środa, 15 września 2021

653. Brakujące wieści

W ostatnich miesiącach u nas tyle się wydarzyło, że pewnie by brakło dnia, by stworzyć jakiś względny opis. Wspomnę tylko o tym, że w lipcu zmarła nasza sąsiadka zwana przez nas Cyklopką (Cyklopka, bo zawsze nas podglądała przez judasza w drzwiach), o której tu pisałem kilka razy. Zmarła nagle w wyniku jakichś komplikacji po drugiej szczepionce covidowej... Straciliśmy oddaną sojuszniczkę osób LGBT.

Pogrzeb wypadł w dniu, kiedy kładłem się na oddziale onkologicznym, tak więc nie byliśmy. Jakoś brakuje mi uchylających się drzwi, gdy schodziłem na dół lub wchodziłem do góry i pytań typu: "Co tam u mamy, panie Wojteczku? A jak tam z panem Bzyczkiem? Dobrze?"

Smutno...  

652. Z górki i pod górkę

Kilka słów napiszę... Żyję... Jakoś się jeszcze trzymam...

Pochorowałem się. W wyniku ostrego stanu zapalnego zapadły mi się dwa dyski. Kręgosłup nie wytrzymał i zmiażdżył je. Trzeci dysk ledwo co się trzyma. Diagnoza: dyskopatia wielopoziomowa i skierowanie na operację kręgosłupa, dodatkowo w miejscu zapadniętych dysków utworzył się duży naczyniak (rodzaj nowotworu łagodnego). I siedzi tam sobie...  Utykam, ciągnę prawą nogę za sobą, mam problemy ze schodami, schylaniem się, kucaniem, noszeniem czegokolwiek... Brakuje mi tylko balkonika...

W lipcu leżałem w szpitalu na oddziale hemato-onkologicznym. Podejrzewano nowotwór szpiku kostnego lub chłoniaka (w klinice w Katowicach lekarka powiedziała wprost, że to chłoniak Hodkina). Na szczęście biopsja i inne badania były negatywne, a na tomografie nie świeciłem jak choinka. Przez cały kolejny rok mam obowiązkowe badania hematologiczne.

Tomograf wykazał inne sprawy, którymi trzeba się zająć. I tak oto już w październiku będę leżał na chirurgii, a potem czeka mnie operacja kręgosłupa... Ponoć będą wszczepiać implanty i montować stabilizatory...

Eh... Nie ma co... Czas już umierać... 

   


poniedziałek, 7 czerwca 2021

651. Kuśtykająca kocia mumia

Z Zabytkowego Miasta wróciliśmy jakoś w późnej porze obiadowej. Ktoś zajął nasze miejsce na parkingu i musieliśmy zaparkować tuż przed blokiem. Błękitnooki zsunął okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa i, nachylony nad kierownicą, uporczywie się w coś wpatrywał. "Ty, co to, kurna, jest??", parsknął i skinął głową w kierunku, gdzie coś przykuło jego uwagę. Spojrzałem. Zmrużyłem oczy, by lepiej rozeznać kontury czegoś biało-buro-szarego, co siedziało na trawniku. Niby dwa oniemiałe słupy soli, wytrzeszczaliśmy oczy w tym samym kierunku, próbując rozpoznać dziwny przedmiot. Nagle obiekt drgnął i zaczął ruchami mechanicznego robota koślawo przemieszczać się w kierunku bloku. "Zmutowany szczur?", jęknąłem. "Nie", odparł Błękitnooki i z wrażenia opuścił szybę w drzwiach. "To jest chyba zabandażowany kot!", spojrzał na mnie i zaśmiał się w głos. "Kuśtykająca kocia mumia!", kiwał głową z niedowierzania i śmiał się pod nosem.
Wzięliśmy zakupy i ruszyliśmy w kierunku bloku. Nie uszliśmy nawet połowy drogi, gdy od strony pierwszej klatki dostrzegła nas sąsiadka i ruszyła pędem w naszą stronę, drąc się jak poparzona: "Panie! Panie! Poczekaj Pan!" Błękitny stanął jak wryty i spytał krótko: "Woła do ciebie, czy do mnie?" Przybiegła zziajana, z włosem poczochranym, z oczyma wywalonymi na lewo i prawo.
"Panie! Tak się żyć nie da! To niedopuszczalne! Toż to napaść w biały dzień! Zniszczenie mienia prywatnego! Próba morderstwa na moim małym Puszku! Trzeba będzie za to płacić! I co ja mam teraz zrobić?! Puszek kaleką jest!", wyrzucała z siebie gorzkie żale na jednym wydechu, machając rękoma, i patrząc raz w twarz Błękitnego, raz w moją.
Postawiliśmy zgrzewki wody na chodniku (Bzyczek stanął dość szeroko, swoim zwyczajem przekrzywił głowę na bok i wsunął ręce do kieszeni dżinsów) i ze zdziwieniem patrzyliśmy na sąsiadkę, nic nie rozumiejąc z tego, co do nas mówi.
"Zobacz pan!", rozwiązała pasek zbyt długiego szlafroka i ręką pokazała na swoje spodnie. Dopiero teraz zobaczyliśmy, że nogawki jej spodni są pocięte i podziurawione jakby przeszły przez "ręce" Edwarda Nożycorękiego. "Ja musiałam Puszka bronić! Widzi pan, jak się to skończyło! Spodnie mi zniszczył! I co ja teraz zrobię?! To moje najlepsze spodnie!" biadoliła, ciągle patrząc to na jednego, to na drugiego. Nadal nie wiedzieliśmy, do którego z nas się zwraca.
"A mój biedny Puszek! Taki biedny! Umarłby przez tego bandytę! Zamordować psa mi chciał! Ja mu pysk podrapałam! To niedopuszczalne!" narzekała. Nagle palcem wskazała: "Ooo! Moje biedactwo! Widzi pan?! Widzi?!" Jak na zawołanie odwróciliśmy głowy.
Kobieta wyciągała ręce w stronę kuśtykającej mumii, którą niedawno widzieliśmy ma trawniku. Mumią okazał się jej rozjazgotany jork. Miał zagipsowane trzy łapy (dwie przednie i tylną), tułów miał pokryty bandażem i folią spożywczą, a na karku miał zaciśnięty kołnierz ortopedyczny. Błękitnooki wytrzeszczył oczy i zapowietrzył się, nie chcąc buchnąć śmiechem, ja zaś stałem jak wryty i nie mogłem oderwać wzroku od psiej mumii.
"To pani twierdzi, że to nasza wina, tak?", odezwał się po chwili Błękitny i palcem wskazał na zagipsowanego i zafoliowanego Puszka. "To ten bandyta, który u was mieszka! To on napadł i pogryzł Puszka! To...", chciała coś jeszcze dodać, lecz Błękitny wszedł jej w słowo. "Jeśli mówi pani o Średnim Cezarze, to zapewniam, że on nie ma zębów i nie mógł pogryźć Puszka", zawyrokował dumnie. "Poza tym on w ogóle nie wychodzi z domu, bo nie daliśmy mu kluczy do mieszkania", dodałem po chwili. Sąsiadka patrzyła na nas dzikim wzrokiem. "Przecież...", nie dokończyła, bo znów wszedłem jej w słowo: "Chyba, że zszedł po ścianie z trzeciego piętra..." Wtrącił się Błękitny: "W sumie można się po nim wszystkiego spodziewać. Przedwczoraj zeżarł mydło w łazience..." "Powyciągał też z szuflady nasze skarpety i poukładał je parami...", dodałem po chwili.
Sąsiadka patrzyła na nas ze wzrastającym zdziwieniem. Wzięła jorka na ręce i zaczęła się od nas oddalać małymi kroczkami. "Czego ona od nas chce?", westchnąłem. Weszliśmy do domu. Od progu czuć było zapachy dobiegające z kuchni. "Obiad gotowy!" zawołał do nas Średni Cezar i machnął ścierką na powitanie. Jego twarz nie nosiła żadnych śladów walki z sąsiadką...                

