wtorek, 26 grudnia 2017

539. Mary Jane Pabescon

Urwanie głowy miałem wczoraj w pracy...
Wszystko ucichło i uspokoiło się dopiero po godzinie 16., gdy zjedzono świąteczny obiad, napito się kawy, skosztowano puddingu i rozpakowano upominki. Zadowoleni rezydenci rozeszli się do pokojów, a my mogliśmy usiąść i nieco odsapnąć. Lisa, bardzo sympatyczna i pomocna koleżanka, pomogła mi pozbierać wszystko ze stołów i popakować jedzenie, które zostało. W dużym kubku zrobiła sobie kawę i wróciła do recepcji, by przygotować listy na wieczór, a mi zostało przewiezienie całego ambarasu do kuchni na trzecim piętrze.
Załadowałem zmywarkę brudnymi naczyniami, gdy jarzeniówki zamigotały kilka razy, zgasły i znów się rozświetliły. Wzruszyłem ramionami, przyszykowałem drugi wsad i zjechałem na dół po resztę naczyń. Wjechałem trolleyem do windy i nacisnąłem guzik z numerem 3. Po chwili drzwi windy się rozsunęły i otoczyły mnie kompletne ciemności. Wszystkie światła były wygaszone. Pchnąłem trolley przez ciemny korytarz w stronę kuchennych drzwi, skąd, przez pionowe szybki, przebijało światło. Wszedłem do środka i stanąłem jak wryty. Czułem, jak moje serce najpierw staje dęba, a potem bierze udział w gonitwie o złotą podkowę. Gdy udało mi się unormować oddech, zrobiłem kilka kroków naprzód.
Przede mną, przy bocznym stole, bokiem do mnie, stała drobna staruszka. Palcem lewej ręki jakby coś rysowała na blacie stołu. Jej długa do samej podłogi nocna koszula była biała jak śnieg. Spojrzała na mnie dopiero wtedy, gdy się do niej zbliżyłem. Miała nieco zdziwioną minę. "Chyba się zgubiłam. Nie wiem, jak wrócić do pokoju", powiedziała dość mocnym głosem. W tej chwili uświadomiłem sobie sens całej sytuacji i zaśmiałem się pod nosem z własnej głupoty i zbyt bogatej wyobraźni. "Zaprowadzę cię. Zjedziemy na dół windą. Tak będzie najlepiej", uśmiechnąłem się i wziąłem kobietę pod ramię.
"Moja córka znów o mnie zapomniała... Są święta, a ona do mnie nie przyszła...", odezwała się i wyrwała swą rękę. "Są święta, a tu nie ma choinki...", spojrzała na mnie wymownie. "W kuchni nie stawia się choinek. Jest na dole. Jak chcesz, mogę ci pokazać", uśmiechnąłem się. Nacisnąłem guzik i drzwi windy się rozsunęły. Staruszka zawahała się, ale podałem jej rękę i pomału weszła do środka. "Sama do niej pójdę i powiem jej kilka słów na opamiętanie", ścisnęła mi rękę. "Chcę usiąść. Nogi mnie bolą", zaczęła się żalić. Zjechaliśmy windą na dół i weszliśmy do pokoju dziennego. Posadziłem ją w fotelu tuż przy biblioteczce. Zaczęła się kiwać w tył i w przód i nie reagowała na to, co do niej mówiłem. Nagle oprzytomniała, chwyciła mnie za rękę, spojrzała mi w oczy i wyszeptała: "Rozmawiałam z chłopcem w białej czapce z pomponem. Był z nim biały pies". Drgnąłem. "Co takiego?!", zapytałem zaszokowany i cofnąłem się o kilka kroków, lecz staruszka znów zaczęła się kiwać tam i z powrotem.
Lisę znalazłem w recepcji. "Lisa, chyba zgubiłaś jedną rezydentkę", oznajmiłem jej z uśmiechem. Uniosła brwi w zdumieniu. "W kuchni znalazłem jedną panią. Zgubiła się. Jest w salonce", powiedziałem na jednym wydechu. "Co ty opowiadasz?!", oburzyła się i odrzuciła na plecy, związany na czubku głowy koński ogon. Przeszliśmy do salonu, lecz tam spotkaliśmy jedynie Helen. Staruszka zniknęła. Lisa wzięła się pod boki i wymownie na mnie patrzyła, a ja stałem jak wryty. "Gdzie jest ta pani, co tu była? Siedziała w fotelu...", zapytałem Helen. "Nikogo tu nie było", odparła. "Jak to nie?! Posadziłem ją w fotelu. O, tu! W długiej białej koszuli nocnej. Była w kuchni! Powiedziała mi, że się zgubiła..."
Opisałem najdokładniej, jak tylko potrafiłem, jej wygląd. Helen patrzyła na mnie ze zdziwieniem. "Jak dobrze pamiętam, to tak wyglądała Mary Jane. Ale ona umarła ze dwa lata temu... Jej zdjęcie chyba wisi przy kominku w pokoju z pianinem ", Helen poprawiła jeszcze story przy oknie i wyszła. Wyminąłem Lisę i pobiegłem do drugiego salonu. Pośród zdjęć odnalazłem fotografię kobiety, którą znalazłem w kuchni. Było podpisane - Mary Jane Pabescon. "To ona! Jestem tego pewien!", spojrzałem na Lisę. "Też ci zrobię taki żart, zobaczysz...", odchodząc, posłała mi buziaka na odległość.
Do tej pory zastanawiam się, co takiego ważnego Mary Jane chciała mi powiedzieć...