czwartek, 13 lipca 2017

495. Same złe wieści

Jest tak, jak mówiłem... Nawet gorzej.
Nie daję rady w nowym miejscu, jest dla mnie zbyt ciężko. Prosiłem, by nie dawano mi zmian po 10 lub więcej godzin. I nic. Na nowej rocie znów mam długie zmiany, np. od 11.30 w południe do 1 w nocy. Dwa dni temu odezwał się mój dysk i ledwo co wstałem z łóżka. Do tego padły mi kolana, bo od 12 dni nie miałem ani jednego dnia wolnego... Dzień w dzień trzeba mi iść...
Jedynie dziś, wyjątkowo (!) mam krótką zmianę - od 17 do 22. Cud!
Przedwczoraj oznajmiłem menadżerce prowadzącej, że skończę ten tydzień pracy i rezygnuję. Stwierdziła, że zbyt szybko się poddałem. Może to i prawda...
Dodatkowo, dwie osoby są mi bardzo przeciwne.
Dziewczyna z Bułgarii - od pierwszego mojego dnia jest wobec mnie bezczelna, arogancka, ubliża mi i notorycznie popycha mnie, ciągle próbuje sprowokować kłótnię, a moje obojętne do niej podejście i brak jakiejkolwiek reakcji na jej zaczepki zaogniają tylko jej napór (boję się, że w końcu mogą mi puścić nerwy i, nie patrząc na to, że to kobieta, przyjebie jej tęgo i równo i dojdzie do tego, że się tam pobijemy). Ciągle wobec niej milczę i schodzę jej z drogi, ale widzę, że z każdym kolejnym dniem jest gorzej.
Druga osoba to Anglik, supervisor. Wygląda jak hipopotam. Raz podpadłem mu, kiedy kopnął leżącą na podłodze butelkę (w moim poprzednim storze był to rażący punkt krytyczny). Uniosłem wtedy w przypływie zdumienia brwi i podniosłem za nim kopniętą butelkę i nie odezwałem się ani jednym słowem. Zapamiętał to sobie. Drugi raz podpadłem mu, gdy zaoferowałem się zrobić coś, czego on nie umiał (!!). Wykonałem zadanie przy nim, a menadżerka prowadząca skwitowała: perfect! I od tej pory mam przerąbane...     

Rollo znalazł pracę, lecz nie udało mu się tam zatrzymać. Wczoraj zrezygnował. Mówił mi, że trafił pomiędzy samych Rumunów, którzy w ogóle nie mówią po angielsku, a lider grupy męczył go i się na nim wyżywał. Dziś rano dostałem wiadomość od Rolla. Napisał, że kupił bilet na samolot i wkrótce wraca do swojego kraju, do domu. Wyjeżdża na zawsze.

Chce mi się płakać... Straciłem ochotę do wszystkiego...

Sprawdziłem połączenia do SP. Są wolne miejsca. Jeśli w przyszły poniedziałek kupię bilet, wszystkie moje plany przepadną - nie pojadę we wrześniu do Polski i zrujnuję wyczekiwany urlop w październiku. Jeśli zdecyduję się wrócić do BH, polecę 2 lub 5 sierpnia.

Nic się mi nie udaje, kompletnie nic.

poniedziałek, 10 lipca 2017

493. W deszczu

Wczorajsze popołudnie pokryło się ciemnymi chmurami. Kapuśniaczek przerodził się w deszcz. Z pracy wyszedłem tuż po pierwszej w nocy. Idąc pustymi uliczkami, chłonąłem chłodne krople całym sobą. Spływały po twarzy, szyi, rękach, a mokre włosy przykleiły się do policzków. Zapomniałem o świecie, przymknąłem oczy i cieszyłem się deszczem. Zatęskniłem za wolnością myśli, a swobodnie spadające krople przywoływały w pamięci dawno zapomniane obrazy.
Do domu dotarłem kompletnie przemoczony, lecz, zamiast przebrać się, wyszedłem do ogródka i położyłem się na patio. Rozłożyłem ręce na boki i zamknąłem oczy. Wciąż padało, a mi to było całkiem obojętne. Czułem rozbijające się na mnie krople i cieszyłem się z tego. Pragnąłem spojrzeć na ukochane gwiazdy, chciałem znów zobaczyć mknący rydwan i pomachać ręką podróżującym, lecz gęste chmury przesłaniały mi obraz głębi nieba. Nie doznałem zawodu, gdyż dobrze wiedziałem, iż tam, wysoko, ponad pokrywą chmur, migają niewidzialne drogowskazy, a gwiezdnymi szlakami mkną mgliste powozy. "Dobrej drogi, podróżnicy!", zawołałem w myślach. Padało coraz mocniej.