sobota, 28 stycznia 2017

465. Rozmowy o życiu

Rozmowa w pracy:
- Wiesz, czasami ciebie nie rozumiem - powiedziała dziś do mnie Lu.
Uniosłem brwi w przypływie zdumienia i czekałem na dalszy wywód.
- Gdy próbuję z tobą pogadać to albo mnie unikasz, albo udajesz zajętego i odchodzisz.
Moje zdumienie wzrosło jeszcze bardziej.
- A o czym chciałabyś ze mną pogadać?
- O wszystkim. O pracy, o ludziach, o życiu...
- O życiu? - Powtórzyłem z niedowierzaniem i wlepiłem w nią wzrok.
- No, o tym co cię interesuje, co lubisz...
- Lubię spokój i gdy ludzie nie zawracają mi głowy...
- Ach... - żachnęła się.
- Ale... - przerwałem jej z naciskiem - mogę pogadać z tobą o życiu, jeśli nadal chcesz.
- Jak myślisz - zacząłem konwersację - czy pitagorejska wizja świata i orfickie ideały życia w jakiś sposób łączyć się mogą ze współczesnymi teoriami metempsychozy i palingenezy?
Drgnęła i zmrużyła oczy jak kot.
- Ostatnio zastanawiałem się także nad problemem empedoklejskiej wizji Sfajrosu i wiecznego przekształcania się pierwiastków w cyklach światotwórczych.
Zaczerwieniła się.
- Ty na serio jesteś nienormalny...
Rozłożyłem ręce.
- Przecież chciałaś rozmawiać ze mną o życiu - zacząłem się bronić.
Patrzyła na mnie i nadal nie rozumiała.
- Spierdalaj - rzuciła i odeszła obrażona.
Ulżyło mi.

Uff, mam już ją z głowy.

PS. Chyba powinienem stworzyć dla siebie właśnie taką dyrektywę w procesie doboru znajomych/przyjaciół - ewentualne spotkanie i wypad na piwo tylko z tymi, którzy nie stchórzą i podejmą dyskusję i będą się trzymać tematu (ja stawiam piwo).

czwartek, 26 stycznia 2017

464. Chłopięce zabawy

Przyjaciel

Doskonale pamiętam ten dzień, kiedy po raz pierwszy go zobaczyłem.
Bawiliśmy się wtedy ze Stasiem, wówczas moim jedynym przyjacielem, plastikowymi żołnierzami. Z kartonowych pudełek zbudowaliśmy fort, który obstawiony był ze wszystkich stron figurkami koni, kowbojów i Indian. Z kart ustawiliśmy trójkątne namioty imitujące indiańską wioskę.
Wczesną wiosną pogoda była nie najlepsza, więc całe popołudnia spędzaliśmy na domowych zabawach.
Tego dnia babcia krzątała się przy piecu, gdy wszedł do kuchni wraz ze swoją mamą. Trzymał ją za rękę i nieśmiało rozglądał dokoła. Szturchnąłem Staszka i kiwnięciem głowy wskazałem na chłopca. Przez chwilę patrzyliśmy na niego, a gdy nowy kolega usiadł wraz ze swoją mamą przy stole, wróciliśmy do zabawy. Po jakimś czasie moja mama przyprowadziła do nas małego gościa.
- Chłopcy, to jest Jacuś. Weźcie go do siebie - powiedziała i pogłaskała go po jasnych włosach.
Jacuś kucnął pomiędzy nami i patrzył na porozstawiane żołnierzyki.
- Wiesz, jak się zabija Indian ze strzelby? - Zapytał Staszek i palcem wskazał na postać w białym pióropuszu.
- Nie... - szepnął speszony Jacuś.
- O, tak! Bum, bum, bum! - Stasio udawał odgłosy wystrzałów i ręką przewrócił kilka figurek.
- A teraz trzeba spalić indiański obóz! - Znów zawołał i ręką zmiótł szereg trójkątnych namiotów.
Jacek stał z wytrzeszczonymi oczyma i patrzył to na mnie, to na Staszka. Był zagubiony i chyba za bardzo nie rozumiał sensu naszej zabawy. Nagle kucnął i zaczął wybierać z pudła z zabawkami plastikowe zwierzęta - lwy, konie, psy, ptaki. Zebrał karty i ustawił z nich kwadratowe ogrodzenie, a w środku umieścił wybrane figurki.
- Czy to jest zoo? - Zapytał Stasio.
- Nie - zaprzeczył Jacek.
- Farma? - Zapytałem niepewnie.
Uśmiechnął się i spojrzał na mnie. Odsunął ręką na bok przydługą grzywkę, a jego niebieskie oczy, otoczone szeregiem ciemnych rzęs, pojaśniały.
- Zbudujemy farmę - ucieszyłem się.
- Przecież to strasznie nudne... - Staszek obraził się i odszedł do stołu, przy którym siedzieli rodzice i dziadkowie.
Zostałem z Jacusiem sam. Obserwowałem, jak ustawiał domki, wyznaczał chodniki, segregował zwierzęta. Pomimo tego, że był kimś nowym i mi nieznanym, polubiłem go bardzo. Już wtedy czułem, że kiedyś zostanie moim przyjacielem.
(...)