wtorek, 27 grudnia 2016

456. Krótkie podsumowanie

Kolejny rok się kończy..
Przejrzałem wpisy z całego roku i doszedłem do wniosku, że rok 2016 był rokiem niezwykle konfliktowym, zawiłym i męczącym. Dużo także chorowałem.
Narastające problemy i kłótnie w starej pracy w Belo, zazdrość i zawiść Troglodytów doprowadziły do sabotażu na moich zmianach. Uratowała mnie wtedy dobra opinia i poparcie menadżerów. Przetrwałem, ale dla własnego dobra musiałem wycofać się z treningu na menadżera zmiany. Gdy ułożyło się w pracy, wszystko posypało się w domu. Wyjechałem z Belo Horizonte i zerwałem kontakt z Bzyczkiem. Wróciłem do Europy, znalazłem nową pracę i jakoś się trzymam. Nie zamierzam już nikogo poznawać. Teraz będę sam dla siebie.
W tym roku przeszedłem dwa duże epizody niżu depresyjnego - wiosenny skończył się powrotem do leków po kilku atakach lękowych, jesienny niż jeszcze się nie zakończył, ale czuję, że zaczynam wspinać się do góry. We wrześniu wylądowałem w szpitalu po tym, jak w pracy wypadł mi dysk...

Sukcesy roku: BRAK!

Porażki roku:
- Bzyczek,
- wyjazd z Belo Horizonte,
- wycofanie się z treningu na menadżera.

Znów nie udało się z przeczytaniem 52 książek wg portalu lubimyczytac.pl
Przeczytałem tylko 25 książek... (w roku 2015 - 31 pozycji, w roku 2014 - 32 książki). Dla mnie to ogromny spadek. Już nawet nie planuję 52 pozycji na nowy rok, bo wiem, że i tak się nie uda.
Najlepsze przeczytane książki:
Jakub Małecki "Dygot"
Ben Sherwood "Charlie St. Cloud"
Michael Ondaatje "Angielski pacjent"
David Levithan, John Green "Will Grayson, Will Grayson"
Michael Morpurgo "Samotność na pełnym morzu"
Mark Haddon "Dziwny przypadek psa nocną porą"
Yehuda Koren, Eilat Negev "Sercem byliśmy wielcy. Niezwykła historia żydowskiej rodziny karłów ocalałych z holocaustu"
Katarzyna Mlek, "Zapomnij patrząc na słońce"

Na przyszły rok zaplanowałem sobie samotną wyprawę gdzieś na drugi koniec świata. Chciałbym zdobyć Machu Picchu, lecz by tam pojechać, muszę czekać, aż zakończy się tam pora deszczowa, gdyż inkaskie ruiny odcięte są od świata. Marzy mi się takie czasowe zniknięcie z cywilizacji - tylko ja, mój aparat, góry, pustynia, wiatr i słońce...

środa, 21 grudnia 2016

455. Cytatów kilka

Poniżej wklejam wyjątki z książki prof. Kępińskiego pt. "Z psychopatologii życia seksualnego" mówiące o relacjach między ludźmi (relacje heteroseksualne oraz homoseksualne). To oczywiste, że dla uzyskania pełni obrazu i zrozumienia tematu należałoby przeczytać całość, a nie tylko wybrane fragmenty. Z podanymi w pigułce informacjami można się zgodzić lub też nie, należy także pamiętać, że prof. Kępiński pracował jako psychiatra i pisał książki w czasach, gdy homoseksualizm postrzegany był jako choroba i zboczenie seksualne. Osobiście jednak uważam, że aspekty i uwarunkowania psychologiczne człowieka aż tak bardzo się nie zmieniły od tamtych czasów i przekaz ideologiczny postrzegania pragnień oraz ocena życia są nadal aktualne.
Podane cytaty pochodzą z elektronicznej wersji książki.  

"Sytuacje o największym nasyceniu seksualnym zwykle wiążą się z utrwalonymi obrazami pierwszych przeżyć erotycznych, przy tym przeżycia te nie zawsze mają charakter realny w sensie spełnionego aktu seksualnego; często wystarczy tylko podniecenie seksualne wywołane zewnętrzną podnietą, aktem wyobraźni, a nawet marzeniem sennym. Wiązania czasowe (odruchowo-warunkowe) stają się szczególnie silne i trwałe w tych przypadkach, w których łańcuch odruchowy jest krótki, tj. bodziec warunkowy znajduje się blisko bodźca bezwarunkowego."

"[...] istnieje dla każdego człowieka określona konstelacja bodźców, która najłatwiej wyzwala u niego szczytowe podniecenie płciowe. Nie zawsze aktualny styl życia seksualnego odpowiada seksualnemu imprinting*. Stąd bierze się prawdopodobnie poczucie niedosytu: "to nie to", pobudzające do szukania nowych sytuacji i nowych partnerów seksualnych. W stylu seksualnym każdego człowieka można jednak łatwo odkryć powtarzające się stale wzory, wskutek czego, szukając nowego, wchodzi się z powrotem na stare szlaki. Nowy partner seksualny niejednokrotnie przypomina dawnego, zwłaszcza z okresu młodości, tych samych słów i "chwytów" używa się w zalotach i zachowanie się w czasie samego stosunku ma swój ustalony stereotyp.
Tak więc w życiu seksualnym - może w większym nawet stopniu niż w innych dziedzinach życia - szuka się wciąż przyszłości, będąc przywiązanym do przeszłości."

"Innym przykładem inercji seksualnych struktur czynnościowych może być wierność modelowi; zmienianie partnerów właściwie nie narusza wierności określonemu typowi. Wierność może dotyczyć nie tylko danego typu partnera, ale też określonych form zachowania się seksualnego. Przy zmieniających się partnerach kompleks podniecająco działających bodźców oraz sposób gry miłosnej i aktu seksualnego pozostają te same. W ten sposób "niewierni" partnerzy są czasem wierniejsi (w sensie większej stabilności swych seksualnych stereotypów) od "wiernych"."

*imprinting - wzmożona wrażliwość na bodźce otoczenia i większa zdolność ich utrwalania, wskutek czego zespół bodźców, który trafi na ów okres uczulenia, staje się jakby na zawsze związany z życiem, stanowiąc istotną część świata jego przeżyć.

środa, 14 grudnia 2016

454. Tęsknota

 
Patrząc w księżyc tej chłodnej nocy posyłam Ci pozdrowienia...
Wiem, że ich nie przeczytasz, ale wiedz, że jestem tu, sam...
Czymże jest niebo bez gwiazd, czymże jest  jedna kropla w potoku,
czymże jest wiatr bez drzew koron?
Czymże jestem ja?
Jestem tu
i czekam na cud, który nigdy się nie zdarzy...
I
zdarzyć się nie może, prawda?

wtorek, 13 grudnia 2016

453. Sny i książki

Tej nocy śnił mi się Elbi. Przyszedł we śnie, obudził mnie nagłym szturchnięciem. Był jakiś zły, najpierw uniósł głos, a potem krzyczał i wymachiwał rękoma. Trzymał w nich jakieś kartki, listy, pocztówki czy koperty, potem darł je na strzępy i rzucał na podłogę. Siedziałem oniemiały na łóżku i nie umiałem się odezwać.
Zmęczył mnie ten sen. Obudziłem się z szumem w głowie i z chaosem myśli.

Przeglądałem wczoraj zbiór e-booków na dysku przenośnym i znalazłem cały komplet książek prof. Antoniego Kępińskiego z zakresu psychologii i psychiatrii. Kilka z nich dawno przeczytałem, ale chciałbym wrócić do nich ponownie. Pamiętam, że pomogły mi zrozumieć wiele aspektów relacji między ludźmi, znalazłem wtedy także odpowiedź na to, dlaczego mężczyźni homoseksualni nie trwają w stałych relacjach i ciągle zmieniają partnerów. Od nowego roku wrócę do książek Kępińskiego, ale najpierw trzeba mi pokończyć te, które aktualnie czytam. Będzie to trudne, bo to czytanie idzie mi ostatnio jak krew z nosa...

452. Trudne rozmowy

Wczoraj nie czułem się zbyt dobrze. W pracy podeszła do mnie supervisorka Amy i zapytała, dlaczego od dłuższego czasu jestem unhappy. Wzruszyłem ramionami i odparłem, że u mnie wszystko jak najbardziej w porządku.
- A gdzie jest twój partner? Żona? Mąż?
- Jestem singlem...
Uśmiechnęła się.
- Single nie noszą ślubnych obrączek...
Spojrzałem na swoją dłoń i chciałem coś powiedzieć, lecz nie mogłem niczego logicznego wymyślić.
-Więc...
- Nie chcę o tym rozmawiać - uciąłem.
- Moja ex dziewczyna jest wariatką. Jest niezrównoważona i rozstałyśmy się jakiś czas temu...
Spojrzałem jej prosto w oczy, a ona znów się uśmiechnęła.
- Nie wiedziałeś, że jestem lesbijką? - Zapytała.
- Nie - odparłem zgodnie z prawdą.
- Jestem lesbijką - powtórzyła. - I jestem z tego powodu cholernie szczęśliwa! - Dodała z dużym uśmiechem.
Nic nie odpowiedziałem.
- Chodź, pójdziemy na fajkę - zaproponowała i wyszliśmy na zewnątrz.

(Tekst edytowany i poprawiony)
Od dawna uważam, że dziewczyny w tych sprawach mają łatwiej niż faceci. Lesbijki są dużo bardziej lojalne wobec siebie, pragną założyć dom i być po prostu szczęśliwe. Są też wobec siebie bardziej wyrozumiałe, stać je na większą wrażliwość i są bardziej zdolne do akceptacji pewnych "defektów" u partnerki. Mężczyźni, geje szczególnie w ostatnich czasach, stali się ponad miarę wymagający wobec siebie, wręcz drobiazgowi w ocenie - liczy się wygląd i prezencja (a to przecież sfera cielesna, seksualna) i każdy mały "ubytek" potrafi zadecydować o istnieniu lub nieistnieniu (nie wyglądasz jak ten strażak z kalendarza, spadaj!). Pamiętam, że kiedyś ktoś powiedział mi: "Nie możemy się kolegować, bo jesteś dla mnie zbyt mądry..." I definitywnie zerwał kontakt. To było dawno temu...
Wracając do tematu lesbijek, to są one także bardziej akceptowane przez społeczeństwo, bo przecież dwóch facetów razem to istne obrzydlistwo (choć dziś widziałem w miasteczku dwóch chłopaków stojących obok siebie bardzo, bardzo blisko i patrzyli na siebie tak, jak ci dwaj Włosi z Mam Talent - filmik kilka postów niżej). I znów pojawia się problem cielesności, gdyż patrząc na dwóch chłopaków/mężczyzn trzymających się za ręce w głowie obserwatora rodzi się tylko jedna myśl: "Oni to ze sobą robią! To obrzydliwe!" Nie wiem, może jest to jakiś rodzaj płytkości myślenia u człowieka, brak wrażliwości i nieumiejętność dostrzegania emocji. Ludzie nie patrzą na siebie poprzez wartości psychologiczne, umiejętności, zainteresowania, miłość, oddanie, wierność i lojalność, natomiast widzą to, czego nie uzewnętrzniamy i właśnie poprzez to najczęściej nas oceniają i więcej wiedzą o nas niż my sami...

środa, 7 grudnia 2016

451. Mikołajkowy e-mail

Dostałem e-mail od Błękitnego...
Napisał, że czyta moje wpisy i martwi się. Zapytuje też, czy już mi przeszło i kiedy wrócę do domu. Zaoferował się, że nawet po mnie przyjedzie, lecz nadal nie wie, gdzie jestem. Wspomniał też o chłopcach, że tęsknią i codziennie o mnie pytają, a ich rodzice już się zorientowali, że się coś wydarzyło...

Wiem, że Błękitny przekopał już telefonicznie pół Polski, by się dowiedzieć, gdzie jestem. Nic mu to nie dało, bo nawet moja Mama dokładnie nie wie, gdzie jestem. Powiem jej, gdy przyjadę do domu, prawdopodobnie w styczniu.

Cały dzień chodziłem jak w transie. Na popołudniowej zmianie byłem tylko z taką starszą panią i z szefem zmiany. W sumie dobrze, bo w pewnym momencie zawirowało mi w głowie, zabrakło mi powietrza i dostałem ataku lękowego. Nie zdradzając niczego, wyszedłem na papierosa i jakoś ochłonąłem na zimnym powietrzu.

W drodze do domu kupiłem białe wino i pracuję nad upiciem się. Jest 1.28 w nocy i już chyba z dziesiąty raz słucham ulubionego koncertu Henryka Góreckiego na klawesyn i orkiestrę smyczkową. Kocham to współbrzmienie skrzypiec, wiolonczel, klawesynu i ten rytm, mocne uderzenia i kołyszący poszum orkiestry. Szczególnie druga część tego koncertu mnie upaja... Zamykam oczy, opieram głowę o ścianę i widzę muzykę, czuję ją w sobie... Jest przepiękna...

Spać pomoże mi potrójna dawka diazepamu. Mam środę wolną, więc mogę przespać pół dnia... Wino się jeszcze nie skończyło, tak więc załączam raz jeszcze Góreckiego.


wtorek, 6 grudnia 2016

450. Końce i początki

Skąd się bierze ten przytłaczający smutek?
Męczy mnie całymi dniami, uciska w klatce piersiowej, zaciska gardło i zabiera oddech. Rozbiegane myśli wywołują chaos, drżące ręce wędrują nieustannie po całym ciele czegoś szukając.
Próbowałem odnaleźć jego przyczynę i nie potrafię, gdyż ciągle stwierdzam, że wszystko jest jego źródłem, że to ja sam jestem jego powodem - moje ciało, charakter, osobowość, wiedza, światopogląd, myśli, mowa, ruchy. Oto cały ja, czyli nikt...
Wróciłem z pracy dość późno. Usiadłem pod ścianą i zagapiłem się w ciemność. Doszedłem do wniosku, że zmarnowałem swoje życie. Tak, zaprzepaściłem siebie samego. Za późno, by coś zmienić, naprawić lub ocalić. Zrezygnowałem z siebie. Podjąłem też decyzję - już nigdy z nikim się nie zwiążę. Nie chcę. Nie rozumiem już ludzi, oni nie rozumieją mnie. Nie wiem, może zbyt dużo oczekuję, zbyt dużo wymagam, ale z drugiej strony też umiem sporo dać...
Wiem, że jeszcze nie nadszedł mój czas, by odejść, by wrócić tam, skąd przybyłem. Nie mógłbym zrobić tego mojej Mamie. Przecież jest to takie proste i możliwe w każdej chwili... Bóg nie istnieje, jest wyłącznie tworem ludzkiej wyobraźni i potrzeby chwili. Wierzę w moje gwiazdy i w to, że mogę tam zapomnieć. Światło mnie ukoi. Nic wielkiego się nie stanie, gdy zniknę, bo świat będzie istniał do momentu swego końca, a potem się rozpadnie i obróci w pył i stworzy na nowo. I znów się spotkamy, nasze historie na nowo się będą układać i nieświadomi całokształtu życia będziemy iść do przodu.
Koniec jest początkiem, a początek jest końcem.           

piątek, 2 grudnia 2016

449. W kłębuszku

Jest mi tak bardzo smutno...