poniedziałek, 3 maja 2021

650. Oburzenie brakiem oburzenia, czyli o tym jak to kara boska czyha na grzeszników

Odwiedzamy Rozę w Zabytkowym Mieście. Jest sama w domu, więc możemy rozmawiać o wszystkim. Roza, zagorzała przeciwniczka kościoła i ateistka z wyboru wskazuje na średniej wielkości krzyż zawieszony na ścianie w sypialni. "Mojemu staremu to zaczyna już odwalać na tej emeryturze... Niech sobie ma, nie będę się z nim kłócić..." żali się i wzdycha.
Nagle chwyta Błękitnego pod rękę i mówi: "Chłopaki, siadajcie! Opowiem wam historię, że padniecie!" Siadamy na rogówce. Roza popija herbatę z ogromnej filiżany i zerka na nas znad jej rantu. "Moja sąsiadka z parteru strasznie się na mnie obraziła", odstawiła herbatę na ławę i oparła się wygodnie na poduchach. "Opowiadała mi, że była na jakimś ślubie i pośród gości była jakaś dziewczyna, dobra znajoma panny młodej, wraz ze swoją dziewczyną i jej córką. Goście weselni wiedzieli o tych paniach i nie reagowali na to, że one są razem. No i słuchajcie...", Roza znów sięgnęła po swoją kosmiczną filiżanę. "Sąsiadka buchała ogromnym gniewem na pannę młodą, że zaprosiła dwie lesbijki na swój ślub i była oburzona tym, że nikt z gości nie był oburzony obecnością tych kobiet w kościele!"
Zapytałam się jej wtedy: "No i co z tego, że one były w kościele? Czy wyblakły obrazy na ścianach? Woda święcona wyparowała? Świece zgasły? Ksiądz zemdlał? Nie rozumiem, o co pani chodzi..." Sąsiadka spojrzała na mnie groźnie i sapnęła: "To obraza boska takich ludzi sprowadzać do kościoła. Kara boska spadnie..." Przerwałam jej od razu: "To dlaczego tam, na miejscu pani nie zwróciła im uwagi, że nie wolno im wchodzić do kościoła?" Zrobiła wielkie oczy i: "Gdyby inni się odezwali, to i ja bym im powiedziała co trzeba..."
Zaczęłam się tak śmiać, że sąsiadka zupełnie zgłupiała. "A co jest w tym takiego śmiesznego?", zapytała z oburzeniem w głosie. "Ktoś Boga obraża, a pani się śmieje!", dodała po chwili. "Jeśli ktoś obraża Boga, to na pewno teraz pani to robi...", syknęłam jej przez kolejny przypływ śmiechu. Weszła do klatki schodowej i, trzaskając drzwiami, zniknęła w swym mieszkaniu.   

649. Zobacz mnie na zdjęciu

W ostatnim czasie Błękitnooki dość dużo czasu spędza w sieci. Upodobał sobie wyszukiwanie instagramowych profili z głupimi zdjęciami. I znalazł.

Przygotowywałem obiad w kuchni. Z dużego pokoju już od długiego czasu docierał do mnie śmiech i chichot Błękitnego. W pewnym momencie zaniósł się rechotem i zaczął gadać sam do siebie. Zerknąłem na to, co oglądał. Screenował profil jakiegoś gostka, chyba ze Stanów - rozczochrany, z podejrzanym wyrazem oczu, typ zaniedbanego selfie-pozera. Większość fotek, zrobionych "z ręki", ukazywała tegoż gostka w samych slipkach na tle jego pokoju, ba!, jego pokój przypominał jakąś graciarnię lub skład odpadów z ostatnich 25 lat. Najlepsze jednak były podpisy jego zdjęć: "Tak wyglądam, jak palę papierosa", "Tak wyglądam, jak siedzę na łóżku", "Tak wyglądam, jak robię sobie selfie", "Czerwone majtki założyłem specjalnie dla was", "A tak wyglądam bez majtek", "Tak wyglądam, jak jem płatki", i na końcu właśnie to jedno zdjęcie, które chyba wygrało wszelką instagramową głupotę: selfie tego gościa na tle małego wychodka (za nim widać muszlę klozetową) wraz ze znaczącym podpisem: "Tak wyglądam po tym, jak zrobiłem kupę"...

