środa, 20 marca 2019

580. Chłopięce zabawy

(553)

Filozoficzne pytania o końce i początki, czyli: "Czy ktoś widział Wojtka i Staszka?"

Czerwiec. Początek lata i wakacji. Koniec szkoły. Wczesnym popołudniem wyszliśmy z babcinego domu w kierunku lasu. Minęliśmy ogród i wydeptaną ścieżką między jabłoniami weszliśmy na pola. Pachniało sianem i ziemią. Tego roku dziadek dość szybko skosił bujną trawę. Leżała teraz rozrzucona małymi kopczykami i schła w czerwcowym słońcu. Z nieba lał się żar.
Daleko przed nami stał ciemny mur boru, a żółty piasek unosił się lekko nad wydmami. Tuż nad Odrą wiało.
Staszek poprawił pasek torby zawieszonej na ramieniu i wskazał palcem na niewidoczne jeszcze zakole rzeki. "Woda do pływania będzie dziś wspaniała", ucieszył się. "Pewnie tak", potwierdziłem.
Zmienił się. Urósł, wydoroślał, jego sylwetka się wydłużyła, a pyzata wcześniej twarz przemieniła się w pociągłą. Włosy mu ściemniały, nos się nieco wydłużył, usta zwężyły, a duże niebieskie oczy przykrywały teraz ciemne wyraziste brwi. Wszyscy widzieli jak się fizycznie zmienia, lecz on sam twierdził, że wszystko jest tak jak było i machał lekceważąco ręką, choć prawdopodobnie skrycie puchł z zadowolenia.
Szliśmy na klasowe spotkanie przy ognisku. Kilka dni wcześniej skończyliśmy ósmą klasę. Babcia wyściskała nas obu, a potem drżącymi rękoma wzięła od nas świadectwa. "O! Teraz to już do Wrocławia pojedziecie. Tam będzie dobra szkoła dla was. Opuścicie nas tu starych...", sapnęła i pokiwała głową. "Babciu...", Staszek chciał coś powiedzieć, lecz w tym momencie do kuchni, wraz z moją mamą, weszli rodzice Staszka.
Z wydmy dostrzegliśmy cztery osoby. Zbierały chrust. Był pośród nich nasz najlepszy kumpel, Marcin Gawęcki. Gdy tylko nas dostrzegł "Hej, hej!", zawołał i uniósł rękę w geście powitania. Zbiegliśmy na dół. W krótszych lub dłuższych odstępach czasu dołączali nasi koledzy i koleżanki. Wkrótce zapłonęło ognisko, a my siedzieliśmy i słuchaliśmy trzaskających w ogniu szczap. Marcin grał na gitarze, dziewczyny śpiewały, a chłopaki wyciągali z plecaków przemycone butelki wina, ktoś zapalił pierwszego papierosa i się krztusił,  ktoś inny opowiadał kawał, inni plotkowali lub obgadywali nauczycieli.
Stachu otworzył swój chlebak i wyciągnął trzy butelki wina. Jedną podał Marcinowi, drugą mi. Łyknął ze swojej i nieco się skrzywił. "Mocne!", potwierdził Marcin. "Domowej roboty. Wziąłem ze strychu", oznajmił z dumą Stachu. Gdy zapadł zmrok, a nasze twarze rozświetlał jedynie blask ogniska, Staszek szturchnął mnie. "Idziemy?", zapytał. Wiedziałem, co się święci. "Idziemy!", potwierdziłem. Szepnąłem Marcinowi do ucha "Wrócimy niebawem", a ten, najpierw zmrużył oczy, a potem uśmiechnął się od ucha do ucha. Weszliśmy w czerń lasu.
"Myślisz, że on wie?", zapytałem. "Taaa...", lakonicznie odparł Staszek i chwycił się mojego ramienia, gdyż zaplątał się w niewidocznych pnączach dzikich jeżyn. "Hmmm...", mruknąłem. "Ale spokojna głowa!", zaśmiał się. "On z tej samej gliny ulepiony!", dodał i zachichotał pod nosem. Przystanąłem i próbowałem w ciemnościach złowić jego wzrok. "Jak to?", zapytałem zdumiony. "Ano tak to!", odparł i rozłożył ramiona.
Stanęliśmy nad brzegiem Odry. Na czarnej i spokojnej tafli rzeki wyraźnie odznaczał się świetlisty tunel księżycowej poświaty. Gdzieś za nami, w gąszczu koron drzew zahuczał puchacz, z zewsząd dokoła, z gęstych traw i zarośli unosił się nocny koncert cykad, świerszczy i rechotu żab. Oparłem głowę na jego ramieniu i z zamkniętymi oczyma słuchałem odgłosów lasu. On zaś zapatrzył się w ciemne niebo. Oddychał równomiernie. "No to jak? Płyniemy?", zapytał szeptem. "Pewnie!", odpowiedziałem i sprawnym ruchem zrzuciłem z siebie polówkę i zacząłem rozpinać spodnie. Patrzył na mnie, gdy się rozbierałem, a gdy stanąłem przed nim w samych kąpielówkach, sam zaczął ściągać ubrania. "To też musimy ściągnąć!", zaśmiałem się i wskazałem na szorty. "Przecież nie wrócimy do domu w mokrych majtkach!", dodałem po chwili. "Racja", szepnął, i już po chwili, nadzy, podtrzymując się pod ramiona, weszliśmy do chłodnej wody. Im bardziej robiło się głębiej, tym nurt rzeki się wzmacniał. Wkrótce ponad wodę wystawały tylko nasze głowy. "Tylko się nie rozdzielajmy!", zauważył i chwycił mnie za rękę. Wypłynęliśmy na środek Odry, a potem wraz z prądem zmierzaliśmy do dalekiego zakola i piaskowej wyspy na środku.
Wyspa ta była naszym tajemnym miejscem spotkań i wielogodzinnych rozmów. Nigdy nikomu o niej nie wspominaliśmy. Była tylko nasza.
Tej nocy było ciepło, nawet bardzo. Przy odległych brzegach unosiły się gęste opary mgły, a woda lekko pluskała odbijając się od brzegów. Wyłożyliśmy się na glinianym klepisku. Głowa przy głowie, ramię przy ramieniu. Palce naszych dłoni odnalazły się w ciemności i splotły. Patrzyliśmy na niebo pełne gwiazd. "Jak my teraz odnajdziemy nasze ubrania?", zapytałem. "Ciiiiii.... nie myśl o tym teraz...", szepnął i objął mnie ramieniem.
(...)                           

4 komentarze:

  1. Bardzo przyjemna lektura, zakończona w najciekawszym momencie.
    Kiedy ostatni raz byłem na takim ognisku ? -nie jestem wstanie sobie przypomnieć.
    Pamiętam jednak bardzo dobrze, gdy to ja z kolegą (z tej samej gliny) chodziliśmy nad jezioro :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekałam na to, wiedziałam, że coś napiszesz. :)
    Przyjemna lektura, a skoro ma byc ciąg dalszy, to czekam i na niego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie jakaś normalna czcionka, którą się "wygodnie" czyta.
    Przy okazji przypomniało mi się, że wnet trza bydzie wino własnej roboty rozlewać.

    OdpowiedzUsuń