sobota, 17 lutego 2018

544. Tajemnice domu żywych i umarłych

W przeciągu ostatniego miesiąca miejsce pracy stało się moim drugim domem. W ramach możliwości wziąłem dodatkowe zmiany za tych, którzy z różnych powodów byli nieobecni. Zacząłem też rozmawiać i zaprzyjaźniać się z pracownikami, nawet któregoś dnia usłyszałem, że mówią o mnie dobrze, że zmieniłem się i stałem się bardziej otwarty. To miłe. Cieszy mnie to, że pracuję z "fajnymi" ludźmi. Dość często przesiaduję także z naszymi rezydentami. Wołają mnie do siebie, zapraszają na pogawędki lub partyjkę kart lub szachów, pijemy razem herbatki lub kawki i wcinamy ciasteczka.
Jednak miejsce to jest nie tylko miejscem wesołych pogaduszek, to miejsce, gdzie nasi rezydenci umierają. To jest ich dom. Mieszkają tu aż do śmierci. Po śmierci także. Ich byty pozostają w murach całego budynku. Na jak długo, tego nie wiem.
Mary Jane "spotkałem" pod koniec ubiegłego roku (wpis nr 539), a potem jeszcze dwa razy. Raz stała na końcu korytarza na trzecim piętrze. Dostrzegłem ją kątem oka, gdy wyszedłem z kuchni. Gdy zwróciłem się w jej stronę, spojrzała na mnie i zniknęła za rogiem. I drugi raz, jakiś tydzień temu, gdy stałem na tym samym korytarzu wraz z moim szefem i omawiałem z nim nową rotę. Po prostu wyszła zza rogu i spokojnym, dość szybkim, płynącym wręcz "krokiem" minęła nas. Zawiesiłem się w połowie jakiegoś słowa i wodziłem za nią wzrokiem do momentu, aż zniknęła w bocznym korytarzu (mój szef zauważył moją konsternację i wybałuszył oczy, pytając: "Co ci jest? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył... Spojrzałem na niego nieco zszokowany i wydukałem: "Nic... To była tylko... Och, nic już..." A potem patrzył na moje ręce, gdyż próbowałem ukryć przed nim, rozcierając przedramiona, ostro zarysowaną gęsią skórkę).

Korytarz, na którym pojawia się Mary Jane.
Prócz Mary Jane widziałem jeszcze dwa inne byty. Na ławce, w położonym tuż obok domu małym parku, przesiaduje staruszek z kocem na kolanach, a na parterze, zawsze w tym samym miejscu, stoi wysoki mężczyzna w kapeluszu. O tego drugiego zapytałem jednego dnia, w dyskretny i bardzo zawoalowany sposób, jedną z kelnerek. "A skąd wiesz, że był tutaj taki rezydent?", wypaliła od razu. "Coś mi się o nim o uszy obiło", skłamałem. "Ten pan (tu wymieniła jego imię) zmarł jesienią zeszłego roku. Nie możesz go pamiętać, bo tu jeszcze nie pracowałeś". Już miałem jej powiedzieć, że widziałem go rano przy drzwiach jego dawnego pokoju, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język.
Ludzie nie lubią historii o duchach, boją się ich lub po prostu ironicznie się uśmiechają, słuchając o ludziach, którzy mogą mieć z nimi kontakt.

A teraz historia o żywych.
Pisałem kiedyś o rozhisteryzowanej Helen. Jest straszliwie pamiętliwa i zacięta. Ja też taki umiem być, choć to nie przeszkadza mi w płataniu jej figli (chyba właśnie poprzez te żarty tak bardzo się zacięła).
W kuchni dzwoni telefon. Podchodzę. Na wyświetlaczu widzę, że to ktoś z drugiego piętra.
- Słucham - pytam.
- Mówi Helen z drugiego piętra... - rozpoznaję jej piskliwy głosik i już mi miga ostrzegawcza lampka nad głową.
- Och, przykro mi, ale nie wiem, gdzie jest Helen... - odpowiadam.
- Ale to ja jestem Helen - piska do słuchawki.
- Ale Helen tutaj nie ma - już prawie duszę się ze śmiechu.
- To ja jestem Helen... - słyszę nacisk w jej głosie.
- Chyba widziałem ją na pierwszym piętrze... Mam iść jej poszukać? - Zapytałem.
Walnęła słuchawką.
Potem widziałem ją na drugim piętrze. Odwróciła się do mnie plecami i z wielkim fochem gdzieś poszła.
Najlepszą przyjaciółką Helen jest Czerwiec (ang. June). To kobieta o jeszcze gorszym charakterze i paskudnym obejściu. Ogólnie to mówię na nią Wąż, ale to już chyba będzie inna opowieść.

2 komentarze:

  1. musisz byc czlowiekiem o duzej wrazliwosci ze wyczowasz takie wibracje ..
    pozdrowienia z makaronow

    OdpowiedzUsuń
  2. Widuję zmarłych, jednak jest to raczej wytwór mojego chorego mózgu... W każdym bądź razie pozwoliłem sobie Ciebie odwiedzić... No i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń