poniedziałek, 7 maja 2018

551. Słów kilka o zachowaniach ludzkich. Dwie historie z życia wzięte

Nie mam ostatnio weny do pisania. Jestem zmęczony psychicznie. Fizycznie także. Na moich barkach kolejny 10-dniowy maraton w dwóch pracach. Wolny dzień będę miał dopiero w niedzielę. A potem kolejny maraton i kolejny...
I tak aż do 25 czerwca kiedy to lecę do Hiszpanii. Jeden dzień poświęcę na plażowanie w Maladze i zwiedzanie miasta, potem wybieram się na objazd: Granada, Kordoba, Sewilla i - jeśli wystarczy czasu - Kadyks i Gibraltar. Przynajmniej odpocznę psychicznie. Pracuje u nas bardzo miła dziewczyna z Hiszpanii. Często z nią rozmawiam, a ostatnio nawet ćwiczę hiszpańskie zdania. Ostrzegła mnie: "Weź dobry faktor, bo będzie tam naprawdę gorąco!" Pamiętam, że kiedyś zwiedzałem Rzym i Neapol w sierpniowych upałach. Pompeje były tak nagrzane od słońca, że czułem się, jakbym wszedł do piekarnika. Czekam na ten urlop jak na zmiłowanie...
Poczyniłem także wstępne plany na kolejny wyjazd, ten jesienny. Tym razem wybiorę się na daleką eskapadę wraz z Panem eM... Ale to już nie będzie Europa...