Zwinąłem się w kłębek
i w ścianę patrzę...

Dotyk światła rozbudza lęk
i gasi płomień w kropli wody...
 
Cisza dokoła.
Śnię przy oczach otwartych,
marzę z usty zawartymi.

Pusto.
Zimno.
Bezsensownie.

Co ja tu robię?
Skleję skrzydła z mgły i polecę
W gwiazd drogę...

Okno się otwarło
i ptak zakwilił...

Serce pękło i umarło
po życiu skalanym czasem.

448. You & Me

Najpierw dostałem smsa: "Przyjdę wieczorem". Czekałem w napięciu, gdyż wiedziałem, że prawdopodobnie stało się coś poważnego. Przyszedł. Usiadł w fotelu i po chwili oznajmił: "Odchodzę. To koniec. Lepiej będzie, jak mnie znienawidzisz." I wyszedł, a ja stałem, niemy i ogłuszony, i patrzyłem za nim, jak zbiega po schodach i znika w ciemności (fr. Snu 212 i Snu 354).

Dziś mija ósmy rok bez Elbiego.
Czasami bardzo za nim tęsknię.
A to dla Niego:


czwartek, 1 grudnia 2016

447. Czy Dinozaury powinny uczyć nas etyki?

Miałem dziś napisać o zaletach samotnych wypraw krajoznawczych, lecz coś innego przykuło moją uwagę. Otóż na Facebooku zahaczyłem okiem o krótki artykuł Karoliny Głogowskiej pt. "Antykoncepcja i seks przed ślubem: nie; prześwietlanie nauczycieli: tak. Co szykuje nowa ekspertka MEN?"

By się ocknąć, najpierw uderzyłem głową w ścianę, a potem poszedłem zapalić (albo było to w odwrotnej kolejności, już nie pamiętam).

Przeczytałem wspomniany artykuł raz jeszcze i ponownie walnąłem czołem w ścianę. Czemu nie? W przeciwieństwie do bohaterki artykułu, pani prof. Urszuli Dudziak, nic mi się nie stało. Śmiem twierdzić, że p. Dudziak stanowczo zbyt mocno albo zapiła, albo doznała w przeszłości urazu mózgu, bo jej teorie wychowawcze i etyczne zakrawają wręcz o ostrą herezję i brak wiedzy ogólnej (kto jej dał habilitację?!). Z drugiej strony trzeba mieć tupet i cierpieć na brak wstydu, by publicznie wygłaszać takie poglądy. Mam wrażenie, że ludzie epoki kamienia łupanego mieli więcej oleju w głowach niż rzeczona prof. Dudziak!

Rzecz pierwsza: EDUKACJA
Cytuję za artykułem: "(...) wśród nauczycieli wychowania do życia w rodzinie, pani doktor budzi trwogę. A mają się czego bać, bo jednym z jej marzeń jest prześwietlanie życia prywatnego kadry pedagogicznej ."
I dalej: "Razem z nowym programem nauczania wychowania do życia w rodzinie należy wdrożyć, według nowej ekspertki MEN, narzędzia umożliwiające prześwietlanie nauczycieli. Tych myślących inaczej, czyli przede wszystkim laickich. Bo przecież planowania rodziny nie może nauczać byle kto. „Rozwiedziony albo żyjący w konkubinacie może negatywnie wpłynąć na postawy uczniów”.
Czy ta kobieta bywa trzeźwa? Normalnie nóż w kieszeni mi się otwiera, gdy czytam (słyszę) takie mecyfije. Sam byłem nauczycielem prawie 10 lat i nikt nigdy nie pytał o moje życie prywatne. Co mam w domu, to mam w domu, co mam w pracy, to mam w pracy. Chyba każdy inteligentny człowiek potrafi rozdzielić życie prywatne od zawodowego i wie, że problemów domowych nie przynosi się do pracy, i odwrotnie (wiem, że nieraz jest to trudne i zależy od branży zawodowej, ale tak powinno to funkcjonować).
Czy ta kobieta zdaje sobie sprawę, że wydając takie opinie i chcąc wprowadzić je do użytku stanie twarzą w twarz z buntem i oporem? Takie "prześwietlanie" nauczycieli wchodzi w pole dyskryminacji i to nie tylko ze względu na seksualność, pochodzenie czy wyznawaną religię, zahacza o dyskryminację światopoglądową i społeczną, ponieważ szufladkuje ludzi na lepszych i gorszych, nie biorąc pod uwagę ich kwalifikacji zawodowych i doświadczenia pedagogicznego. W pracy z młodzieżą liczą się wiedza i kompetencje, a nie to czy  ktoś lubi hodować koty, świnki morskie, króliki czy krowy... Oczywiście prof. Dudziak tego nie wie... 

Rzecz druga: STEREOTYPY   
Cytuję za artykułem: "Elżbieta Turlej opisuje ukochany przez panią profesor przykład pudełka zapałek, którym wykładowczyni zwykła się podpierać w rozmowach z nauczycielami i studentami: Jeśli poprosić chłopca o podniesienie pudełka, pochyli się, dziewczynka zaś ukucnie. Żeby zapalić zapałkę, chłopiec potrze trzaskę od siebie, dziewczynka do siebie. Podczas gaszenia chłopiec pomacha zapałką w powietrzu, dziewczynka ją zdmuchnie." Co za brednie! Bzdury! Mecyfije wyssane z palca! Majtachy z dziurami! Kukły! Wyrostki! Puste kokony! Zjełczałe śliwki! Zgniłe jaja! Cyrk na kółkach! Mam pytanie do prof. Dudziak: "Skąd pani to wie?"
Ciekaw jestem, jak zaklasyfikuje prof. Dudziak dziewczyny jeżdżące na deskorolkach i na superszybkich motorach, dziewczyny w spodniach bojówkach, kobiety prowadzące tramwaj lub pociąg? A kobiety pilotki? Kobiety w wojsku? Astronautki? Sportsmenki? A co z mężczyznami? Są oni np. wyśmienitymi projektantami mody lub wnętrz! Średniowiecze dawno się skończyło! Ludzkość idzie do przodu, a rozwój technologii i zakres wiedzy o świecie już dawno zatarły granice podziału ról ze względu na płeć. Oczywiście prof. Dudziak tego nie wie...

Rzecz trzecia: ŻYCIE SEKSUALNE
Cytuję za artykułem: "Stosowanie prezerwatywy i stosunek przerywany powoduje raka piersi, a kobieta pozbawiona dobroczynnego wpływu nasienia choruje. Kolejnym następstwem używania antykoncepcji są zdrady i rozwody". 
I dalej: "Przed ślubem trzeba zaliczyć etap "seksualnego milczenia". "(...)Współżycie przed ślubem grozi bowiem poważnymi konsekwencjami, np. wyrzutami sumienia gnębiącymi człowieka do śmierci."
I znowu pytanie do prof. Dudziak: "Skąd pani to wie?"
Nie będę komentował tych wypowiedzi, gdyż po prostu jestem zbyt głupi, by napisać coś sensownego w tej kwestii. Chciałbym zauważyć tylko jedno: jak człowiek ma zaplanować całe swoje życie z jednym partnerem/partnerką bez wcześniejszego "sprawdzenia" siebie i jego/jej w każdej sferze życia? Życie seksualne małżonków należy do ważniejszych sfer pożycia i dopasowanie się powinno być priorytetem. Właśnie pochopne decyzje, pośpiech i brak dopasowania doprowadzają do zdrad i rozwodów. Oczywiście prof. Dudziak tego nie wie...

