środa, 16 maja 2018

553. Chłopięce zabawy

(541)

Pamięć tego, co było

Nawet wtedy nie przypuszczałem, że prawie całe lato tamtego roku spędzę tylko z Jackiem. Były to ostatnie dni czerwca - słoneczne, suche, nawet gorące, przeplatane krótkimi, lecz gwałtownymi burzami. Staszek na cały okres wakacji wyjeżdżał ze swymi rodzicami nad morze. Zajechali do nas, by się pożegnać. Nasze mamy usiadły na ławce i rozmawiały, a Stachu, dumny i zadowolony, w kółko paplał o pływaniu łódką i wędkowaniu. Było mi smutno, że wyjeżdża na tak długo.
Wtem na podwórko wmaszerował Jacek. W jednej ręce trzymał plastikowe wiadro, w drugiej siatkę na ryby na długim trzonku. Staszek z rozdziawioną buzią na niego patrzył. "Chodź tu, Jacuś na chwilkę!", zawołała go mama Staszka. Chłopiec podszedł do ławki. Ciocia Agata ucałowała go w policzek i odgarnęła na bok jasne włosy. "Idziesz na ryby?", zapytała. Jacuś spojrzał na mnie i się uśmiechnął. "Koło młyna jest dużo cierników", powiedział po chwili. Dwa razy tego mi powtarzać nie było trzeba. Założyłem kaloszki, wziąłem ze składziku swój podbierak i wiaderko i byłem gotów do wyjścia. Staszek zerkał na nas z zazdrością. "Mamo, a czy my musimy dzisiaj jechać?", zapytał z żalem. "Chcę pójść z nimi do młyna...", wzdychał ze smutkiem. "Będziesz łowił ryby z tatą nad morzem", uśmiechnęła się ciocia Agata. "To nie to samo...", jęknął i usiadł na ławce. Gdy nadszedł czas odjazdu, ze łzami w oczach wsiadł do samochodu. Po chwili pojazd zniknął za zakrętem, a my pobiegliśmy w kierunku młyna i tamy na rzece.

***
Tak naprawdę młyn był młynem już tylko z nazwy. Wiele lat wcześniej budynek ten spłonął wraz z całym wyposażeniem. Zostało po nim jedynie ogromne drewniane koło toczące wodę ze stawu. Dom odbudowano i mieszkała tam koleżanka mojej mamy wraz z rodziną. Wszyscy nas tam znali. Tuż przy młynie rozlewał się duży staw. Od strony lasu i pól stała duża tama ze śluzą, regulująca dopływ wody z Odry. Gdy było sucho, rolnicy spuszczali przez nią wodę wprost na pola. Od strony wsi i młyna stała druga, mniejsza tama. Z niej woda spadała na młyńskie koło i obracała je, a powstały w ten sposób strumień łączył się z małą rzeczką i przecinał wzdłuż całą wieś. Na dużą tamę nie wolno było nam chodzić i kąpać się w jej pobliżu, znów na małej bawiliśmy się całymi dniami - ja, Jacek, Staszek oraz inne dzieciaki ze wsi. Skakaliśmy do wody, nurkowaliśmy, łapaliśmy żaby i raki, wodowaliśmy ręcznie robione łódki.
Gdy byliśmy nastolatkami, lubiliśmy z Błękitnookim przychodzić nad staw o zmierzchu. Siadaliśmy na grobli lub na dużej tamie i, oparci o siebie plecami, słuchaliśmy rechotu żab, cykad i świerszczy, delikatnego szelestu szuwarów i tataraku. Księżyc odbijał się na wodzie, a my rozmawialiśmy. O wszystkim - o nas, o przyszłości, przeszłości, szkole, kolejnej wycieczce, o głupiej Ance, która próbowała całować chłopaków na przerwach, o naszych rodzicach i dziadkach i o domu, który należało już wyremontować.
Tak naprawdę to chyba było nasze ulubione miejsce - wspominaliśmy okres wczesnego dzieciństwa, gdy przychodziliśmy tu we trzech, by siatkami łapać cierniki, kąpać się lub zrywać brązowe pałki tataraku, o które później piekliła się babcia, gdyż pęczniały i wybuchały w domu tysiącem kłaków puchu. Potem przychodziliśmy już tylko we dwóch. Było inaczej. Rozmawialiśmy lub siedzieliśmy bez słów, gdyż nasze milczenie było także rozmową.

***
W kilka dni po wyjeździe Staszka dziadek zaprzągł konia i szykował wóz do wyjazdu do lasu. Miał przywieźć drzewo, które zostało po wyrębie. Uprosiliśmy go, by wziął nas ze sobą. Zabraliśmy też naszą Nukę. Od strony wałów i zakola Odry wjechaliśmy do ciemnego boru. Jacuś był tu po raz pierwszy. Rozglądał się dokoła z otwartą buzią, słuchał odgłosów lasu i chłonął jego zapach. Był podekscytowany. Po drodze zajrzeliśmy na powojenny cmentarz. Wszystkie mogiły skryte były w mroku. Po powrocie do domu babcia nie mogła opędzić się od setki jego pytań. Na kolację przyszła ciocia Lucyna, mama Jacka. Siedzieliśmy wszyscy przy stole w ogrodzie - dziadkowie, moja mama, ciocia i my. Dziadek zaczął opowiadać o wojnie i wspominać swoich kolegów, którzy zginęli w walkach (miał 17 lat, gdy wybuchło powstanie warszawskie).
Spędziliśmy wspólnie całe lato - chodziliśmy z dziadkiem i z Nuką do lasu na jeżyny i grzyby, kąpaliśmy się w rzece i w stawie, łapaliśmy cierniki i raki, pomagaliśmy przy sianokosach i żniwach, jeździliśmy z ciocią Lucyną na jarmark do miasta.
Bardzo się zżyłem z Jacusiem, był takim moim młodszym bratem. Któregoś dnia chwycił mnie za rękę, uśmiechnął i "Kocham cię", wyszeptał. Stał naprzeciwko mnie. Wiatr rozwiewał mu jasne włosy, a przydługa grzywka przykrywała cały nos. Odgarniał ją co chwilę na bok. Takiego go właśnie pamiętam - drobnego chłopca o niebieskich oczach i rozwianych jasnych włosach. Wtedy nawet nie przypuszczałem, że to będzie ostatnie nasze wspólne lato. Później świat się skończył.

Wakacje się kończyły i z utęsknieniem czekaliśmy na powrót Stasia.              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz