sobota, 2 grudnia 2017

535. Kolejny rok

Foto z internetu.

Najpierw dostałem smsa: "Przyjdę wieczorem". Czekałem w napięciu, gdyż wiedziałem, że prawdopodobnie stało się coś poważnego. Przyszedł. Usiadł w fotelu i po chwili oznajmił: "Odchodzę. To koniec. Lepiej będzie, jak mnie znienawidzisz." I wyszedł, a ja stałem, niemy i ogłuszony, i patrzyłem za nim, jak zbiega po schodach i znika w ciemności...

Dziś mija dziewiąty rok bez Elbiego.
I nic nie można z tym zrobić.
Można jedynie pamiętać.
Ale czy On pamięta?
Choć odrobinkę?

czwartek, 30 listopada 2017

534. Wysłannik

Ostatniej nocy coś najpierw na mnie wskoczyło, a potem przygniotło swoim ciężarem. Wyrwany z głębokiego snu, zagubiony w aktywności jaźni, próbowałem się bronić. Chciałem zrzucić z siebie napastnika wolną ręką, lecz zaplątałem się w kocu i samoistnie unieruchomiłem. Agresor wykorzystał moje chwilowe zachwianie i skoczył mi do twarzy. Zaczął mnie lizać i radośnie skowyczeć. Udało mi się zapalić nocną lampkę. Tuż przy mnie siedział biały pies. Patrzył na mnie swoimi wielkimi, czarnymi jak węgle, oczyma i merdał ogonem. "Nuka!", zawołałem i przyciągnąłem zwierzę do siebie. Skakała mi po nogach, wyginała w grzbiecie, lizała po twarzy i szyi i radośnie skowyczała. "Nusia! Nunia! Co ty tu robisz?", przemawiałem do psa. "Dlaczego jesteś tu sama?", zapytałem ponownie, "A gdzie jest Elbi?" Zgasiłem światło z nadzieją, że chłopiec wejdzie do pokoju, gdy będzie w nim zupełnie ciemno. Zamiast tego Nuka zeskoczyła z łóżka i usiadła tuż przy drzwiach. Niepokojąco na mnie patrzyła i niecierpliwiła się. Dawała wyraźne sygnały, by z nią pójść. Włożyłem dresowe spodnie i bluzę z kapturem. Pies zbiegł na dół i usiadł przy wejściu. Co chwilę oglądał się i ponaglał mnie. Wsunąłem bose stopy w tenisówki i otworzyłem drzwi. Nuka wyślizgnęła się na zewnątrz i zaczęła wesoło szczekać.
Wyszedłem przed dom. Zobaczyłem, jak zwierzę opiera się łapami o nogi dość wysokiego chłopaka i oddaje jego pieszczotom. Nie potrafiłem rozpoznać nocnego gościa. Po chwili zwrócił się w moją stronę, a mnie przeszedł nikły dreszcz. Uśmiechnął się i zbliżył z wyciągniętą do mnie ręką. Instynktownie cofnąłem się. "Witaj. Już kiedyś się widzieliśmy", powiedział pięknym melodyjnym głosem. "Wyglądałem wtedy trochę inaczej... znaczy się... znacznie gorzej... bo... ja wtedy... spałem... to znaczy nie spałem... zdecydowali, że mam zostać dłużej... i oto jestem!", zaczął się jąkać, gdy tylko dostrzegł moje zakłopotanie. Nadal stał z wyciągniętą do mnie dłonią, lecz, nie widząc mojego zainteresowania, szybko schował ją w kieszeni dżinsowej katany.
Oparłem się ramieniem o futrynę i obserwowałem nieznajomego, jak bawi się z moim psem. Nuka biegała wokół niego i wesoło poszczekiwała. Ufała mu, jakby znała go od zawsze. Chłopak od czasu do czasu zerkał w moją stronę, lecz nie odezwał się. Widocznie czekał na mój pierwszy krok. "Nuka!", zawołałem, "Chodź! Idziemy już" i pchnąłem drzwi na oścież. Zwierzę posłusznie weszło do mieszkania i już miałem wejść za nim do środka, gdy usłyszałem ciche zawołanie: "Zaczekaj..." Chłopak, trzymając ręce w kieszeniach kurtki i z nieco zwieszoną głową, zrobił kilka kroków w moją stronę. "Nie uprzedzono cię, że mam przyjść?", zapytał. "Nie", odparłem, patrząc na jego jasnobrązowe włosy i pogodną twarz. Czułem, że gdzieś go już widziałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć gdzie i w jakich okolicznościach. Znów wyciągnął do mnie rękę: "Jestem Pietro!", oznajmił radośnie. "Różnie mnie wołają - Piotrek, Pietro, Pit, Pierrot albo Peter, albo Pietia. Od zawsze przyjmuję to samo imię, a jego wariant zależy od tego, gdzie akurat mnie poślą", uzupełnił swoją prezentację, wyszczerzył zęby i ciekawie na mnie spoglądał.
Zawahałem się. Nie wiedziałem, czy mam zamknąć mu drzwi przed nosem i wrócić do łóżka, czy też podjąć z nim rozmowę. Pit cofnął się o kilka kroków. Szybkim ruchem włożył na nos okulary przeciwsłoneczne i przestąpił z nogi na nogę. "Przejdziemy się?", zapytał. "Weź psa... Jeśli chcesz...", dodał po chwili zastanowienia. Coś mnie tknęło i gwizdnąłem na Nukę. Ciężko zbiegła ze schodów i ponownie zaczęła skakać wokół nocnego gościa.   

poniedziałek, 27 listopada 2017

533. Podwójne spotkanie

Dostrzegłem go ze szczytu pagórka. Siedział na głazie i coś czytał. Promienie słoneczne spadały z jego ramion i niknęły w lekko pomarszczonej toni rzeki. Poprawiłem czapkę i zacząłem schodzić w dół. Usłyszał mnie. Podniósł głowę znad książki. Najpierw zapatrzył się przed siebie, zlustrował dokładnie drugi brzeg, a potem powoli obrócił w moją stronę. "Spóźniłeś się!", zawołał i przystawił dłoń do czoła, tworząc daszek przeciw słońcu.
Zeskoczyłem na chrzęszczące kamienie i śmiało do niego podszedłem. Dopiero z bliska zauważyłem, że ma podwinięte do kolan spodnie, a stopy zanurzone w wartkiej wodzie. Niedaleko leżały tenisówki z rozrzuconymi na boki sznurowadłami i dżinsowy plecak. "Cześć", powiedziałem i usiadłem tuż obok. "Cześć", odparł i zmrużył oczy, gdy dotknąłem ustami jego policzka. "Jeśli chcesz, to w plecaku jest termos z herbatą i jakieś drożdżówki. Kupiłem po drodze", oznajmił i wsunął na nos duże okulary przeciwsłoneczne. "Napiłbym się dobrego piwa", poprawiłem czapkę na głowie, zsunąłem buty i zanurzyłem stopy w chłodnej wodzie.
Błękitnooki skinął ręką w stronę kelnera. Chłopak drgnął i majestatycznie, niby kot po poręczy balkonu, podszedł do nas. "Piwo dla mojego przyjaciela, proszę", złożył zamówienie, nawet na niego nie patrząc. "A czy panu coś podać?", uprzejmie zapytał kelner i skrzywił się, gdyż dostrzegł nasze bose zapiaszczone stopy i porzucone obok stolika buty. Uniósł dumnie głowę do góry i z udawaną obojętnością czekał na odpowiedź. "Nie. Dziękuję", odparł Błękitnooki. "Mam tu swoją herbatę", wyciągnął z plecaka termos i wlał do kubka brązowy płyn. Kelner z wrażenia rozchylił usta, lecz odszedł bez słowa. Wrócił po kilku minutach, niosąc na tacy puchar z piwem. Stanął na swoim poprzednim miejscu, skąd zerkał na nas z oburzoną miną.
"Czy zauważyłeś, że od jakiegoś czasu podąża za nami mężczyzna w szarym płaszczu?", zapytał nagle Błękitnooki, nie odrywając oczu od książki. Dopiero po chwili go zauważyłem. Stał nieco zgarbiony przy klombach pod miejskim zegarem. Miał chudą, zapadniętą twarz i mocne cienie pod oczami, a na łysej czaszce łuszczyła się skóra. Spod jego rozpiętego płaszcza wystawała długa biała szpitalna koszula. Patrzył na nas. "Widziałem go już kiedyś... W autobusie... I dziś także, gdy szedłem, by spotkać się z tobą...", oznajmiłem, nie odrywając wzroku od obcej mi postaci. "Opowiadał mi już o tym, ale pomimo tego chciałbym, byś też mi o tym opowiedział" Błękitnooki, w przypływie ciekawości, nachylił się w moją stronę.
"W ostatnią niedzielę spóźniłem się na mój zwykły autobus i musiałem jechać inną linią", zacząłem. "Gdy tylko wszedłem do środka, wyczułem jego obecność. Był eteryczny jak nikt inny. Musnąłem go wzrokiem tylko przez sekundę, lecz to wystarczyło, by wiedział, że go widzę. Zrozumiał, że go widzę. Zająłem miejsce tuż przy oknie po prawej stronie. Próbowałem wpatrzeć się w nocną przestrzeń, lecz wnętrze autobusu odbijało się w szybie. Jego odbicie też widziałem. Patrzył na mnie wytrzeszczonymi oczyma i tak jakby coś mówił, szeptał modlitwę lub recytował wiersz. Nagle podniósł się i usiadł na pustym siedzeniu po mojej lewej stronie. W szybie dostrzegłem jego schorowaną twarz i zamknąłem oczy. Przez chwilę szeptał mi coś do ucha, a potem umilkł. Autobus szarpnął i się zatrzymał. Zerknąłem w lewo, ale jego już nie było, a inni pasażerowie zachowywali się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Nikt niczego nie zauważył".
Błękitnooki oparł się na krześle i zamyślił. "A w jakiś czas potem przyśniłeś mi się ty...", kontynuowałem swoją opowieść. "Staliśmy na naszej ulicy w Zabytkowym Mieście i wspominaliśmy nasze spotkanie nad rzeką. Chwyciliśmy się za ręce i poszliśmy na spacer w stronę zamku". "Tak, tak, to prawda. Ale to dopiero się zdarzy. Dzisiaj. W sumie za chwilę..." Zsunął się z kamienia i zaczął brodzić dokoła. "Chodź! Popływamy!", zawołał radośnie i zaczął na mnie chlapać. Szybkim ruchem ściągnął koszulkę i dał nura w wodę. "Chodź! Jest fantastycznie!", zawołał. Długo nie dałem się namawiać i wskoczyłem za nim do wody.
Wyłożeni na kamienistym brzegu rzeki schnęliśmy w promieniach popołudniowego słońca. Z leniwej drzemki wybudził nas radosny okrzyk: "Hola! Tam na dole!" Równocześnie spojrzeliśmy w tamtą stronę. Na moście stała para naszych przyjaciół. Machali do nas. Włożyliśmy koszulki, pozbieraliśmy nasze rzeczy i, trzymając w rękach tenisówki, wspięliśmy się po skarpie na most. Tam schwyciliśmy się za ręce i pomaszerowaliśmy w stronę zamku w centrum miasta...