Rzecz czwarta: FAKTY DOJRZEWANIA
Cytuję za artykułem: "Wstrzemięźliwość powinna być totalna, co oznacza, że niedozwolona jest masturbacja. „Koncentracja na własnym narządzie nie zastąpi bogactwa osobowego kontaktu dwojga. Żałosna próba dostarczenia sobie samemu przyjemności seksualnej ogranicza człowieka i zubaża" – mówi Dudziak o masturbacji. Podaje też receptę na zwalczanie tej pokusy: wczesne wstawanie."
Prof. Dudziak jest wykładowcą na KUL i została powołana do opracowania nowej podstawy programowej ds. nauczania WDŻ oraz nowego podręcznika do tegoż przedmiotu. Nie mogę sobie wyobrazić, że ktoś, kto nie zna podstaw psychologii rozwoju, psychologii dziecka, psychologii człowieka dorosłego, podstaw biologii i seksuologii, podstaw antropologii, socjologii i filozofii będzie decydował o wychowaniu przyszłych pokoleń. Nie mogę wyobrazić sobie także tego, że w młodych i chłonnych umysłach uczniów zasiewane będzie ziarno obłudy, nietolerancji, nienawiści, stronniczości oraz wzmacniane będą stereotypy różnych dziedzin życia. Ciekaw jestem, jak prof. Dudziak wytłumaczy nastolatkom w szkołach konsekwencje grzechu masturbacji (nie rób tego, bo pan Bóg się będzie gniewał na ciebie) albo jak przekona nabuzowanych testosteronem dojrzewających chłopaków, by nie rozmawiali o seksie i nie oglądali się za dziewczynami (jeśli wstaniesz o piątej rano i pójdziesz do kościoła, to zapomnisz o grzesznych myślach). Z drugiej strony współczuję wszystkim nauczycielom, którzy będą zmuszeni do "nauczania" takich bredni. Prawdopodobnie zostaną wyśmiani... Oczywiście prof. Dudziak tego nie wie...

Na zakończenie krótka modlitwa:
Boże! Dlaczego nie grzmisz, gdy Dudziakowa przemawia?? 

środa, 30 listopada 2016

446. Ziąbica

Dziś jest jeszcze zimniej niż wczoraj.
A to zamarznięte roślinki w ogródku (zdjęcie zrobiłem około godz. 13 po południu):

wtorek, 29 listopada 2016

445. Poranne złudzenie

Obudziłem się dziś parę minut po dziewiątej. Przez okno zobaczyłem piękne słoneczko i błękitne niebo. Uradowało mnie to. Stan ten nie trwał zbyt długo, gdyż, wyjrzawszy na zewnątrz, dostrzegłem grubą warstwę szronu na podeście i praktycznie wszystkich powierzchniach. Termometr wskazywał osiem stopni mrozu...

Ostro zawalczyłem z postępującą anginą i jakoś udało mi się ją zniwelować. Męczy mnie jeszcze kaszel, ale jest już dużo lepiej.

Obiecałem mojej Mamie, że w styczniu postaram się przyjechać do domu. Potrzebujemy siąść razem przy mocnej kawie i blasze sernika i trochę pogadać o wszystkim i o wszystkich. Od momentu wyjazdu z Belo rozmawiałem z nią kilka razy. Mój czas pochłania nowa praca. Wracam do domu tak padnięty, że marzę tylko o zakopaniu się pod kołdrą. Myślę, że wszystko się pomału ułoży.

Coraz częściej rozmyślam o samotnej wyprawie w jakieś odludne i niedostępne tereny. Marzy mi się tułaczko-wędrówka z plecakiem, butlą wody i aparatem. Tylko ja, słońce, wiatr, góry i gwiazdy. Chciałbym dotrzeć w miejsce, jak to na zdjęciu z sieci. Dla zainteresowanych - nie jest to żaden fotomontaż - to miejsce istnieje naprawdę.

piątek, 25 listopada 2016

444. (...)

Pochorowałem się...
Kilka dni temu złapała mnie ulewa. Nie miałem się gdzie schować i zlało mnie do ostatniej suchej nitki. W mokrych spodniach i przemoczonych butach spędziłem pół dnia w nowej pracy...
Angina murowana...
W ostatnim okresie długo opierałem się nawrotowi deprechy... Powaliła mnie któregoś dnia. Poddałem się.
Czy ktoś może powiedzieć Błękitnemu, że za nim tęsknię...

Wkrótce wybije kolejna rocznica...

czwartek, 17 listopada 2016

443. Nic to...

Telefon się nie urywa. Jak nie moja Mama, to Markiza. I tak cały dzień... Powiedziano mi, że Błękitny tak się wściekł po powrocie do domu, że chwycił krzesło i rzucił nim w kuchenne okno. Jak na razie nie podjął żadnej próby kontaktu ze mną. Nic to...
Nie mam ochoty na gadanie. Nie mam ochoty na nic. Chcę być sam. Pozaciemniałem okna, pogasiłem światła. Zawinąłem się kocem, usiadłem na podłodze pod ścianą i gapię się w płonący kaganek. Ognik faluje poruszany niewidzialnym wiatrem. Tak mi dobrze. Nie chcę nikogo widzieć i nikogo słyszeć. Nic to...
Za oknem dmucha silny wiatr. Od wczoraj ciągle pada i jest zimno. Tęsknię za widokiem milionów gwiazd południowego nieba. Tu takich nie ma i nie widać srebrnych pasm Drogi Mlecznej. Gdzie ja tu zobaczę spadające gwiazdy? Nic to... 

442. Nauka moralności

- Od Boga się odwróciłeś, do kościoła nie chodzisz, nie dajesz na tacę, nie modlisz się i dlatego też spotyka cię to, co cię spotyka - powiedziała Markiza przez telefon.
- Co ma piernik do wiatraka? - Zapytałem.
- Mnóstwo! Święta się zbliżają, do spowiedzi pójdź...
- Wolałbym już, by mnie inkwizycja na stosie spaliła - przerwałem próbę kolejnego wywodu.
- Ty się nigdy nie zmienisz... - westchnęła.
- Nie chcę się zmieniać... Po co? - Rozłączyłem się bez pożegnania.

Ten pan jest do Elbiego podobny...

środa, 16 listopada 2016

441. Earl Grey i maliny

Późnym popołudniem wyszedłem na spacer. Niebo pokryte było stalowymi chmurami. Szedłem w kierunku centrum, gdy coś zaczęło przede mną wirować. Spojrzałem w ciemne niebo i na moją twarz spadły delikatne płateczki śniegu. Wnet stopniały. Wciągnąłem w płuca chłodne powietrze, przymknąłem oczy. Po chwili poprawiłem szalik i pomaszerowałem do miasta.

Siedzę w kącie pokoju z podkulonymi pod siebie nogami. Obserwuję ciemność, wdycham obce zapachy i słucham nowych odgłosów. Sięgam po kubek z herbatą i, z przymkniętymi oczyma, wdycham aromat malin. Dobrze smakują z gorącą Earl Grey.

Spoglądam na odłożoną obok książkę. Udało się ją dziś skończyć czytać. Jeszcze to potrafię. Współczuję bohaterowi. Jego historia chwyciła mnie za serce. Tragiczne losy mężczyzny, który przeżył piekło obozu koncentracyjnego. Próbowałem wyobrazić sobie siebie w takiej sytuacji... Było to ponad moje siły... Nie dałbym rady...

Już prawie noc. Naszykowałem sobie mp3 z ulubionymi piosenkami. Chciałbym zasnąć łagodnie ze słuchawkami w uszach...

