czwartek, 4 lipca 2013

Sen 88. Jeszcze kilka dni


Mój urlop zleciał jak z bata strzelił. W sumie przeleniuchowałem większość dni. Wybrałem się jedynie do Krakowa i do mojego Zabytkowego Miasta (spotkania z przyjaciółmi), za to nachodziłem miejskie biblioteki i kazałem sprowadzać sobie książki z odległych magazynów (kilka z nich ostatni raz wypożyczono w latach 80. ubiegłego stulecia). Trochę poczytałem, pochodziłem po moim mieście, spotkałem się z kolegą z podstawówki (przyznał się, że jest Lemurem) pooglądałem nieco polskiej telewizji (nic się nie zmieniło - same powtórki i setki reklam), nikogo nie odwiedziłem, bo i mnie nikt nie odwiedził.
Badania kontrolne przeprowadzone. Z gabinetu stomatologicznego wyszedłem z uśmiechem - ani jednego ubytku od ponad roku, natomiast okulista stwierdził u mnie astygmatyzm - hmmm..., na coś w końcu trzeba umrzeć...
Jednak zanim zacznę się pakować, czeka mnie kilka intensywnych dni. Jutro ponownie jadę do Zabytkowego Miasta, gdyż mam spotkanie w większym gronie znajomych z mojej byłej pracy. I znów będę szukał w setkach mijanych twarzy tej jedynej... W sobotę prawdopodobnie pójdę na pogrzeb, a po południu będę miał gościa. Ma do mnie przyjechać dawny znajomy Lemur, który w dziwnych okolicznościach został za życia pogrzebany i niedawno zmartwychpowstał... Wszystkiego dowiem się, jak przyjedzie. W niedzielę mamy odwiedzić wielki park dinozaurów, poniedziałek zleci na pakowaniu, gdyż we wtorek z samego rana wylatuję. Brązowooki już się doczekać nie może, bo codziennie "męczy" mnie smsami, bym się pośpieszył z tym swoim powrotem...
Wobec powyższego kolejnego wpisu prawdopodobnie dokonam już z Belo Horizonte.

środa, 3 lipca 2013

Sen 87. Historia prawdziwa


(To przeredagowana opowiastka sprzed wielu, wielu lat, zmieniłem imiona postaci na neutralne, nieco "wygładziłem" narrację i dialogi, lecz by całość wygladała tak, jak powinna by wyglądać, trzeba by było napisać wszystko od nowa)

Wszędobylski sygnał smsa odezwał się w chwili, gdy wchodziłem na stopień ruchomych schodów. Zanim wyciągnąłem telefon z torby, przerzuconej przez lewe ramię, zlustrowałem wzrokiem cały dolny poziom centrum handlowego, szukając obecności znajomych mi sylwetek. Powolnym ruchem sięgnąłem do małej przegródki po telefon i zdążyłem tylko odczytać: „Jesteśmy w zabawkowym…”, gdy ktoś niespodziewanie chwycił mnie za ramię.
- Dzień dobry, Wojtku – usłyszałem i odwróciłem się, by rozeznać, kogóż to lokalne wiatry skierowały na drogi, którymi mam zwyczaj chadzać.
Wzrok mój spoczął na starszej kobiecie w ciemnoniebieskiej sukience. Nadal trzymała dłoń na moim ramieniu i się uśmiechała. W pierwszej chwili nie rozpoznałem rysów twarzy, dopiero po chwili pamięć wyłowiła ze swoich najgłębszych pokładów stare i zapomniane już obrazy. Odwzajemniłem uśmiech.
- Dzień dobry – odpowiedziałem i, z miną nadal trochę zdziwioną, odwróciłem się w kierunku kobiety.
- Widzisz, nawet w tej czapeczce cię rozpoznałam – odparła i palcem wskazała na moją basebolówkę. – Zauważyłam cię w księgarni, ale początkowo nie byłam pewna czy to akurat ty. Dokładniej przyjrzałam się, gdy kupowałeś bilety i wtedy byłam już pewna – mówiła dość szybko i ciągle patrzyła mi prosto w oczy.
- Przepraszam, ja niestety pani nie wyłowiłem z tłumu klientów – odparłem  zażenowany.
W tym samym czasie zjechaliśmy ruchomymi schodami na sam dół centrum handlowego. Odwróciłem się do mojej rozmówczyni, bo nie wiedziałem, czy chce jeszcze rozmawiać, czy też się pożegnać. W mgnieniu oka dokończyłem czytać smsa i wsunąłem telefon w tylnią kieszeń dżinsów, gdy pani Teresa, bowiem tak się nazywała kobieta, nie zaczęła znów mówić.
- Ileż to lat, Wojteczku, gdy po raz ostatni u nas byłeś? – zagadnęła i nie dała mi nawet szansy na odpowiedź, gdyż wznowiła swój monolog. – Wyszczuplałeś i zmężniałeś – tu zlustrowała mnie przenikliwym wzrokiem od stóp do głów. – A moja Ola nadal sama… - urwała nagle i znów spojrzała mi w oczy.
Wziąłem głęboki oddech, gdyż czułem, że zaraz zacznie się przepytywanie.
- Może usiądziemy tu na chwilę? – zaproponowałem pani Teresie, mając nadzieję na to, że odmówi. Specjalnie też wybrałem to miejsce, gdyż wysoki murek przy sklepowych fontannach znajdował się naprzeciwko dużego sklepu z zabawkami, tak więc miałem zapewniony widok na wejście i w każdej chwili mogłem dostrzec moich bliskich.
- A bardzo chętnie – bez zastanowienia odpowiedziała moja towarzyszka.
W głębi duszy przewróciłem oczyma i skierowałem się w stronę ratanowych fotelików.   Usiadłem tak, by mieć widok na sklep, natomiast pani Teresa zajęła fotel tyłem zwrócony do „Wesołego Kaczora Donalda”.
- A co tam u Oli? – przerwałem ciszę i spojrzałem na kobietę. Dopiero teraz dostrzegłem, że się postarzała i przytyła odrobinę, jej twarz wyglądała na zmęczoną, a cały jej wizerunek ożywiały małe i ruchliwe brązowe oczy.
- Czemu do nas nie przyjedziesz? – nie od razu odpowiedziała na moje pytanie. – Ola szuka pracy. Przyjechałyśmy razem do centrum. Ona poszła na rozmowę, a ja postanowiłam pochodzić po sklepach. Jak widzisz, nic nie kupiłam, wszystko tu takie drogie… - urwała nagle i zwiesiła głowę. – Ile już u nas nie byłeś? – zapytała ponownie. Zastanowiłem się przez kilka sekund.
- Będzie już ponad 8 lat – odparłem. – A Ola nadal w piekarni pracuje? Zawsze uważałem, że to zbyt ciężka praca jak dla dziewczyny.
- A co ma począć? Ona nie ma szkoły…, jest jej trudno znaleźć inną pracę – odpowiedziała smutnym głosem.
- Gdyby chciała, to by znalazła inne zajęcie… – palnąłem bez zastanowienia i równie szybko ugryzłem się w język, by nie powiedzieć jeszcze czego głupiego.
- A ty co porabiasz? - zapytała. – Ożeniłeś się? Mieszkanie, pracę masz? Jak ci się żyje? – ciągiem zadała kilka pytań i przenikliwie spojrzała na mnie.
- Tak, pracuję, mieszkanie mam, studia skończyłem, na życie nie narzekam, choć mogłoby być trochę lepiej – uśmiechnąłem się.
Wydawało mi się, że wyczerpałem odpowiedzi, lecz pani Teresa nadal ciekawie na mnie spoglądała i czekała kontynuacji mojego krótkiego wywodu.
– Nie ożeniłem się i nie mam jeszcze dzieci, jeśli ma pani to na myśli… - dopowiedziałem po chwili i odruchowo spojrzałem przez jej ramię na wejście do zabawkowego.
- A to dlaczego? – zapytała i nieco nachyliła się w moją stronę.
- Tak jakoś wyszło… - urwałem, gdyż kątem oka dostrzegłem wychodzącego ze sklepu wysokiego mężczyznę. W lewej ręce trzymał dwie tekturowe torby, pewnie załadowane zakupionymi zabawkami, a prawą dłonią poprawiał czapeczkę małemu chłopcu. Po chwili wziął małego za rączkę i zaczął się rozglądać dokoła.
- I moja Ola nadal sama... Mieszka u nas, bo co dziewczę ma zrobić… – pani Teresa zaczęła mówić w taki sposób, jakby mówiła sama do siebie, kiwając przy tym głową. Starałem się jej słuchać, lecz ciągle wodziłem wzrokiem za biegającym chłopcem. Głupio mi było nagle wstać i odejść, ale bałem się tego, że mały dostrzeże mnie i przybiegnie, i niechybnie wdrapie się na kolana. Szukałem w myślach optymalnego wytłumaczenia dla siebie w przypadku zaistnienia takiej sytuacji, lecz nic do głowy mi nie przychodziło.
- A może napijemy się dobrej kawy? – pani Teresa rozbiła moje zamyślenie.
Nie zdążyłem nawet zaoponować, gdyż kobieta skinieniem ręki wezwała kelnerkę.
– Skoro spotkaliśmy się po tylu latach, i to tak całkiem przypadkowo, nie mogę cię puścić tak szybko – powiedziała to w taki sposób, że odmowa mogłaby stać się obrazą dla starszej osoby.
Z udawanym uśmiechem musiałem się zgodzić.
- Dziękuję, pani Tereso, to będzie taka szybka kawa, gdyż za pół godziny rozpoczyna się seans, na który już mam bilety kupione – próbowałem skrócić to już i tak przydługie spotkanie.
- Zatem mamy pół godziny – ucieszyła się pani Teresa, a ja dostrzegłem małego, jak podbiegł do stoiska z lodami.
Łukasz podszedł do lady i kupił loda z automatu. Chłopiec schwycił obiema rączkami wafelek i uniósł do ust, by po chwili podbiec do pobliskiej ławki. Mężczyzna wziął dziecko na kolana i wytarł mu chusteczką buzię. W pewnym momencie chłopiec wygiął mu się na ramieniu i wskazał rączką w moim kierunku. Wiedziałem, że mały mnie zobaczył i za chwilkę tu przybiegnie.
Czułem zbliżającą się katastrofę. Gdyby to była inna znajoma, to bym się tym nawet nie przejmował, natomiast pani Teresa kiedyś próbowała mnie swatać ze swoja córką i, jak zauważyłem, nadal żywi jakieś nadzieje z tym związane, i nie wiedziałem, jak zareaguje na mojego partnera, a pewnym jest fakt, że domyśli się prawdy. I co powie na dziecko?       Chwilowo widok na ławkę przysłoniła mi kelnerka podająca kawę, lecz gdy odeszła, zobaczyłem biegnącego w moim kierunku małego z dużym samochodem w rączce. W tym samym czasie Łukasz pozbierał rozrzucone zabawki, założył nogę na nogę i patrzył za biegnącym dzieckiem. Widocznie nie przeczuł skomplikowanej sytuacji i pozwolił małemu na przybiegnięcie do mnie.
Pani Teresa wsypywała drugą łyżeczkę cukru do filigranowej filiżanki, pełnej brązowego płynu, gdy chłopiec podbiegł do stolika.
- Zobacz, co mam! – chłopiec wgramolił się mi na kolana, a plastikowym samochodem przejechał po blacie stolika, wydając z siebie odgłosy przypominające pracujący silnik. Ściągnąłem mu z główki czapeczkę i pogładziłem po jasnych włosach.