Zerknąłem na rechoczącego Błękitnego i wyciągnąłem swój telefon. Udawałem, ze robię mu fotę. "Co ty robisz?", zapytał, dławiąc się śmiechem i wierzgając nogami. "Wyślę temu gościowi twoją fotę i podpiszę ją: Tak wygląda mój chłopak, gdy ogląda twój profil..."

środa, 14 kwietnia 2021

648. Jak nie napisać kiczowatej gejowskiej powieści

"Czego szukasz?", zapytał Błękitny, kiedy wyciągałem z dolnych półek książki, by dostać się do tych wepchanych najgłębiej. "Chcę pozbyć się tego", podałem mu dwa tomy prozy M. Szczygielskiego. "Przecież kiedyś to czytaliśmy...", wziął książki do ręki i spojrzał na mnie zagadkowo. "Zamierzasz wracać do tego gejowskiego kiczu? Spójrz na to", podałem mu wykopany tom Selerowicza. "Czasy peerelu...", pokiwał głową wątpiąco. W jednej ręce trzymał "Berka", w drugiej "Akcję Hiacynt" i spoglądał na mnie podejrzliwie. "Niekiedy opisy puszczania się po piwnicach i parkach z byle kim też bywają przekonujące", stwierdził, odkładając na bok książkę Selerowicza. "Manierą tego kiczowatego pisarczyka" - wskazałem na książki, które właśnie kartkował - "jest poznawanie nowych ludzi od strony rozporka! Podchodzisz do nieznajomego gostka i, pierwsze co robisz na powitanie, wsadzasz mu łapy w majty!", spojrzałem na jego nieco zdezorientowaną minę. "Dla większości to salony możliwości", skwitował. "Tak, wiem! Tylko że z wiekiem zmieniają się priorytety, życie staje się poważniejsze! W dal odchodzą majtkowe przygody i podboje! Seks w bramie, czy za drzewem z Jasiem, Stasiem, Zbysiem, Krzysiem czy Franiem się mierzi! Zresztą... ciągle te same cioteczki - wszyscy się znają! I to od dupy strony!" Patrzył na mnie z wzrastającym niepokojem. "Nie bardzo chwytam, do czego zmierzasz...", złożył książki na kolanach i oparł brodę na ręce. "Do tego, że dojrzały człowiek, pisarz, powinien skoncentrować się na poważniejszych problemach niż podniecanie się rozsuwaniem kolejnych rozporków i badaniem ich zawartości. Zostawmy to nastolatkom!" "Hmmm...", zamruczał, "A może lepiej taki temat zostawić... kobiecie?", zapytał i wbił we mnie wzrok. "A po co? Kobiety mają lesbijki. Gejów niech nie tykają! Kobieta nas nigdy nie zrozumie, skrzywi i wypaczy tajemnice istnienia", odparłem.           