środa, 9 listopada 2016

Sen 440. Z biletem w jedną stronę - kilka refleksji o życiu

Najważniejsze rzeczy spakowane, dokumenty i bilety gotowe. Siedzę przy stole w kuchni, popijam herbatę i obserwuję ze ściśniętym gardłem wskazówki wiszącego na ścianie zegara. Do wyjazdu zostały niecałe trzy godziny. Z chwilą zamknięcia drzwi domu wszystko się zmieni, przeminie, skurczy i pokryje kurzem.
Belo Horizonte stało się przeszłością. Przeminęli ludzie, których tu poznałem - Enrique i Bruno, ich rodzice, Anastazja, Gizela, Alf, Andrea, Lemur Brązowooki i jego mściwa matka, Marudana, ludzie z pierwszej i drugiej pracy. Naszła mnie taka myśl - czy to wszystko miało jakiś sens? Myślę, że tak. Wszystko, co się dzieje w naszym życiu, ma jakiś sens. Uczymy się odpowiednio reagować, zachowywać, trzymać emocje na wodzy, wiedzieć, co i jak powiedzieć lub jaki zrobić krok. Ogólnie nazwać to można doświadczeniem życiowym.
Pamiętam dokładnie, jak wiele lat temu odchodził Elbi (2. grudnia będzie kolejna rocznica). Pamiętam, jak się zachowywał, jak był ubrany i co mi wtedy mówił, pamiętam nawet aromat jego perfumy i to, jak zbiegał ze schodów i odgłos zatrzaśniętych drzwi na parterze. Na klatce schodowej zgasło światło, a ja nadal stałem i patrzyłem za nim w ciemność. Chyba wtedy pojawiła się nawet myśl, że za chwilę zawróci... Nie wrócił. Odszedł na zawsze. Płakałem za nim całą noc. Ponoć płacz przynosi ukojenie i pomaga zasnąć. Napisałem wtedy na swoim starym blogu, że miał takie prawo - prawo odejścia - gdyż jest człowiekiem wolnym. Uszanowałem jego decyzję, ale jej nie rozumiałem. Potrzebowałem naprawdę wielu lat, by, nie żeby zrozumieć, ale żeby zaakceptować i się pogodzić. Cieszę się tym, że jest tam, gdzie jest, że jest zdrowy, szczęśliwy, że ma pracę, przyjaciół i dom. Życzę mu jak najlepiej, bo był - nadal jest - dla mnie kimś bardzo ważnym.
To samo będzie z Bzyczkiem. Nasz czas przeminął. Na stole zostawiam mu kartkę z kilkoma zdaniami. Napisałem: "Życzę Ci wszystkiego najlepszego i spełniaj marzenia!" Obok położyłem swój telefon... Myślę, że zrozumie. Rano przysłał mi smsa. Napisał, że pomimo wszystko tęskni...
Zatem nadszedł i czas na mnie...
Myślę, że odezwę się z nowego miejsca, gdy nieco się ogarnę.
Nie mam fajek, a strasznie palić mi się chce...

niedziela, 6 listopada 2016

Sen 439. Krok do przodu

Miałem dziś ciężki dzień. O trzeciej nad ranem skończyłem zmianę w restauracji. Prawie na czworaka wróciłem do domu. Usiadłem na kanapie i nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nic nie spałem, a o ósmej zaczynałem w pierwszej pracy.
Okrutnie pożarłem się dziś z przyjezdną menadżerką. Patrząc na to obiektywnie, oboje mieliśmy rację, ale żadne z nas nie chciało odpuścić i doszło do ciętej wymiany zdań. Ona zawzięła się na mnie, a ja na nią. Jestem totalnie rozdrażniony. Jutro czeka mnie dywanik u głównego szefa... Już mi wszystko jedno...
Wiem, że mogę to napisać, bo Błękitny tu nie zajrzy (ma ciekawsze zajęcia). Zacząłem wielkie pakowanie przed... no właśnie... przed czym? Krótko mówiąc - przed wyjazdem z Belo Horizonte. Zrobiłem internetowy przelew i kupiłem bilet na możliwie najbliższy samolot. Wyjadę jeszcze przed powrotem Bzyczka. Muszę...
Położę się dziś wcześniej. Garść panów prochów pomoże mi zasnąć przynajmniej na 10 godzin. Muszę się trochę przespać... Trzęsie mną...

sobota, 5 listopada 2016

Sen 438. Teraz albo nigdy

"Dokąd się wybierasz?", zapytałem Błękitnookiego, gdy zszedł na dół ze spakowanym plecakiem i zaczął wiązać buty. "Muszę jechać do stolicy. Mówiłem ci o tym przecież", odezwał się, nie patrząc na mnie. "Miałeś jechać jutro, nie dziś", przypomniałem mu. Wyprostował się. "Musimy jechać trochę wcześniej", oznajmił i chwycił plecak za ucha. "Aha!", wyjąkałem i zastąpiłem mu drogę. "Czy możesz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje? Odbiło ci?", nieco uniosłem głos. Spojrzał na mnie i wtedy zauważyłem, jak drga mu powieka. Znam go na tyle dobrze, że zrozumiałem od razu, co się z nim dzieje. Nagle dotarł do nas dźwięk klaksonu sprzed domu. "Porozmawiamy, jak wrócę, dobrze?", odezwał się. "Nie! Porozmawiamy teraz albo już nigdy. Wybieraj", usunąłem się, zostawiając mu wolne przejście do drzwi frontowych. Zawahał się i opuścił głowę. "Przepraszam. Porozmawiamy, jak wrócę ze stolicy. Obiecuję", spojrzał mi prosto w oczy i delikatnie dłonią musnął mnie po policzku. Wyszedł z domu, lekko zamykając drzwi za sobą. Poczułem się, jakbym dostał obuchem po głowie. "Nie musisz mi niczego obiecywać. Teraz już wiem, co mam zrobić", szepnąłem do siebie i zacząłem szykować się na nocną zmianę do restauracji.
  

czwartek, 3 listopada 2016

Sen 437. Markiza miała rację

Błękitnooki wrócił do domu bardzo spóźniony i w stanie chwiejnej postawy. Czuć było od niego whisky. Przywiozła go Andrea. Zanim wszedł do domu, dość długo rozmawiali przy samochodzie. Gestykulowali, wskazując na dom. W pewnym momencie Andrea chwyciła go za rękę, a on się jej wyrwał i skierował do drzwi. Wszedł do salonu. Spojrzałem na niego i struchlałem. "Miałem ci powiedzieć, gdyby się coś zmieniło...", wyjąkał. "Wiem od jakiegoś czasu", odparłem i drżącą ręką odpaliłem papierosa. Stał przy ścianie i pocierał ręką twarz. "Nic nie chcę wiedzieć prócz jednego - odezwałem się po chwili - ona uwiodła ciebie czy ty ją?" "To nie tak..." "A jak?!", przerwałem mu. Chciał do mnie podejść, lecz nagłym zwrotem wyszedłem przez kuchenne drzwi do ogrodu i zamknąłem je za sobą na klucz.
Jest głęboka noc. Nie mogę spać. Głowa mi pęka. Nie umiem zebrać myśli. Nie mogę wyobrazić sobie jutrzejszego spotkania z nim... Krzyk i płacz nie mają sensu. Czuję się tak, jakby w jednej chwili wszyscy ludzie o mnie zapomnieli... Czuję się samotny jak nigdy dotąd...
Co ja teraz zrobię...   

