zrzuciłem z ławeczki kopę śniegu i przysiadłem na jej skraju. Przekrzywiony krzyż zwisał nad mogiłą niby złamane drzewo nad urwiskiem. Jakieś wewnętrzne uczucie nakazywało mi poprawienie go, ratowanie tego symbolu ludzkich nadziei przed upadkiem i zgnilizną, lecz z drugiej strony odezwała się moja obojętność i brak chęci i, odwracając wzrok w stronę opuszczonej kaplicy, pozwoliłem mu na powolne rdzewienie i obracanie się w proch. Czekałem na niego. Przyszedłem, by porozmawiać. Chciałem go znów zobaczyć i nacieszyć się jego obecnością. Pomimo swoich lat sześciu zachowywał się jak dorosły mężczyzna, potrafił wysłuchać, doradzić, a nawet skrytykować. Uśmiechnąłem się sam do siebie i moja myśl uciekła w stronę jego utraconej przyszłości - kim by mógł być, gdyby nadal tu był?
Z zamyślenia wyrwał mnie szelest. Dolna gałązka cisu zadrżała i spadł z niej na ziemię śnieg. Oczekiwałem, że właśnie stamtąd wyjdzie w swojej białej czapce z pomponem, lecz minęła minuta, dwie, trzy i nie pojawił się. Gałązka znów zadrżała. Podniosłem się z ławeczki i podszedłem do drzewka. Na twarzy zagościł mi uśmiech, gdyż na śniegu zobaczyłem szarego zająca, który skubał suche źdźbła trawy, rosnące wokół cisu. "Przyjdź już. Gdzie jesteś?", szepnąłem do siebie i zwróciłem się w stronę kaplicy. Z jej wnętrza zionęły chłód i zaduch pleśni. Zerknąłem tylko do środka i wróciłem do mogiły Elbiego i jego mamy. Czekałem dość długo, lecz nie pojawił się. Zmarzłem wystarczająco i postanowiłem wracać do domu. Na śniegu narysowałem palcem duże serce i, nie oglądając się, odszedłem.        

piątek, 13 stycznia 2017

czwartek, 12 stycznia 2017

461. Mąż

Zapytano mnie:
- Dlaczego ty się jeszcze nie ożeniłeś?
- Ponieważ mąż mi nie pozwala... - odparłem, wzruszając ramionami.

środa, 11 stycznia 2017

460. Śnieżne zjawy

Cmentarna furtka zgrzytnęła. Zagłębiając buty w grubej warstwie sztywnego śniegu, minąłem najpierw mały kościółek, a potem wszedłem w alejkę pokrytych białym puchem wysokich i smukłych cisów. Wszystkie mogiły pokryte były pierzynką zmarzniętego śniegu, krzewy, drzewa i dziki głóg zesztywniały i stały niczym wyrzeźbione w marmurze. Brak jakichkolwiek śladów mówił o tym, że od dawna nikogo tutaj nie było. Skręciłem w stronę rozłożystego krzewu dzikiej róży i stanąłem przed małym placykiem, nad którym sterczał stary, przekrzywiony i przerdzewiały krzyż. Zapaliłem znicz, przysiadłem na krańcu ławeczki i przysłuchiwałem się głębokiej ciszy. Próbowałem wyobrazić sobie to miejsce w tamtym dniu... Dziś pusto, cicho, żadnych śladów wokół mogiły, a wtedy tłum ludzi, lament, szloch i poszum szeptanych modlitw.
Już miałem odchodzić, gdy zza sąsiedniego grobowca wyłoniła się postać chłopca w białej wełnianej czapce z dużym pomponem. Dostrzegłem go i ponownie przysiadłem na ławeczce. "Zimno dziś', powiedział i zbliżył się do mogiły. "Dziwnie to miejsce wygląda", stwierdził i wzruszył ramionami. "Rzadko tu przychodzę", dodał po chwili i spojrzał na drewnianą dzwonnicę wiejskiego kościółka. "Dlaczego dziwnie?", zapytałem. Ponownie wzruszył ramionami i usiadł obok mnie. "Nawet kruki przestały tu krakać. Nudno. Nikt tu już nie przychodzi, oprócz ciebie i..." Poczułem na twarzy powiew zimnego wiatru. "Prócz mnie, i...?", zagadnąłem go. "Błękitnooki tu był. Niedawno. Przed świętami", znów spojrzał na kościół. Zrobiło mi się gorąco. Odwinąłem szalik i rozpiąłem kurtkę. "On nadal we mnie nie wierzy...", odezwał się po chwili i opuścił głowę. Przytuliłem go. "To nie twoja wina. On nie rozumie snów, nie potrafi śnić, dlatego też cię nie widzi, nie czuje...", próbowałem go pocieszyć. "Był też tam...", chłopiec ponownie spojrzał na kościółek. Powiodłem wzrokiem w kierunku, w którym patrzył. "Zostawił tam coś...", dodał po chwili. "Oh...", niespodziewanie wyrwało mi się i nim się zorientowałem, Elbi czekał na mnie przy uchylonych wrotach. Potruchtałem tam po skrzypiącym śniegu.
Weszliśmy do ciemnej nawy. Zgniły zaduch pleśni, kilka rzędów ławek, uszkodzone witraże, rozpadający się konfesjonał, obdrapany mały ołtarz, otwarte tabernakulum i figura Maryi w długim płaszczu i z odłamanymi rękami świadczyły o tym, że o kaplicy zapomniano dawno temu. Elbi podszedł do figury i paluszkiem wskazał na stojący pod nią znicz. Wziąłem go do ręki i dostrzegłem w środku złożoną we czworo kartkę. "Siedział tu długo, czekał, aż znicz się spali", chłopiec ściągnął czapkę i jasna grzywka rozsypała się mu po czole. "A potem dał do środka tę kartkę i powiedział kilka razy: nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię, i poszedł, trzaskając drzwiami." Bałem się otworzyć znicz. Elbi czekał. "Nie mogę tego wziąć", oznajmiłem po chwili i odstawiłem lampkę pod figurę. "Kiedy do mnie znów przyjdziesz?", patrzył na mnie, a z jego oczu płynęła wielka tęsknota. "Przyjdę. Wkrótce. Obiecuję!", ucałowałem go w policzek, zmierzwiłem jego jasne włosy i spojrzałem w uszkodzony witraż. "Przyjdę", powtórzyłem, lecz głos mój odbił się od pustej ściany, gdyż Elbi zniknął. Zawiązałem szal pod szyją i wyszedłem z kaplicy, zamykając za sobą drewniane drzwi.            

poniedziałek, 9 stycznia 2017

459. Pod kocem

Czemu tu jest tak zimno?
Siedzę pod grubym kocem i nosa spod niego nie wyściubiam. Próbuję czytać, oglądam telewizję i filmy on line (wczoraj przypomniałem sobie "Misia", a dziś moje ukochane "Nad Niemnem").
Cieszę się, że przyjechałem na trochę do domu. Okres przedświąteczny i przed nowym rokiem był w pracy dość ciężki, w ogóle trzy ostatnie miesiące ubiegłego roku były totalną udręką. Ale trzeba korzystać z wolności i cieszyć się nią, gdyż tydzień minie bardzo szybko i trzeba będzie znów emigrować i wrócić do pracy.
Oto moje dzisiejsze empikowe zdobycze: