czwartek, 10 marca 2016

Sen 368. Jak paparazzi

Wspaniały początek urlopu. Jesteśmy chorzy. Kichamy, prychamy, z nosów nam cieknie, męczy nas kaszel. Skutek zmiany klimatu. Siedzimy w domu. Dziś rano wybraliśmy się na większe zakupy. Na klatce schodowej dorwała nas Cyklopica: "W końcu panów widzę! A na długo to przyjechaliście?", stoi na środku korytarza z rękoma za fartuchem, blokując przejście. Na wylot nas przewierca przymrużonymi oczami i oblizuje wargi. Każdego z nas mierzy od stóp do głów i coś kręci głową. Patrzymy na nią z półpiętra i jak na zawołanie obaj kichamy. "No tak, teraz to grypa panuje wszędzie. A wy to nie nauczeni do zimy tej tutaj", odzywa się. "To nie grypa", odpowiada Bzyczek i wyjmuje klucze. Przechodzi obok chłopo-baby i otwiera drzwi naszego mieszkania. Babo-chłop zagląda za nami niby paparazzi. Uśmiecham się do niej i wchodzę za Bzyczkiem. Zamykamy drzwi, a Cyklopica stoi nadal na korytarzu i lekko chwieje się w dwie strony.
Jak na razie nic nie zapowiada polepszenia pogody.
Czas spędzamy w domu: czytamy, oglądamy filmy, kolorujemy mandale, śpimy. Obejrzeliśmy już kilka filmów z roku poprzedniego. Podobały się nam "Marsjanin" i "Everest", dobrymi dramatami okazały się: "Gwiazd naszych wina" i "Pieśń słonia". Dziś zabieramy się za horrory: "Sinister" i "Insidious".
Ktoś się dołącza? Mamy też dobre wino...     

wtorek, 8 marca 2016

Sen 367. Dante 777

Nasz samolocik na płycie lotniska w Luton
Dobry Wieczór :)
Wczoraj wieczorem dotarliśmy do polskiego domu.
Pomału się aklimatyzujemy. Pierwszy dzień spędzamy w domu i nie wyściubiamy nosów na zewnątrz. W Europie jest na serio zimno. W Londynie zmarzliśmy jak cholera - na najdłuższej przesiadce na Victorii przewiało nas totalnie, potem doprawiło nas w Luton. Polska też nas nie połaskotała wiosenną pogodą.
Z SP wystartowaliśmy z prawie dwugodzinnym opóźnieniem z powodu burzy i ulewy. Praktycznie wszystkie samoloty były opóźnione. Z tarasu widokowego obserwowaliśmy z gęsią skórką na ramionach, jak dwa przeogromne boeingi 747 lądowały w strugach deszczu, rozpryskując wodę dokoła niby fontanny. Potem wpuszczono nas na pokład (lecieliśmy mniejszym boeingiem 777), zapoznano z procedurami i polecieliśmy. Wśród załogi był młodziutki steward, Brazylijczyk o pięknym imieniu - Dante Sergio. Obaj z Bzyczkiem zgodnie stwierdziliśmy, że w stu procentach jest on nasz. Zagadnęliśmy go i okazało się, że pochodzi z Belem i jest to jego pierwszy lot transatlantycki do Europy. Gdy potem przechodził obok nas, uroczo się uśmiechał i puszczał nam oczko, przyniósł nam nawet duży koc, byśmy mogli się nim wspólnie owinąć... Chcielibyśmy, by leciał z nami podczas podróży powrotnej do SP, gdyż planujemy zabrać go ze sobą do Belo. 
Przelot z Luton to już była bułka z masłem - dwie godziny lotu i odprawa. W domu byliśmy dużo wcześniej niż zakładaliśmy, gdyż z lotniska do centrum Katowic dojechaliśmy prawie ekspresowo.
Jutro planujemy ruszyć się do miasta. Dziś jeszcze zdychamy z winy zmiany czasu i klimatu. Pewnie od razu natkniemy się na Cyklopa, który pewnie już od wczoraj wysiaduje jajo niecierpliwości i ciekawości...