piątek, 8 marca 2019

577. Jakby było, jakby nie było. Rozmów kilka o życiu i jego koleinach

Zabytkowe Miasto powitało mnie ładną, lecz chłodną pogodą. Bzyczka dostrzegłem tuż przed głównym wejściem do galerii. Niebieska kurtka, czarne spodnie, białe sportowe buty. Stał zwrócony twarzą do szyby i zauważył mnie dopiero wtedy, kiedy stanąłem tuż za nim. W odbiciu okna widziałem, jak się uśmiechnął. Odwrócił się i objął mnie ramionami. Obraz jego twarzy tylko mignął mi przed oczami, ale to wystarczyło, bym dostrzegł coś nienaturalnego. "Ależ się cieszę, że cię widzę", szepnął mi do ucha. Dość długo trzymał mnie w ramionach, a gdy zrobił dwa kroki do tyłu, na pewno dostrzegł moje zaniepokojenie i zszokowanie. Udał, że nie widzi. Grał dobrą rolę i uśmiech nie schodził mu z twarzy. "Jak się masz? Co stoisz jak słup soli? Wejdźmy do środka", odezwał się po chwili i pociągnął mnie za rękę.

Pamiętam wszystkie momenty, kiedy się uśmiechał w podobny sposób. Wtedy, kiedy był zadowolony, radosny i szczęśliwy. Właśnie w tamtej chwili, gdy spojrzałem w jego (lub już nie jego) smutne błękitne oczy, obrazy te stłoczyły się w mojej głowie i pulsowały, kotłowały się niby tłok w samochodowym silniku. To była zarazem jego i nie jego twarz...

Pamiętam, jak rankami siadywał w ratanowym fotelu na tarasie naszego domu. Promienie słoneczne padały wprost na niego, a on spokojnie pił kawę, przeglądał gazety, kartkował książkę lub wpatrywał się w ogród. Wtedy właśnie tak się uśmiechał...

Albo wtedy, gdy zrobił grilla i chwalił się, że sam z procy ustrzelił szkaradne ptaszyska, które każdej nocy darły się z pobliskich drzew..., albo wtedy, kiedy odkrył jeziorko za płaskowyżem, do którego skakaliśmy ze skalnej półki..., albo wtedy, gdy wraz z synami sąsiadów, Bruno i Enrique, biegał wokół stołu i dawał im słodycze..., albo wtedy, gdy pakował nasze walizki przed podróżą do Europy...

Uśmiechnął się też w taki sposób, gdy naszej sąsiadce, Cyklopce powiedział, że jest nowym proboszczem...

Sporo było takich chwil, gdy właśnie taki uśmiech pojawiał się na jego twarzy.

A teraz nie była to jego twarz... Zakola na czole, zapadnięte policzki, podkrążone oczy, wąskie usta zapadnięte w podkówkę, a kiedyś, piękne, proste i długie ciemne brwi - dziś przełamane... Pozostał tylko kolor jego oczu... Głęboki morski błękit...

Usiedliśmy w kącie małej ciastkarni. Obaj mieliśmy ochotę na coś słodkiego. Opowiadał o Belo, o pracy, o nowych projektach, o wyjazdach służbowych do stolicy, o braku czasu praktycznie na wszystko. Raczej nie mówił nic konkretnego. Plątał się. Słuchałem go uważnie i od razu wychwyciłem logikę jego działania: wziął na siebie zbyt dużo obowiązków tylko dlatego, by uciec od problemów.
Wielu ludzi tak robi, szczególnie zaś obarczają się nadmiarem pracy i różnymi wyjazdami, by nie przebywać w domu, jeśli kłopoty właśnie tam się znajdują.

Jak się później okazało, jego problemy były dużo większe niż przewidywałem.

"Powiedz mi, co u ciebie", przerwałem mu w pewnej chwili. "Cały czas opowiadam", zerknął na mnie. "Nie. Mówisz o wszystkim i o niczym. Opowiedz mi o sobie. Jak się masz, jak się czujesz, powiedz mi o planach na wakacje, o tym, co robisz, gdy się nudzisz, co robiłeś ostatnio na obiad, czy utrzymujesz kontakt z Alwarezami. Powiedz mi, kiedy byłeś ostatnio na płaskowyżu, kiedy ostatni raz uprawiałeś seks i czy wysprzątałeś cholerną łazienkę..." Nieco się uniosłem i zacisnąłem zęby. "Wybacz...", szepnąłem. Zastygł i wlepił we mnie wzrok.

Czułem, iż się krępuje. Waha się. Jest niepewny tego, jak mogę zareagować. Pojawiło się w mojej głowie proste pytanie: "Czy on zaczął się mnie bać?"

"Chcesz się przespacerować?", zaproponowałem, by rozładować sytuację. "Możemy odwiedzić moją koleżankę. Pracuje w herbaciarni. Chwilę pogadamy, może ma gotową herbatkę jaśminową... Nawet dobra..." Sięgnął po kurtkę, "No to chodźmy!", odparł. Przeszliśmy przez piętro galerii i zjechaliśmy schodami na dół. Okazało się, że na drzwiach sklepu wisiała tabliczka "Zaraz wracam". Wyszliśmy na parking puścić dyma. Wróciliśmy, lecz sklep nadal był zamknięty. Zrezygnowaliśmy z czekania i poszliśmy w kierunku miasta.