sobota, 10 kwietnia 2021

647. Dom wariatów. Uciszanie psa

Z kuchni wyrwało mnie łomotanie do drzwi. Mnąc ścierkę w rękach, zerknąłem przez judasza. Sąsiadka z piętra wyżej. Jędza w skołtunionym szlafroku i z rozjazgotanym kudłatym jorkiem pod pachą. Otworzyłem drzwi. Doleciał do mnie smród słodkiej i stęchłej perfumy. "Panie sąsiedzie...", wysunęła pewnie brodę w moją stronę i bacznie, pomijając moją postać, lustrowała wnętrze mieszkania. "Całe rano ujadał i wył wasz pies! Spać nie można! Mieszkać nie można! Nic nie można!", piskliwie wyrzucała z siebie gorzkie żale, ciągle czegoś za mną wypatrując. "Pies?", najpierw zapytałem, a potem stanowczo jej oznajmiłem: "Tutaj przecież nie ma psa!" "Hrow! Hrow! Hrow! Hrow!" nagle rozległy się za mną ciężkie basowe szczeknięcia. "Czy ja dziś, kurwa, wyglądam na idiotkę?", zapytała z triumfem. Rzuciłem ścierkę na szafkę i szybko udałem się do dużego pokoju. Sąsiadka chyba tylko na to czekała, gdyż, bez zaproszenia, potruchtała za mną. W fotelu siedział Średni Cezar i palił papierosa. "Ty tak na serio?", wydarłem się do niego. "Hrow! Hrow! Hrow!", zaszczekał w kierunku skamieniałej z wrażenia kobiety. Ta, po chwili, jak ryba otworzyła usta, od razu połykając pół tony powietrza, spojrzała na mnie, zbyt szybko mrugając oczyma, nieco tracąc przy tym równowagę, poprawiła kudłatego jorka pod pachą i z idiotyczną miną, jak napruta sarenka, poskakała w kierunku drzwi wyjściowych.         

piątek, 9 kwietnia 2021

646. Pięciozłotówka wrzucona w błoto

"Czy to jest normalne, co on wyprawia??", Błękitny z wyrzutem spojrzał najpierw na mnie, a potem uniesieniem głowy wskazał na Średniego Cezara. Zerknąłem na tamtego z politowaniem. Stał przy oknie. Zawinął się w firanę jak egipska mumia i próbował obgryzać, jak jeszcze nigdy w porze zimowej wcześniej kwitnącą, trawę świętojańską. Na pomoc wzywał wszystkich świętych, klął jak szewc i szczerzył zęby, a gdy się odkręcił z firany, nie patrząc na płynący z zewnątrz ziąb, otworzył okno i nerwowo zapalił papierosa. "Rzucając mu wtedy na ulicy tę pięciozłotówkę, wylałeś nasze dziecko z kąpielą", stwierdziłem, odnosząc się do sytuacji. "Gore!", wzdrygnął się Błękitny, "Pieprzyć pięć złotych! Najgorsze jest to, że on, jak krowa, trawę żre!"       

645. Panienka z okienka

"Słuchaj", pewnego wieczoru Błękitny obniżył głos i wziął mnie na stronę. Weszliśmy do łazienki, nie świecąc nawet światła. "Słuchaj", powtórzył spokojnie i zaczął pukać we mnie palcem wskazującym, "Nie możemy pozwolić na to, by Markiza łaziła po mieszkaniu w pufiastych pantalonach i z cycami na wierzchu", nieco komediowym ruchem przeczesał swoje włosy, które, od dawna nie skracane, zaczęły spadać mu już na oczy. "Hmmm...", westchnąłem. "Nie hymuj mi tu, tylko pomyśl, co z nią zrobić, bo ona wieczorami macha gołymi cycami przy odsłoniętym oknie!", zauważyłem ognie świętego Elma w jego oczach. "Może to jakaś rozbierana joga?", zapytałem bezradnie. "Jasne! Kamasutra z mopem!", zakpił Błękitny. "Zobaczysz, co będzie, jak ludziska wezmą nas na języki za to, że mieszkamy - my! i to właśnie my! - z podejrzaną babą, która się negliżuje w naszym oknie", szepnął poważnie Błękitny. Wzruszyłem ramionami i stwierdziłem: "Powiemy, że to lokalna panienka z okienka".     