środa, 2 listopada 2016

Sen 436. Zdziwienia

Z samego rana Błękitnooki oznajmił mi, że w niedzielę znów wyjeżdża do stolicy. Zatkało mnie. Potem przed dom zajechał złotego koloru samochód i zatrąbił. Bzyczek chwycił teczkę i wybiegł bez pożegnania. Zdążyłem dostrzec tylko długie ciemne loki kierowcy i srebrny zegarek na ręku. To Andrea. Zatkało mnie po raz drugi, gdyż zawsze jeździł do pracy swoim samochodem. Lubi być niezależny, a tu...  

wtorek, 1 listopada 2016

Sen 435. Zjawy

Staram się. Jeszcze się nie poddałem, walczę, choć przygnębienie rozkłada mnie na łopatki. Czuję, jak wzrasta we mnie, pomału dusi, opętuje i przygniata. Skronie pulsują z każdym dniem szybciej i głowa boli. Senność. Zapadam w sen na całą dobę. Słaby to sen, bardzo melancholijny, powolny i grząski. Zaplątał się tam Elbi. Pogłaskał mnie po włosach, uśmiechnął i rozlał po podłodze. Zaplątał się tam Błękitnooki w swojej ulubionej bluzie. Ktoś za nim stał. To Andrea! Chwyciła go za rękę i pociągnęła do siebie. Przebudziłem się. W kącie pokoju ktoś stał. Usiadłem na łóżku, opuściłem stopy na chłodną podłogę. "Czego chcesz?! Odejdź!", zawołałem w stronę widma. Wynurzył się z mroku i swoim sposobem stanął przede mną - wsunął ręce do kieszeni spodni i lekko przekrzywił głowę. "Zatańcz ze mną. Ostatni raz", poprosił i wysunął rękę. Sięgnąłem po kolejną porcję pigułek nasennych. Popiłem wodą z butelki i ponownie przyłożyłem głowę do poduchy. Mara nadal stała w kącie sypialni.  

niedziela, 23 października 2016

Sen 434. Sen o deszczu


Śniło mi się, że się obudziłem. Podniosłem się z zapyziałego łóżka i wyjrzałem przez okno. Padało. Było zimno. Chciałem się ubrać, lecz w przypływie złości w kąt kopnąłem bluzę i spodnie. Podszedłem do stolika i jednym uderzeniem ręki zrzuciłem na podłogę wszystkie buteleczki i pudełeczka. Zapatrzyłem się w ścianę i tak skamieniałem. Minęła godzina, dwie, trzy, a ja wciąż gapiłem się w martwą ścianę. W mojej głowie siedział Hefajstos i uderzał młotem w kowadło - łup, łup, łup, łup, łup... Popłynęły łzy. Zapragnąłem wrócić do snu sprzed lat. Przytuliłem głowę do poduszki, kołdrą zakryłem głowę. Słyszałem jeszcze, jak głośno stuknęło serce i nastał nowy dzień. Obudziłem się wyspany i wypoczęty. Dochodziły do mnie odgłosy krzątającego się po kuchni Błękitnookiego. Zarzuciłem na ramiona czerwono-białą bluzę i zszedłem na dół. Ku mojemu zdziwieniu nikogo tam nie było. Przypomniałem sobie, że Błękitny wyjechał do stolicy. Wróciłem do łóżka i odszukałem zawieruszony sen, w którym Bzyczek parzy poranną kawę. Przetarłem oczy i wstałem. Błękitny spał na lewym boku. Nakryłem go kocem i ucałowałem delikatnie w policzek. Na zewnątrz zaczęło padać.   

Sen 433. Szczypta historii w cytatach

Czytam od zawsze - fabuły historyczne lub pozycje dokumentalne, lubię popularne obyczajówki i sagi rodzinne, psychologia, filozofia, antropologia, socjologia nie są mi obce, sięgam także po nowości i klasykę różnych kategorii (dziecięca, młodzieżowa i dla dorosłych).

Tym razem sięgnąłem po dokument dotyczący obozów koncentracyjnych w Polsce. Historyczna analiza funkcjonowania czterech obozów zagłady na wschodzie Polski mną wstrząsnęła, gdyż to, co działo się w Chełmnie, Bełżcu, Sobiborze i w Treblince to niewypowiedziany koszmar. Uważałem, że zesłanie do obozu w Oświęcimiu było czymś najgorszym, co mogło spotkać człowieka, jednak po zapoznaniu się z tą książką swoje zdanie nieco zmieniłem.
Wszystkie obozy czasów drugiej wojny były obozami zagłady. Jeśli się miało siły i zdrowie, można było przetrwać Auschwitz lub wywózkę do Niemiec. Tej nadziei nie mieli zesłani do Bełżca lub Treblinki, gdyż od razu zostawali unicestwieni. Ludzie ci nawet nie byli więźniami, ponieważ nie dano im na to żadnej szansy. Śmierć, śmierć, dokoła śmierć. Bełżec i Treblinka to piekło stokroć gorsze niż samo Auschwitz.

 Chełmno, relacja świadka (s.46):

 "Kiedy byłem ponownie z Bothmannem w lecie 1942 roku, w czasie stawiania ogrodzenia z drągów, widziałem groby, unosił się nad całym tym miejscem nieznośny, słodkawy, silny odór. Musiałem zatykać nos i opuściłem to miejsce tak szybko, jak było to możliwe. Bothmann pokazał mi duże, okrągłe wypukłości, które się tworzyły na długich grobach, z których widoczne w słońcu unosiły się jasne opary. Bothmann powiedział mi, że leży tam 250 tys. pogrzebanych, lecz miało się na tym miejscu znaleźć jeszcze co najmniej 100 tys."

 Bełżec, zeznania Franza Stangla, komendanta obozów w Sobiborze i Treblince (s. 55):

 "Powiedziano mi, że jeden z grobów się wylał. Umieścili tam zbyt wiele ciał i gnicie nastąpiło tak szybko, że płyny, które były pod spodem, wypychały ciała do góry i zwłoki staczały się ze wzgórza. Widziałem część z nich - o Boże, to było okropne..."

 Sobibór, relacja więźnia (s. 59):

 "W lutym 1943 roku odwiedził obóz Himmler (...). W tym celu przywieziono z obozu w Lublinie 500 pięknych dziewcząt, ale Himmler nie przyjechał i dziewczęta te poszły do komory gazowej. Gdy kierownictwo obozu znowu otrzymało wiadomość o przyjeździe Himmlera, wówczas znowu przywieziono 500 dziewcząt z obozu w Lublinie (...), rozebrano te 500 dziewcząt do naga i w obecności Himmlera ścięto im włosy. Później podzielono je na dwie grupy. Z tymi grupami przedemonstrowano przed Himmlerem cały proces zniszczenia w obozie sobiborskim (...) i Himmler zadecydował, że obóz w Sobiborze ma pozostać, gdyż pracuje dobrze."

 Treblinka, relacja więźnia (s. 63):

 "Kiedy wysiedliśmy z wagonów, zobaczyliśmy koszmarny widok: wokół leżały setki ciał. Wszędzie porozrzucane stosy tobołów, ubrań i walizek. SS-mani, Niemcy i Ukraińcy stali na dachach baraków i wściekle strzelali w tłum. Mężczyźni, kobiety i dzieci, krwawiąc padali na ziemię. Powietrze wypełniały płacz i krzyki. Ci, którzy nie byli ranni wskutek strzałów, byli popychani w stronę otwartej bramy na plac otoczony drutem kolczastym, musieli się wspinać po ciałach rannych i martwych."
"To były najbardziej upalne dni sierpnia. Ziemia na terenie masowych grobów falowała z powodu wydobywającego się z ciał gazu... Wymiotowaliśmy i płakaliśmy... Smród był piekielny, gdyż gaz nieustannie się wydobywał z grobów. Śmierdziało straszliwie na milę dookoła obozu."

Niniejsze krótkie omówienie jest przeredagowaną recenzją z mojego profilu na LC.