Przysiedliśmy na murach przy zamku. Roztaczał się stamtąd widok na miasto oraz na daleki łańcuch gór.
Bzyczek milczał od jakiegoś czasu. Nic nie mówiłem. Nie pytałem. Czekałem.

"Złożyłem w firmie wniosek o przeniesienie do innego oddziału", oznajmił. Z ukosa spojrzałem na niego. "Oczywiście wiąże się to z przeprowadzką", kontynuował. " W SP niestety się nie widzę... To miasto mnie przytłacza i przeraża... W RJ nie dam sobie rady finansowo, więc zostaje stolica lub jakaś dziura... Jeśli oczywiście mój wniosek zostanie przyjęty...", dodał po chwili i westchnął. "A co, jeśli nie?", zapytałem. Zwrócił się w moją stronę i: "Nie mogę zostać dłużej w Belo", oznajmił stanowczo. "Bo?", odparowałem natychmiast.

Jego wzrok utkwił gdzieś daleko. Zapatrzył się. Zamyślił. Pewnie analizował po raz setny wszystkie argumenty, które gromadził w swej pamięci od długiego czasu. Analizował i wybierał te najlepsze, najtrafniejsze, najlogiczniejsze. Znam sposób jego myślenia i interpretowania faktów, lecz nie spodziewałem się tego, co zamierzał mi powiedzieć.

"Zawsze możesz przyjechać do mnie", powiedziałem. "Może w domu miejsca dużo nie ma, być może nie znajdziesz takiej pracy, jak masz teraz, ale będziesz miał ciszę i spokój". Uśmiechnął się i lekko pokiwał głową.

"Powiesz mi, co się stało?", tym razem postanowiłem pytać o konkrety.

"Chodźmy gdzieś na kawę. Jest mi już zimno", zeskoczył na chodnik i wsadził ręce w kieszenie kurtki. "A może po prostu pojedziemy do domu?", zaproponowałem. "Nie. Jeszcze nie. Chodźmy!", odparł.

Poszliśmy do Delicji. "Jak ja dawno tu nie byłem!", stwierdziłem, rozglądając się dokoła. Praktycznie wszystkie stoliki były wolne. Usiedliśmy w rogu, tuż przy oknie.

"Andrea wróciła do firmy. Teraz to wielka pani! Jest dyrektorką całego działu projektów i, na moje nieszczęście, moją szefową!", zaczął w końcu mówić. "Szarogęsi się na całego! Zaraz trzeciego dnia zrobiła zebranie i oznajmiła, że koniecznie trzeba zrobić kadrowe porządki. Rzuciła na stół nasze teczki z projektami i darła się: "To śmieci! Same śmieci! Tak nie może być!" A potem wysłała mnie na tygodniowe szkolenie do Mendozy! Czy ty to słyszysz?! Do Mendozy! Na mój własny koszt!" Błękitnooki, jakby w przypływie nowej fali niedowierzania, kręcił głową. "Potem, gdy już stamtąd wróciłem, wezwała mnie do siebie i stwierdziła, że moje kwalifikacje są niewystarczające i nie mogę dłużej pracować w dziale projektów. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Następnego dnia faksem wysłałem dwutygodniowe zwolnienie od lekarza. Nie chcę tam już wracać, bo wiem, że cokolwiek bym zrobił, będzie tylko gorzej i gorzej..."

"To dlatego zacząłeś pić?", widząc, że się otworzył, postanowiłem drążyć temat jego tak fatalnego samopoczucia, jak i tragicznego wyglądu. "I tak, i nie", odparł po chwili. "Thomas wrócił do swojej byłej żony...", oznajmił. "I zostałeś sam w domu?", zapytałem. Pokiwał tylko głową.

W trakcie drogi do domu Bzyczek zmienił temat. "Czy wiesz, że znów zacząłem śnić? Często śni mi się nasze drzewo wieczności. Jednego razu udało mi się dotrzeć do jego pnia i zerknąć w górę. To było piękne! Na samym czubku znajduje się ogromna gwiazda. Po jej warkoczu ludzie wspinają się i nikną w obłokach mgły... Wierzysz mi, prawda?", zapytał. "Oczywiście, że tak", odparłem.

Zostawiliśmy samochód na parkingu przed blokiem i wolnym krokiem zmierzaliśmy do domu. Pech chciał, że przed klatką wejściową natknęliśmy się na sąsiadkę Cyklopkę. Rozmawiała z jakąś swoją znajomą. Gdy tylko nas rozpoznała, zamilkła i chyba z doznanego szoku rozchyliła usta i gapiła się na nas niby jak na święty obrazek. Bzyczek kiwnął jej głową jako pierwszy: "Dzień dobry!" Kobiecina z wrażenia nie odpowiedziała. Patrzyła na nas dopóki, dopóty nie zamknęły się za nami drzwi.

Późnym wieczorem Błękitnooki przyszedł do mojego pokoju i położył się obok mnie. Oparł głowę na moim ramieniu i patrzył w sufit. "Pamietasz, jak kiedyś graliśmy w teatrzyk cieni?", zapytał. Wystawił ręce pod światło, a na ścianie pojawiły się cienie. Dołączyłem do zabawy. Po chwili położył rękę na moim sercu. Milczał, a ja słuchałem, jak oddycha. "Opowiesz mi jeszcze raz swój sen o drzewie wieczności?", zapytałem i zanurzyłem palce w jego włosach. "Opowiem", odparł, a ja usłyszałem ukrytą głęboko w jego głosie nutkę ulgi.