644. Filozofia czystości z powidłami śliwkowymi w tle

 "Zaczynasz cuchnąć! Ile ty już łazisz w tej samej koszulce?", zagadnąłem Błękitnego w kuchni, gdy zauważyłem, jak uwalane powidłami palce wytarł o siebie. "Nie pamiętam...", odparł i wsadził do ust łyżkę z porcją powideł śliwkowych. Rzadkie konfitury skapały mu na koszulkę. "Phiii", wzruszyłem ramionami. "Zresztą... lockdown jest... siedzę w domu i nikt tego nie widzi...", wydął policzki i znów wsadził do ust porcję powideł. "Ja cię widzę!", krótko skwitowałem. "Ty jesteś domowy, więc się nie liczysz", zapchał usta powidłami i wywrócił oczyma, jak miał to w zwyczaju.  

643. Życiowe standardy

Już na schodach otoczył nas zapach smażonej cebuli. Po cichu weszliśmy do przedpokoju. Głośna pseudonaukowa rozmowa. W kuchni dominowały dwa głosy, przerywane chichotem i klątwą. Jeden należał do Błękitnookiego, drugi do Średniego Cezara.

- Podczas dobrego ruchanka lubię sobie pokwiczeć, pomiaukać i pooo... - głos się urwał i zawisł pod sufitem niby ciężka deszczowa chmura napełniona błyskawicami i kulami ognia, gdy tylko zostaliśmy zauważeni, i pewnie nie chodziło o mnie, ale o Markizę, która, aby ukryć wzrastające rozbawienie, częściowo przysłoniła twarz bukietem goździków.

Zdumiony Błękitnooki raptownie odwrócił się w naszą stronę. W ręku zastygło mu kuchenne mieszadełko. - Oeehhh... - wydusił coś niezrozumiałego i po chwili ryknął do Średniego Cezara: "Do kąta! Siedź tam cicho!" I znów, z wymownie uniesionymi brwiami, spojrzał w naszą stronę. 

642. Goździki

Dość często rozmawiam z Markizą.

Któregoś wieczoru - siedzieliśmy wtedy przy stole i popijaliśmy angielską Earl Grey - oznajmiła, że już od jakiegoś czasu krążyła wokół, zataczała kręgi, czaiła się niby kot, badała teren, jego grząskość i chwiejność, i w końcu zadecydowała wyjść z ukrycia. Dostrzegłem ją, gdy nieco chwiejnym krokiem, pewnie znów dokuczały jej wysokie przedwojenne trzewiki, wynurzyła się ze sklepu z naręczem tandetnych i tanich ciętych goździków.

Przeszyła mnie swym spojrzeniem i wolną rękę schowała w fałdach sukni. "Ja...", bąknąłem i chciałem zapaść się pod ziemię. "Mało się zmieniłeś", wysunęła nos w moją stronę, tak jakby chciała mnie powąchać, "Przytyłeś jedynie i zszedłeś na psy pod względem wyglądu", staksowała mnie od góry do dołu i od dołu do góry i uniosła brwi w zdziwieniu. Spojrzałem na siebie. "Ma rację", pomyślałem i zasunąłem szybko suwak starej rozwleczonej bluzy, by zakryć pognieciony podkoszulek.

"Co tu robisz?", zapytałem i wbiłem w nią wzrok. "Przybyłam z kilku powodów", wzruszyła ramionami w taki sposób, że falbaniasty czepiec zsunął się jej na czoło. Zgrabnym ruchem odrzuciła go do tyłu wolną ręką, lecz w tym samym momencie z ramienia zsunęła się jej torba i zahaczyła o naręcze goździków. Kwiaty posypały się na chodnik. "A niech je wszystkie wciórności!", syknęła i zaczęła je zbierać. Jeden po drugim wybierała kwiaty według kolorów i wielkości. Coś pod nosem szeptała, lecz tego nie można było w żaden sposób zrozumieć.

"A gdzie się podziewa płowy jajogłowy z brazylijskich stepów?", zapytała nagle, gdy tylko skończyła wiązać wstążką zebrane goździki. Zaskoczyłem dopiero po chwili. "W domu. Pewnie coś czyta lub gotuje", pokiwałem głową. "To chodźmy do niego", zaproponowała i, lekko utykając, przeszła przez ulicę na drugą stronę chodnika.