- Nie możesz tak biegać, zobacz, jaki jesteś mokry – zwróciłem się do syna i spojrzałem na zaskoczoną minę pani Teresy, która zastygła ze wzniesioną łyżeczką.
– Zobacz, Domiś, tu jest taka miła pani. Przywitaj się ładnie – usadziłem równo dziecko na kolanach i spojrzałem na ciągle milczącą panią Teresę.
- Cześć – powiedział chłopiec, ciągle bawiąc się nową zabawką i w ogóle nie był zainteresowany obcą osobą.
- Dzień dobry – odpowiedziała pani Teresa i wymownie na mnie spojrzała. – Jak masz na imię i kto ci kupił taki samochód? - spytała.
- Domiś – powiedział i skrył buzię w mojej koszuli, po czym wskazał rączką Łukasza, siedzącego na ławce.
Pani Teresa odwróciła się we wskazanym kierunku, lecz chyba nie dostrzegła tego, co chciała zobaczyć. Wzrokiem prześlizgnęła się po przystojnym mężczyźnie, nawet nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. Szukała kogoś innego. Szukała kobiety.
- A kto ci kupił taki samochód? – spytała ponownie.
- Tatuś – i znów wskazał rączką swojego drugiego tatę.
Pani Teresa albo nie zrozumiała, albo potrafiła niezwykle taktownie podejść do całej sprawy. Nie potrafiłem wyczuć, która z tych dwóch opcji jest prawdziwa, bo z jednej strony ciągle podejrzliwie na mnie spoglądała, z drugiej uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- Ile ma lat? – spytała po chwili.
- Cztery! – wyprzedził mnie Dominik i zaczął z zaciekawieniem jej się przyglądać. Po chwili wspiął się do mojego ucha i po cichu zapytał:
- Czy to jest babcia? – i z ciekawością znów spojrzał na kobietę.
- Nie, kochanie, to nie jest babcia – ucałowałem go w gorący policzek i przypiąłem kolorowe szelki do jego spodni, poprawiając przy tym koszulkę.
Nawet nie spostrzegłem, jak przy stoliku stanął Łukasz.
- Dzień dobry – skinął głową w kierunku pani Teresy. – Dasz mi klucze do samochodu? Masz je w swojej torbie – powiedział do mnie bez większego skrępowania.
- Tatuś! – zawołał Dominik i wyciągnął ku niemu ręce.
Ten wziął syna i przełożył go na prawe przedramię, a chłopiec założył mu lewą rączkę na szyję. Podałem mu samochód i założyłem czapeczkę na głowę.
Pani Teresa oniemiała przyglądała się tej scenie. Po cichu odpowiedziała nieznajomemu na powitanie i chyba nieco zmieszana piła już zapewne chłodną kawę. Łukasz wziął w lewą rękę torby z zakupami, a ja wsunąłem mu klucze do kieszeni dżinsów.
- Chodź też – syn wyciągnął ku mnie rączki.
- Za chwilkę przyjdę – pomachałem mu i usiadłem przy stoliku.
- Do widzenia pani – Łukasz pożegnał się i odszedł.
Pani Teresa odwróciła się i patrzyła za nim dopóki, dopóty nie zniknął z jej pola widzenia.
- A mówiłeś, że nie masz rodziny – zwróciła się do mnie po chwili.
- To skomplikowane – nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć.
Długo na mnie patrzyła. Nawet nie mogłem się zapytać, o czym myśli, bo czułem, że robi mi się coraz cieplej.
- Mam nadzieję – odezwała się po chwili – że moja Ola też będzie tak szczęśliwa.
- Na pewno – przyznałem jej rację.
Pani Teresa spojrzała na zegarek i żachnęła się.
- Aleśmy się zagadali, a ty się do kina spieszysz. Pewnie już czekają – powiedziała szybko.
- Tak, bajka zaczyna się za dziesięć minut – odparłem, spoglądając na swój zegarek.
- Życzę wam szczęścia – wyciągnęła do mnie rękę. – I dbajcie o małego, bo to niesamowity skarb – dodała szybko.
- Na pewno będziemy – uśmiechnąłem się do niej i podałem dłoń na pożegnanie.
Założyła torebkę na ramię, a ja w tym czasie zasunąłem foteliki przy stoliku.
- Do widzenia – powiedziała i skierowała się w stronę wyjścia.
- Do widzenia – odparłem i ruchomymi schodami wjechałem na górny poziom centrum handlowego, by spotkać się z już czekającą na mnie rodziną.