Czasami zachowanie ludzi, szczególnie tych z mojego otoczenia, przeraża mnie, budzi niesmak, zdziwienie, czasami złość lub litość. Nie ze wszystkimi tak jest, gdyż mam kontakt także z ludźmi poważnymi i znającymi zasady współbycia i współpracy. Tak jest na przykład z Ester, dziewczyną z Hiszpanii, o której wspomniałem wyżej, z Lisą, z Kate i kilkoma innymi. Stawiając naprzeciwko tych osób taką rozhisteryzowaną hipochondryczkę Helen lub June, która przeze mnie jest Czerwcowym Wężem nazywana, powstanie pomiędzy nimi przeogromna przepaść. To po prostu dwa odrębne światy.
Dawniej Czerwcowy Wąż pracowała razem z Helen na jednym florze. Najlepsze przyjaciółki chodzące w parze, trzymające się za ręce i patrzące na siebie jak w lusterko, takie typowe nierozłączne ciotki-klotki na rowerach z zapyziałej i zapomnianej wsi, gdzie psy dupami szczekają. Można rzec - w kupie siła, ale czasami się zdarzało, że jednej z nich nie było w pracy... I właśnie wtedy się okazywało, jak wielka jest to przyjaźń. Jedna drugą w łyżce wody by utopiła... Obrzucały się takim błotem, że wstyd powtarzać... Czerwcowy Wąż wręcz płakała: "Bóg ją pokarał, że musi z Helen pracować", i posyłała ją do stu diabłów i do nie wiadomo czego jeszcze... Kolejnego dnia panikowała Helen: "Ja przy niej nerwowych spazmów dostaję! Ona ciągle mnie poucza! Ręce mi się trzęsą, jestem zestresowana, płakać mi się chce!" I jak to bywa w takich bajkach - dnia kolejnego Czerwcowy Wąż spotkała się z Helen na jednej zmianie i na powitanie: sto buziaków, uśmiechy od ucha do ucha, padanie sobie w ramiona i śpiewne szlochy: "Jak się masz, kochana?" "Dobrze. A ty, moja droga?"
W miarę możliwości ograniczam kontakt z nimi do maksimum. Czasami mijam się z nimi na florach, wtedy tylko kiwam głową na powitanie, szczególnie Czerwcowemu Wężowi, bo Helen to odwraca głowę w drugą stronę i udaje, że mnie nie widzi.
Mogę nawet zaryzykować tezę, że ostatnio jakby lepiej było z Czerwcowym Wężem - zagaduje mnie i zaczęła "normalnie" ze mną rozmawiać. Ale i tak na kilometr wyczuwam jej fałsz. Zacząłem nieco realizować logikę pewnego polskiego przysłowia - jeśli wejdziesz między wrony... Nie znaczy to, że zacząłem być fałszywy i wszystkich obgadywać, po prostu zacząłem grać tak jak oni. I tak jakby się coś zmieniło.
Jednego dnia Czerwcowy Wąż zapytała mnie: "Czy ty znasz Biblię?" Zaskoczyła mnie. "Oczywiście", odparłem, "Stary Testament, Nowy Testament, Psalmy, Ewangelie... Ale nie jestem praktykujący...", dodałem po chwili. Zmrużyła oczy jak kot, pokiwała głową i zaczęła ze mną "normalnie" rozmawiać. Pomiędzy nami nie ma jakiejś wielkiej przyjaźni, po prostu tolerujemy się. Mi to wystarcza, bo i tak za grosz jej nie ufam. Wiem, że jej fałsz i obłuda nigdy z niej nie wyjdą - to osoba, która, składając ręce na piersiach i spoglądając w niebo, powie prosto w twarz: "Niechaj Bóg ci wynagrodzi. Będę się za ciebie modlić!", ale w rzeczywistości za plecami trzyma nóż, który bez zawahania jest w stanie wbić swemu rozmówcy w plecy.
Inaczej rzecz się ma z Helen. Z nią rozmijam się praktycznie bez słowa. Patrzę nieraz na nią z litością i kiwam tylko głową. To osoba pełna pretensji do wszystkich i dosłownie za wszystko: za wodę, którą pije, za powietrze, którym oddycha, za uniform, który ubiera do pracy, za rezydentów, wokół których trzeba chodzić. Zawsze towarzyszy jej cierpiętniczy wyraz twarzy, zawsze jest zmęczona i ubolewająca, cierpiąca i chora - boli ją ręka, palec, oko, włosy, a to nie może po schodach chodzić, a to dusi ją coś w windzie, raz jest jej za gorąco, raz za zimno, nie lubi, gdy świeci słońce, nie lubi, gdy pada deszcz, nie lubi, gdy wieje wiatr.
Helen jest przekonana, że wszyscy ludzie dokoła niej powinni być na jej usługach, i tak ich traktuje. Moje kontakty z nią ograniczają się tylko do powiedzenia "Good morning", zresztą i tak nigdy odpowiedzi nie otrzymuję - Helen udaje, że mnie nie widzi. Tak samo się zachowuje, gdy przychodzi do kuchni - wchodzi, rozgląda się, wskazuje palcem na przygotowany obiad i pyta: "To moje?" Bierze i wychodzi. Nie ma żadnego "dzień dobry, dziękuję, na razie, do zobaczenia, przepraszam, nawet typowego - pocałuj się w dupę - też nie ma". Wiele razy widziałem, jak na jej widok, Jimmy, szef kuchni, z niedowierzaniem kręcił głową.
Pamiętam jedną sytuację, która dała mi sporo do myślenia. Na drugim florze minąłem się z Helen, która ubrana była po cywilnemu (to był jej day off). Rzuciłem jej "Good morning". Oczywiście nie odpowiedziała i minęła mnie jak powietrze. Potem dowiedziałem się od Tam, że gdy Helen ma dzień wolny, a musi przyjechać do ośrodka wypełnić jakieś dokumenty, to w ogóle z nikim nie rozmawia, bo ona nie utrzymuje żadnych prywatnych kontaktów z ludźmi, z którymi pracuje. Tam opowiedziała mi jedną historyjkę: "Wyobraź sobie, że spotkałam kiedyś Helen w sklepie. Podchodzę do niej i witam się z nią, a ta patrzy na mnie zszokowana, rozgląda się dokoła wystraszona, jakby się bała, że ktoś nas razem przyuważy i szepcze do mnie - Ale ja dziś nie jestem w pracy - i odeszła". Tam machnęła ręką i dodała: "Nie przejmuj się tym. Ona taka jest wobec wszystkich". I wtedy wpadło mi do głowy rozwiązanie, jak postępować z Helen - zostaw ją w spokoju i nie narzucaj się ze swym "Good morning", bo ona odbiera to jak atak na jej osobę, mijaj ją jak powietrze. I ostatnio tak właśnie postępuję.

Wygadałem się trochę. Ulżyło mi. Czasami myślę, że to mój trudny charakter powoduje, że ludzie mnie odrzucają i skreślają. Okazuje się jednak wielokrotnie, że potrafię wyciągnąć rękę do kontaktu. lecz ta ręka zostaje odepchnięta nie z mojej winy. Najważniejszy jest jednak jeden fakt, którego nauczyłem się w kontaktach z tak trudnymi ludźmi jak Helen czy Czerwcowy Wąż - czasami warto trzymać język za zębami i odejść bez zbędnego komentarza - szczery komplement lub szczera uwaga dla niektórych ludzi okazuje się być zniewagą lub po prostu atakiem na ich osobę.