czwartek, 2 listopada 2017

528. Nasze dawne Dziady

Dzień Zmarłych.
Gdy byliśmy dzieciakami, lubiliśmy to święto. Zdarzało się nawet, że 1. listopada leżał już śnieg.
W ten dzień od samego rana w domu trwało zamieszanie - szukanie potrzebnych rzeczy, czyszczenie palt i kurtek, przekładanie zniczy i wieńców, przygotowywanie późnego obiadu dla dalszej rodziny, która zjeżdżała się i spotykała na cmentarzu. Dziadek znosił ze strychu krzesełka, które ustawiano dokoła rozsuniętego stołu, mama rozkładała obrusy i zastawę, liczyła szklanki, dzbanki i kubki, układała wszystko na stole tak, by nikomu niczego nie brakło, babcia mieszała w kuchni drewnianymi łyżkami dymiące potrawy w wielkich saganach - pachniało bigosem, zupą warzywną, gołąbkami, pieczenią i roladkami.
Próbowaliśmy wtedy z Błękitnookim przydać się w każdej pracy - albo polerowaliśmy lnianymi ściereczkami sztućce, albo układaliśmy talerze, albo przenosiliśmy różne rzeczy z miejsca na miejsce (potem ich szukano przez cały wieczór), dokładaliśmy do pieca, mieszaliśmy zupy, przynosiliśmy wodę ze studni. Czuliśmy się w jakiś sposób przydatni.
Część dalszej rodziny przyjeżdżała najczęściej w porze obiadowej. Przychodzili także bliscy przyjaciele rodziny. Także Elbi z rodzicami. Siadano wówczas przy stole, rozmawiano, pito kawę i herbatę, zjadano ciasto (główny obiad był zawsze po powrocie z cmentarza). W tym czasie najczęściej zabieraliśmy naszych kuzynów i kuzynki na strych. Tam mieliśmy unikalny plac zabaw! Pośród starych, zakurzonych przedwojennych mebli potrafiliśmy wyśmienicie bawić się w chowanego (uwielbialiśmy z Błękitnookim wchodzić do przeogromnych piętrowych dwudrzwiowych szaf, które skrzypiały, trzeszczały i zgrzytały w tajemniczy dla nas sposób), za co później byliśmy łajani przez rodziców, gdyż nasze ubrania były w opłakanym stanie i trzeba było je w ostatniej chwili zmieniać.
Na cmentarzu spotykaliśmy dalszą rodzinę - siostry babci lub dziadka, kuzynki mamy, jakieś ciotki i wujków, którzy chcieli nas przytulać (Błękitnooki krzywił się i w ukryciu wywieszał język, gdy starsza pani w futrze śmierdzącym naftaliną przytulała go i głaskała po głowie). W końcu wymykaliśmy się spod wzroku dziadków i mam i krążyliśmy pomiędzy grobami. Dołączały do nas kuzynki i już razem planowaliśmy zabawę - moczyliśmy palce w gorącym wosku, który, zastygając, tworzył kolorowe nakładki. Potem chodziliśmy z rękami uniesionymi do góry i podziwialiśmy nasze palce i całe dłonie uwalane woskiem ze zniczy (pamiętam, że dostało mi się wtedy za powypalane dziury w rękawach nowej kurtki).
Zmierzchało, gdy wracaliśmy do domu. Zasiadano do stołu i podawano obiad. Z ogrodu dostrzec można było daleką pomarańczowo-czerwoną łunę, unoszącą się nad cmentarzem. Z Błękitnookim czekaliśmy w podnieceniu na dziadka, gdyż zbliżała się najciekawsza dla nas część tego dnia. Dziadek zaprzęgał konie do wozu i jechaliśmy na stary cmentarz w lesie. Czasami dołączały do nas kuzynki, ale bały się później i nie schodziły z wozu. Był to cmentarz z czasów przedwojennych i okresu wojny. Większość starych grobów się zapadła, a w ich miejscu znajdowały się zagłębienia poprzecinane splątanymi korzeniami. Były tam groby żołnierzy i powstańców oraz ludzi z pobliskich wiosek, rozstrzelanych przez Niemców. Były tam też groby poniemieckie, zapomniane i zniszczone. Pamiętam, że rodzice i dziadkowie zabraniali nam samodzielnego chodzenia na ten cmentarz (daleko położony od domu, w gęstym borze pełnym rowów, zapadlin i wykrotów, do tego zapadnięte i półotwarte groby pełne ostrych krawędzi). Złamaliśmy ten zakaz chyba trzy razy. Dziś nie ma już najmniejszego śladu po tym miejscu.
Późnym wieczorem rodzina rozchodziła się. Niektórzy, szczególnie starsi ludzie, szli raz jeszcze na cmentarz z wieńcami i okruchami suchego chleba. Śpiewano pieśni, odmawiano różaniec, modlono się i rozmawiano z duchami, które to przychodziły po datki (babcia mówiła mi kiedyś, że ten chleb daje się duchom zagubionym, włóczącym się i szukającym swego miejsca). Przed spaniem często wchodziliśmy na strych i przez małe okienko patrzyliśmy na łunę nad cmentarzem.
Dziś już nie ma takich Dziadów. Można za to zalogować się na internetowej stronie cmentarza i "zapalić" na wirtualnych grobach wirtualne świeczuszki...