środa, 27 listopada 2013

Sen 124. Takie jest życie

Czasami czuję się tak samotny, że płakać mi się chce, dusi mnie w środku, piłuje w mózgu, brakuje oddechu. Spoglądam nieraz na ludzi i w myślach padam przed nimi na kolana: "Proszę, podejdź i powiedz miłe słowo, a potem przytul choć na sekund kilka." Wybrałem taki stan świadomie. Tęsknota i samotność są karą za kłamstwo, którego się dopuściłem, za grzech, który popełniłem. I tak do końca życia, bo nikt mi nigdy nie wybaczy.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Sen 123. Wspomnienia z dnia narodzin w częściach kilku

1. Prolegomena

Dzień, w którym urodził się Lemurek Błękitnooki, pamiętam bardzo dobrze. Był to zachmurzony poranek, mgła zwisała nad zaśnieżoną kosodrzewiną niby rozlana na prześcieradle śmietana, o szyby tłukły się podmuchy morskiego wiatru, drzewa w sadzie uginały pod ciężarem śpiewu kosów, kwitła trawa, dojrzewały wiśnie, a jeże biegały w szeleszczących liściach i polowały na wymyte przez ulewę śliskie i grube dżdżownice. Stałem przy oknie i obserwowałem świat odbity w jego powierzchni. Nic nie zapowiadało faktu, że Błękitnooki narodzi się tego właśnie dnia.
Jak zawsze napaliłem w kominku (majowe noce bywają dość chłodne), zawinąłem się w koc i, popijając herbatę z miodem, otworzyłem książkę na ostatniej stronicy (postanowiłem przeczytać ją w wyjątkowy sposób - od końca do początku, tak jak można czytać na przykład Cortazara).
Nagle, ni stąd ni zowąd do pokoju weszło kilkadziesiąt osób - jakieś stare babiny z koszykami pełnymi suszonych grzybów, dziady z widłami,  grabiami i kosami w rękach, ksiądz z ministrantami, wymalowane i wypudrowane aktorki w strojach epoki elżbietańskiej (nie mogłem sobie przypomnieć, w którym teatrze grają Szekspira), kolędnicy, zakonnice, łotry spod ciemnej gwiazdy, złodzieje i trędowaci, jaskiniowcy z maczugami, prezydent z małżonką, grupa przedszkolaków, pielęgniarki i cała gama niezidentyfikowanych przeze mnie osób z rozdziawionymi ustami, wytrzeszczonymi oczyma, brudnymi uszami i z ospowatym trądzikiem na twarzach.
Gdy zacząłem protestować i się bronić przed ich obecnością, spośród nich wyłonił się Lemurek Błękitnooki i jednym gestem ręki uciszył całe towarzystwo. "Nie bój się - powiedział. - Dziś są moje urodziny i nie chciałbym ich spędzić bez ciebie". "Ale co oni tu wszyscy robią?" - zapytałem nieco wystraszony. - "Jeśli masz się dziś urodzić, chciałbym, byśmy przy tym fakcie byli sami!""Zaufaj mi" - odpowiedział krótko, a siedem z tych dziwnych istot chwyciło mnie pod ramiona, za uda, za głowę, za ręce i ułożyło na podłodze w pozycji jak do ukrzyżowania. Stary dziad grabiami zdarł ze mnie koszulę, inny kosą rozciął dżinsy, na które niby hieny rozszarpujące ciało małej gazeli rzuciły się sprośne bachantki i używając ogrodniczych sekatorów zdarto ze mnie bokserki. Dokoła ustawiono rozpalone gromnice, zapalono kadzidła, zgaszono światło, a kątem oka dostrzegłem, że do pokoju wniesiono trumnę zbitą z nieheblowanych desek. "Lemurku Błękitnooki! Ratuj mnie!" - zdążyłem zawyć i się szarpnąć po raz ostatni, gdy na głowę zaciągnięto mi płócienny wór i zawiązano go sznurem wokół szyi. "Abym mógł się urodzić, musisz trochę pocierpieć" - usłyszałem jego głos. "Chcesz tego?" - zapytał. "Tak" - odpowiedziałem, łapczywie wciągając powietrze przez gruby materiał.

2. Epeisodium 1.

Jednak zanim cały kondukt złowieszczych potworów w maskach i strojach niby ze Sri Lanki wszedł do mojego pokoju, kilka dni wcześniej spotkaliśmy się w klimatycznej kawiarni. Wnętrze wystylizowane było na lata okresu międzywojennego. W kącie stał zakurzony gramofon z początku ubiegłego wieku, na ścianach zawieszono setki czarno-białych fotografii przedstawiających zadumanych i w sztucznych pozach ludzi (o tym czasie już pewnie wszyscy poumierali), stoliki przykryte były białymi i kremowymi kordonkowymi, ręcznie robionymi serwetami, a filiżanki i cukiernice ozdobione były drobniutkimi kwiatuszkami, inkrustowanymi cyrkoniami i kolorowymi szkiełkami (na pewno nie były to prawdziwe szlachetne kamienie). W środku dominował gwar rozmów i delikatny stukot łyżeczek i filiżanek o porcelanowe spodeczki. Między stolikami krzątała się kelnerka z dużym kokiem przyozdobionym szylkretowym grzebieniem. Spojrzała w moją stronę i się uśmiechnęła.
Nie przyglądając się gościom, zająłem wolny stolik tuż przy oknie, a ponieważ przyszedłem dużo wcześniej, zamówiłem ekstra dużą Earl Grey. Z początku kelnerka nie zrozumiała, zrobiła zdziwioną minę i ponownie poprosiła o zamówienie. Nie spoglądając na nią, powtórzyłem: "Proszę herbatę z cukrem i cytryną. Dużą. I eklera z kremem." Gdy w jakieś 8 minut później postawiła tacę na stoliku, gwar w kawiarni ucichł. "Dziękuję."- szepnąłem, lecz kątem oka dostrzegłem, że nadal przy mnie stoi. "Czekam na przyjaciela. Czy możemy zapłacić przy wyjściu?"- zapytałem. "Będzie pan dobrym ojcem"- powiedziała nie spuszczając ze mnie wzroku. Zerknąłem na nią sponad okularków i chciałem coś powiedzieć, lecz wyprzedziła mnie. "Cóż, fusy na dnie pana filiżanki nie kłamią. Zresztą, ten ktoś już tu jest". Odwróciła się w stronę drzwi dokładnie w tym momencie, gdy Błękitnooki przekraczał próg. Dostrzegłszy mnie, uśmiechnął się i szybkim krokiem podszedł do stolika. Nieco z boku przystanęła kelnerka i, uśmiechając się, kiwała głową na znak potwierdzenia swej wróżby. "Coś się stało?", zapytał, gdy tylko zauważył, że myślami jestem daleko od niego.

3. Epeisodium 2.

Nigdy więcej nie chciałbym spotkać się z nią sam na sam. Wyłoniła się zza rogu kamienicy pochłonięta rozmyślaniami nad dniem swojego ślubu. Zaplanowała wszystko z premedytacją, a teraz uśmiechała się sama do siebie, gdyż była gotowa działać. Szła chodnikiem pewnym krokiem modelki i dziarsko stukała obcasami wysokich kozaków, czarne loki okalały jej twarz i falistym dywanem ścieliły się na plecach i ramionach. Od czasu do czasu przeczesywała włosy dłonią i uwodzicielsko odrzucała je do tyłu. Była naprawdę piękną kobietą - ciemne oczy otoczone czarnymi długimi rzęsami, małe usta, cera jasna, nieskazitelna i idealnie wykonany makijaż - nie było mężczyzny, który nie zwróciłby na nią uwagi, kobiety zaś podziwiały jej styl i marzyły, by choć mieć dla siebie mały procent tego, co sobą reprezentowała nawet w zwykły dzień.
Jeśli nawet jej piękno uderzało każdego, kto na nią spojrzał, to specyficznie ukształtowana osobowość oraz ciężki charakter zniechęcały po niedługim czasie znajomości. Była despotką z wyrafinowaną i wyćwiczoną histerią, zawsze musiała wygrywać i mieć swoje zdanie, a do celu szła po trupach. Niszczyła każdego, kto się jej sprzeciwił.
Ściemniało się, gdy wyszliśmy z kawiarni. Idąc ramię w ramię planowaliśmy dzień urodzin Błękitnookiego. Stwierdziliśmy, że zaprosimy tylko najbliższych znajomych, zaledwie kilka osób, gdyż żaden z nas nigdy nie lubił rozgłosu. Przebiegliśmy przez skrzyżowanie i weszliśmy na główny miejski deptak. Nie zauważyliśmy jej. Szła drugą stroną, poprawiając na piersiach złotego lisa. "Lemurku!", zawołała i, machając ręką, skręciła w naszą stronę. Błękitnooki spoważniał i zbladł nieco, gdy podeszła do nas i prowokacyjnie pocałowała go w usta. Mnie potraktowała jak powietrze, gdyż odwróciła się plecami. "Kochanie, wczoraj czekałam na ciebie i nie przyszedłeś!", wykrzyknęła i ponownie chciała go pocałować, lecz zrobił krok do tyłu. "Wybacz, nie jestem sam. Spieszymy się.", odpowiedział jej szybko i chciał ją wyminąć, lecz zastąpiła mu drogę. "Spójrz, jaki mam szal!", wzięła do ręki głowę lisa i spojrzała w jego martwe oczy. "Sama go zabiłam dwa dni temu i obdarłam ze skóry! Zabłąkał się na mojej posesji i ustrzeliłam go z rewolweru, gdy szczekał do księżyca.""Tak, ciekawa historia. To jest mój przy..." Błękitnooki nie zdołał skończyć, gdyż od razu mu przerwała: "Zabieram cię do siebie! Musimy uczcić naszą przyszłość!". Wsadziła mu rękę pod ramię i pociągnęła za sobą, nie zważając, że nadal stoję obok. Lekko się odsunął od niej i "Wybacz, spieszymy się", wyszeptał. Wówczas zmierzyła mnie od stóp do głów i wbiła we mnie wściekłe spojrzenie. "A co to w ogóle ma być?!", wysyczała do niego. "Nic.", odparł i odeszliśmy mimo wielu prób zatrzymania. Gdy odwróciłem się, by spojrzeć, czy jeszcze tam jest, stała w tym samym miejscu i wyrywała sierść z głowy złotego lisa.

4. Epeisodium 3.

W dzień poprzedzający narodziny Błękitnookiego skoncentrowałem się na przygotowaniach. Pochowałem zbędne sprzęty, ustawiłem ławy i stoły pod oknem, poprzecierałem szklanki, lampki, literatki, talerzyki i sztućce. Zeszło mi na tym do samego wieczora. Tak naprawdę to nikogo się już nie spodziewałem, gdyż wiedziałem, że Błękitnooki pojechał do swoich rodziców i wrócić ma jutro rano. Zsunąłem kotary, przyciemniłem światła, włączyłem nastrojową muzykę i już miałem zrzucać dżinsy i polówkę przed kąpielą, gdy ktoś załomotał w drzwi. "Kto?", zapytałem, lecz nikt się nie odezwał. Już chciałem odejść, gdy łomot się powtórzył. "Co jest grane?", zawołałem uchylając drzwi, lecz nie ściągając łańcucha. Wielka owłosiona łapa wsunęła się do środka i po omacku zaczęła szukać zamka. Ocknąłem się z chwilowego zszokowania i doskoczyłem do drzwi, próbowałem zatrzasnąć je pomimo ręki obcego. Zaparłem się całym ciałem, gdy nagle ogromna siła popchnęła drzwi, łańcuch dosłownie rozprysł się na kawałki, a przede mną stanął ogromny człowiek w ciemnych okularach i z dubletówką w rękach. Nawet nie zdążyłem zareagować, gdy złapał za koszulkę i cisnął mnie na podłogę i do krtani przystawił swoją broń. Nachylił się nade mną i z tępą miną wycedził: "Stul pysk!" Kątem oka dostrzegłem, że do mieszkania wchodzi drugi terminator, a za nim kobieta w ciemnym płaszczu i kapturze na głowie. Stanęła przy oknie i wyciągnęła rękę do olbrzyma. Ten podał jej długiego papierosa w szklanej lufce i podsunął zapalniczkę. Spod kaptura, który całkowicie przysłaniał jej twarz, uniósł się kłąb dymu. "I co, kochasiu, znów się spotykamy", odezwała się po chwili i odrzuciła kaptur do tyłu. Rozpoznałem ją natychmiast - zazdrosna znajoma Błękitnookiego! Zsunęła płaszcz z ramion i zawiesiła go na swym ochroniarzu niby na wieszaku. Ubrana była w długą czarną atłasową suknię ze srebrnymi akcentami, a wokół szyi okazale prezentował się szal z lisa. "Mamy do pogadania!", syknęła z nienawiścią. "Jutro są narodziny Błękitnookiego i nie chcę ciebie tu widzieć...", zaciągnęła się papierosem. "Jeśli sam nie znikniesz, mam na to swoje sposoby!", kontynuowała. "Nie strasz mnie! Nic nie wskórasz, że Błękitnooki nie chce cię znać! Mam ci przypomnieć, dlaczego cię zostawił? ", odezwałem się. "Stul pysk!", syknął ochroniarz. "Bierzemy go!", odezwał się drugi. "Sam sobie dziurę w lesie wykopie!", dodał pierwszy. "Dziś jeszcze jestem opanowana", powiedziała z uśmiechem i zaczęła bawić się szalem, "Za to jutro mogę być bardzo, bardzo nagniewana za to, że tu jeszcze jesteś i...", powolnym ruchem wyjęła zza pasa nóż, schwyciła lisa i odcięła jego głowę od reszty i rzuciła nią we mnie. "Skoro ja nie mogę go mieć, to ty tym bardziej..." wycedziła zza zaciśniętych zębów i wyszła z mieszkania. 

5. Epilog

Gdy rozpłaszczono mnie na podłodze i przywiązano do palików, a sprośne bachantki rozebrały do naga, zaczął się dziki taniec dookoła. Lano na mnie piwo, wino, sypano piachem i ziemią, szturchano i deptano. Wszyscy wyli i śpiewali jakąś pieśń obrzędową, śmiali się, krzyczeli, palili fajki, żuli gumy, plotkowali i oczerniali. W pewnym momencie zdarto mi worek z głowy i mogłem przyjrzeć się całej zgromadzonej kompanii. Wycie i śpiewy ucichły, a ja szukałem w tłumie jednej znajomej twarzy. Nagle z tłumu wyłoniła się ona. Jak zwykle miała na sobie długą czarną suknię i paliła papierosa w lufce. W prawej ręce trzymała worek. "On już się narodził", powiedziała i spojrzała w zgromadzone twarze. Tłum entuzjastycznie zaskowyczał. "Oto dowód!" i uniosła worek, a wszyscy zaczęli bić brawo i wiwatować. Nie wiedziałem, co się dzieje, nie potrafiłem poskładać ostatnich wydarzeń w całość. To było zbyt trudne. Zapadła cisza, a ona zbliżyła się, ciągle trzymając złowieszczo wyglądający worek. "Przed chwilą tu jeszcze był, ale był bardzo niegrzeczny dla mnie i poniósł karę", podniosła nieco głos i się wyprostowała. "Karę?", zapytałem. "Pamiętasz wczorajszą rozmowę? Moje kotki spisały się dziś wyśmienicie!", krzyknęła i obejrzała się w kierunku dwóch terminatorów. Dostrzegłem ich w białych kitlach. Jeden trzymał w rękach skrwawioną siekierę. "Coś ty zrobiła? Coś ty zrobiła?", zacząłem się szamotać i próbować uwolnić. Dobry sen zamienił się w koszmar. Postawiła mi nogę na piersi i wycedziła z uśmiechem: "Ja zawsze wygrywam! W taki czy inny sposób...", i otworzyła worek. Na podłogę upadła głowa Błękitnookiego, a terminator z siekierą natychmiast znalazł się nade mną. Dostrzegłem tylko błysk ostrza...

Oczywiście narodziny Błękitnookiego się dopełniły. Wszystko zostało zrealizowane tak, jak zostało zaplanowane. No, z małą różnicą - w ten sam dzień po raz drugi narodziłem się także ja i dzięki temu aktualnie dzień narodzin obchodzimy wspólnie tego samego dnia. Było warto.