Sen 432. Trudne sny

Od ponad tygodnia walczę z narastającym spadkiem... To znów ten czas... Jeszcze nie uległem, jeszcze prę do przodu i jakoś się trzymam. Jak długo wytrzymam?
Jutro wieczorem Błękitnooki wyjeżdża na tydzień do stolicy z nowymi projektami. W domu zostanę sam.
Miewam bardzo dziwne sny - śnił mi się syn Elbiego, którego nigdy na oczy nie widziałem; potem śnił mi się rozkopany grób mojego ojca i na jego dnie szukałem złotej obrączki; śnił mi się dwugłowy pies, leżący koło łóżka i liżący mi stopy; śnił mi się sam Elbi z włosami rozwianymi przez wiatr; śniło mi się też, że znów za nim tęsknię coraz bardziej. 
Może to dlatego, że zbliża się kolejna rocznica?

wtorek, 11 października 2016

Sen 431. Zdziwienia

Późnym popołudniem pojechaliśmy do centrum Belo na większe zakupy. Zeszło nam trochę i do domu wyjechaliśmy dopiero po godz. 21. Jakież było nasze zdziwienie, gdy, zjeżdżając na osiedlową alejkę, dostrzegliśmy zapalone światła w naszym domu i otwarte drzwi na oścież! "Co do cholery!", huknął Bzyczek i gwałtownie wjechał na podjazd. "Myślę, że to Enrique i Bruno coś zmajstrowali...", rzuciłem i skierowałem się w stronę drzwi. Niemal równocześnie wpadliśmy do salonu i zaniemówiliśmy. Przy stole siedziała Markiza w towarzystwie Baby w czerwonej chuście na głowie i drugiej Baby o dziwnej fizjonomii. Śpiewały jakieś pieśni ludowe i sypały na podłogę jakieś suszone zielsko. Z kuchni, jak gdyby nigdy nic, wyszedł wielki rudy kot, wskoczył na stół i zamiauczał. Na nasz widok kobiety zamilkły. "Co to to nie! Wynosić mi się stąd, i to natychmiast!", krzyknął Bzyczek. Nagłym ruchem ręki chciałem zrzucić brzydkiego kota ze stołu, lecz ten zafuczał i skoczył, wbijając się pazurami w moje ramię. Markiza wstała i uderzyła pięścią w stół, kot czmychnął pod kanapę, a Błękitny wyszedł z domu, wołając: "Mam tego dość!" Wybiegłem za nim.

PS. Trzy razy próbowałem zakończyć spisywanie snu Bzyczka i trzy razy wszystko kasowałem, gdyż nie potrafię przekazać tego, co mi opowiedział. Chyba moje słowa się zmęczyły i nie umiem już pisać... 

niedziela, 9 października 2016

Sen 430. Drzewo Wieczności. Snu Błękitnookiego ciąg dalszy

"Gdy coraz bardziej zbliżałem się do jeziora, zacząłem rozpoznawać w falującej przede mną masie ludzkie sylwetki", Błękitnooki odstawił szklankę na stolik i oparł głowę na stosie poduszek.
"Było ich tysiące, może nawet miliony! Byli w różnym wieku, różnej kondycji, niektórzy elegancko ubrani, inni w łachmanach, jeszcze inni kompletnie nadzy. Niektórzy stali w miejscu z opuszczonymi głowami, inni, trzymając ręce przy twarzach, obracali się dokoła siebie, jakby kogoś w tłumie wypatrując, jeszcze inni kucali i grzebali w piachu, chodzili na czworakach, kicali niby zające lub leżeli nieruchomo na plecach lub na brzuchach. Dostrzegłem także kilka par - trzymali się za ręce lub kurczowo obejmowali, bojąc się możliwości rozdzielenia. Nie mogli nic mówić, ponieważ ich usta były zrośnięte, lecz pomimo to nad tym tłumem unosił się przemieszany gwar różnorodnych głosów i szeptów: "Mamo, gdzie jesteś...; Podaj mi rękę, proszę...; Nie pamiętam, co się stało...; Wyszłam tylko do sklepu...; Przepraszam, czy widział pan moją żonę...; Tęsknię za tobą...; Wziąłem lekarstwo i położyłem się do łóżka...; Nigdy więcej mnie nie uderzysz...; Tato, tato, obudź się...; Oddaj mi to, to mój kapelusz...; Dlaczego mnie tak nienawidzisz...; Nie dam sobie rady, to dla mnie zbyt trudne...; Czy ty mnie jeszcze kochasz...; Zakopałam na działce własne dziecko...; Nie wiem, co się stało z tamtym kotem...; Chyba oślepiło mnie jakieś światło...; Tak bardzo boję się zastrzyków...; Gdzie jest moja lalka... "
Stałem pomiędzy nimi i słyszałem ich myśli, patrząc w ich twarze, poznawałem ich historie. Nawoływali się, szukali, pytali, nie wiedzieli, gdzie są i co się z nimi dzieje.
Otoczyli mnie i szarpali. Byłem przerażony! Odwróciłem się nagle, by stamtąd uciec, lecz stanąłem jak wryty. Przede mną stał chłopiec w niebieskiej koszulce i w spodniach ogrodniczkach, a obok niego czekał biały pies, który wesoło merdał ogonem. "Pamiętasz mnie?", zapytał po chwili i sprawnym ruchem głowy odrzucił opadające na oczy półdługie włosy. Patrzyłem na niego i nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. "Chodźmy stąd! Tu nie da się rozmawiać", chwycił mnie za rękę i jakby wraz z błyskiem światła znaleźliśmy się w innym miejscu. Staliśmy na brzegu jeziora, nad nami roztaczała się korona przepotężnego drzewa, a pogodni ludzie przechadzali się wzdłuż wody, gawędzili i karmili kaczki i łabędzie.
Usiadłem na pobliskim głazie i obserwowałem go, jak bawił się z psem. Wiedziałem, kim jest, ale bałem się w to uwierzyć. Podszedł do mnie.
"Dlaczego mnie tu sprowadziłeś?", zapytałem. "Ponieważ, pomimo znaków i snów, nadal wątpisz. Uwierzyłeś w gwiazdy i komety, ale nie potrafisz rozmawiać ze swoimi snami. We mnie teraz też nie wierzysz. Myślisz, że jestem tylko snem, który się wkrótce skończy. Wiedz, że nim nie jestem", odpowiedział i pogłaskał psa po głowie. "Od zawsze bałem się ciebie spotkać", wyszeptałem. Wyprostował się. "Gdy otworzysz szerzej oczy, przestaniesz się mnie bać", uśmiechnął się i zrobił dwa kroki do tyłu. 
"Tamci wszyscy ludzie - wskazał ręką daleko za siebie - nie wiedzą, gdzie są, nie wiedzą tego, że umarli lub nie chcą tego zaakceptować, bo utknęli w ostatnim momencie swojego życia i próbują dalej żyć. Myślami nadal są w swoich domach i chcą rozmawiać z bliskimi. Minie milion lat zanim dotrą tutaj, nad wodę i odzyskają spokój. Muszą poczekać na swoją kolej".
Słuchałem go uważnie i próbowałem uchwycić sens tego, co mówił. "A gdy tu dotrą, to co potem?" "Większość z nich wybiera nowe życie - rodzą się, żyją, umierają i ponownie trafiają w to samo miejsce co teraz. I znów czekają na swoją kolej."
Usiadł na piasku i zaczął palcem rysować kreski, koła i krzyżyki. "Tylko nieliczni zostają tu na zawsze", dodał po chwili i zapatrzył się w wysokie konary, a biały pies położył łeb na jego kolanie i zasnął.  