wtorek, 2 lipca 2013

Sen 86. Prawda i nieprawda

W ostatnią niedzielę nie mogłem zasnąć. Myślałem o wyjeździe do Zabytkowego Miasta, planowałem spacer, w trakcie którego chciałem odwiedzić wszystkie "nasze" miejsca. Koc parzył, poduszka przeszkadzała, bokserki wpijały się w ciało, woda kapała z kranu, a motyl zbyt głośno uderzał skrzydełkami o rolety.
Autobus przyjechał spóźniony. Przez ponad godzinę moje myśli krążyły wokół Elbiego, a dla zagłuszenia podniecenia wizyty w "naszym" mieście (to prawie 2 lata!), orałem swój umysł muzyką typu jazda-chłosta.
Skierowałem się w stronę estakady. Zszedłszy ze schodów, wszedłem na placyk zastawiony samochodami i przeszedłem wzdłuż ogromnego budynku przemysłowego, na końcu którego znajdował się dział biurowy. Spojrzałem w okna. Wiedziałem, że Elbi tam jest, że właśnie pracuje, telefonuje w sprawie zamówień, oddycha. Przymknąłem oczy i gdy tylko poczułem zapach jego perfumy, za moimi plecami pojawił się Błękitnooki. "Przyjdź do mnie", szepnął. Spojrzałem w jego błękitne oczy i "Chodź, przejdźmy się", zaproponowałem. Położył mi rękę na ramieniu i razem udaliśmy się w stronę centrum miasta.
Nocą coś mnie przebudziło. Poczułem szarpnięcie, a potem ktoś dotknął mojej twarzy. W nikłym świetle, docierającym zza okna, dostrzegłem przed sobą Błękitnookiego. Siedział na łóżku i się uśmiechał. "Śniłeś mi się przed chwilą", powiedziałem. "Wiem", odparł. "Spotkaliśmy się przed twoją firmą...", kontynuowałem, "...i poszliśmy razem do miasta" dokończył i przeczesał dłonią swoje włosy. "Szkoda że to był tylko sen, lecz...", "Nigdy nie żałuj swoich snów!", przerwał mi. Oparłem głowę na poduszce i przymknąłem oczy. Cieszyłem się jego obecnością. Ponownie zasnąłem.
Z głową pełną wspomnień wszedłem na "nasz" placyk. Z wrażenia ręce mi opadły, a myśli pękły niczym bańka mydlana. Przez dwa lata mojej nieobecności w zabytkowym mieście przebudowano plac. Ławeczka, przy której się poznaliśmy, przestała istnieć! Ścisnęło mnie w gardle, jakaś wewnętrzna panika targnęła moim wnętrzem. "Co teraz? Co teraz?", krzyczał głos w mózgu. "Nie smuć się", szepnął znów Błękitnooki, "Mamy jeszcze inne miejsca, w których bywaliśmy. Tam zostały nasze cienie i odciski naszych butów. Byliśmy tam, jesteśmy i będziemy".
Zerknąłem w okna mojego starego mieszkania. Brudne i zalane sugerowały, że stoi ono puste i tylko niszczeje. Kiedyś byliśmy tam My, byłem ja, a teraz po kątach snują się nasze zagubione troski, myśli, pragnienia, radości i kłamstwa, które rywalizują o byt w nikłym niebycie pamięci. To miejsce pełne wspomnień, tych dobrych (pierwsze przytulenie, pierwszy pocałunek, obecność Elbiego) i tych złych (rozstanie, ostatnia rozmowa). Przypomniałem sobie, że posprzątanie tych "małych" stu metrów zajmowało mi minimum cały dzień. Po twarzy przebiegł mi nikły uśmiech.
Moje cztery kąty pogrążyły się w cieniu, gdy Błękitnooki zrzucił z siebie wierzchnie ubrania i położył się obok. Czułem emanujące od niego ciepło i zapach perfumy zmieszanej z zapachem jego ciała. "Przecież nadal jestem w swoim łóżku", pomyślałem, przygarnąłem do siebie jego rękę i wcisnąłem twarz w poduszkę. "Z naszym miastem i z wspomnieniami zmierzę się dopiero rano, kiedy dojadę na miejsce...", zasnąłem spokojny, mając przy sobie osobę, którą kocham najbardziej na świecie.