sobota, 8 października 2016

Sen 429. Zazwyczaj Lemury odchodzą we mgle. Sen Błękitnookiego

Błękitnooki odłożył książkę, gdy wszedłem do sypialni. Poprawił poduchę za plecami i się mi przyglądał. Miał na sobie czerwoną podkoszulkę od piżamy, a wilgotne włosy zaczesał do góry. Zerknąłem na grzbiet książki: Kazimierz Ajdukiewicz Logika i uniosłem brwi w przypływie zaciekawienia. "Znowu?", zapytałem. Uśmiechnął się. Usiadłem na brzegu łóżka. Przysunął się i objął mnie ramieniem. "Chciałbym opowiedzieć ci mój niesamowity sen", szepnął mi do ucha, zrobił głęboki wdech i zacieśnił swój uścisk.
"Słyszałem skomlenie psa w ogrodzie" - zaczął opowiadać - "był to tak żałosny głos, iż, nawet się nie ubierając, zbiegłem na dół. Wyjrzałem przez okno w kuchni, lecz murawa pokryta była mgłą gęstą jak spienione mleko i nie mogłem rozeznać, z którego miejsca ten głos dochodzi. Zawiązałem tenisówki na bosych stopach i wszedłem do ogrodu. Skierowałem się w stronę zawieszonego hamaka, lecz, ku mojemu zdumieniu, rósł tam ogromny krzew dzikiej róży. Znów dobiegł mnie skowyt. Minąłem różę i zanurzyłem się w mroku chrzęszczących liści, gałązek i pnączy. Szedłem po omacku, gdyż ścieżka była niewidoczna, a kłęby mgły sięgały mi kolan. Ciągle z oddali dochodził mnie głos żalącego się psa. W końcu dotarłem do drewnianego parkanu. Stwierdziłem, że zwierzę jest za nim, lecz nie mogłem tego sprawdzić, gdyż płot ten był nieopisanie wysoki. Zacząłem iść wzdłuż niego i, może po stu metrach, natrafiłem na wykopane w ziemi królicze przejścia. Przeciągnąłem się przez wąski tunel i stanąłem na bezkresnej równinie, która swoim kształtem przypominała lej o delikatnie obniżających się ścianach. Niekończąca się łąka porośnięta była sięgającym mi do łydek rozkwitniętym już wrzosem, a nad nią rozpościerało się niebo lawendowego koloru. Na samym dnie tej przestrzeni stało jezioro, a z jego środka wyrastało przeogromne drzewo, którego korona ginęła w niebotycznie wysoko płynących chmurach. Dokoła brzegów stawu coś się ruszało, drgało, falowało niby fatamorgana. Zrobiłem głęboki wdech, dla dodania sobie otuchy potarłem dłońmi ramiona i zacząłem schodzić w dół..."
Błękitny przerwał opowieść, sięgnął po szklankę z wodą i zapatrzył się w okno. "Co było dalej?", zapytałem. "Zobaczyłem wieczność", szepnął i ucałował mnie w szyję.

czwartek, 6 października 2016

Sen 428. Erka na izbie przyjęć i inne mecyfije z półkuli południowej

Wyjście do miasta w niedzielę wieczorem zakończyło się szkaradnym wypadkiem. Ponownie strzeliło mi w krzyżu i fatalnie upadłem na chodnik. Zblokowało mi kręgosłup i barki i nie mogłem się podnieść. Erka zawiozła mnie do szpitala, jednak zanim załadowano moje kości na nosze, trzeba było uśpić mnie głupim jasiem... Na izbie przyjęć obudziłem się z setką gwiazd nad głową...
Anastazja nie pracuje już ze mną w restauracji! Szef zwolnił ją z pracy, z powodu wiadomego tylko jemu, wysyłając do niej smsa z takąż informacją. Najpierw dziewczyna się popłakała, a potem śmialiśmy się z tego faktu prawie do rozpuku. Teraz ja czekam na podobną wiadomość, gdyż nie byłem ostatnio w pracy dwa razy z powodu mojej niedyspozycji. W tym tygodniu także nie mogę pójść, gdyż ledwo co chodzę. Pojechaliśmy z Błękitnym zawieźć notatkę od lekarza - szef spojrzał na Bzyczka jak na kosmitę i burknął do mnie: "Masz kogoś na swoje miejsce?!" I nie było to pytanie, lecz pretensja z fochem. "Niestety nie", odparłem, a on się nadął i burknął do Bzyczka: "To ty przyjdź!" Błękitny wytrzeszczył oczy, na twarzy i  szyi pojawiły mu się czerwone plamy i wydusił: "Nigdy w życiu..." Zapytałem się go potem, dlaczego się tak zdenerwował. "Wiesz co! To totalny chuj! Pracujesz u niego prawie dwa lata, przychodzisz o kulach ze zwolnieniem lekarskim, a on się pyta, czy masz kogoś na swoje miejsce!!" Bzyczek trzasnął drzwiami samochodu i nie odzywał się przez całą drogę do domu.
W pierwszej pracy cyrk. Sami nowi ludzie, przyjezdni menadżerowie wprowadzili swoje zasady. W pierwszym dniu po urlopie byłem pod ustawicznym obstrzałem (w ogóle nie było mnie na rocie). Z początku myśleli, że jestem kimś zupełnie nowym i próbowali mnie uczyć podstawowych zadań, dopiero później się zorientowali, że przecież pracuję na stanowisku supervisora i robili głupie miny. Niestety, drugiego dnia poszedł mi dysk i tyle mnie widzieli (i ja ich także).
Niedobrze się zaczęło. 

sobota, 1 października 2016

Sen 427. Starość nie radość

Od dwóch dni leżę unieruchomiony. W czwartek w pracy coś strzeliło mi w krzyżu. Pokłuto mnie zastrzykami, nafaszerowano różnymi prochami i tabletkami. I nic! Nadal jęczę i stękam, bo boli jak cholera... Mam wrażenie, że im więcej biorę leków, tym bardziej boli... A najgorsze jest to, że sam do kibelka nawet nie mogę pójść...
Chyba nadszedł już czas, by za ładną urną się rozejrzeć...

poniedziałek, 26 września 2016

Sen 426. Czas w drogę

Nastał koniec!
O 12.30 wylatujemy z Katowic do Luton, a potem nocnym lotem do SP. W domu powinniśmy być jutro po południu.
Do następnego razu!
Cheers!

sobota, 24 września 2016

Sen 425. Idzie nowe

Nie możemy uwierzyć, że nasz urlop dobiegł końca! Kiedy to minęło? Dni uciekały jak szalone - poranna kawa, obiad i już następny dzień! I tak w kółko! Przemijamy błyskawicznie, ziemskie życie coraz krótsze, zmieniamy się. Czasem da się dostrzec ząb czasu, który nas nadgryza, czasem w zmianach orientujemy się zbyt późno i jesteśmy nimi zaskoczeni. Nierzadko chcielibyśmy cofnąć czas, chcielibyśmy coś naprawić, zmienić, ochronić lub czemuś zapobiec. Ale to już niemożliwe! Liczy się teraźniejszość i przyszłość, choć z tą przyszłością to też rożnie wychodzi, bo rzadko kiedy da się zrealizować w stu procentach to, co sobie zamierzyliśmy.
Z tego, co się dowiedziałem, u mnie w pracy ogromne zmiany - jest nowa główna menadżerka (!!) nie ma już menadżera od miecza świetlnego i jego najlepszego kumpla, z którym na miecze świetlne walczył, nie ma też mojej grupy pracowników (został tylko jeden chłopak), na kasach została jedna znana mi pani i supervisor Horacjo. Ze starej załogi, wraz ze mną, zostało pięć osób (nie ma też Stephanie!!), a na nowej rocie same nowe imiona. Nie mam zielonego pojęcia, co się tam wydarzyło. W przyszłym tygodniu zacznę pracę z ludźmi, których kompletnie nie znam...
U Bzyczka nic się nie zmieniło.
Dziś wieczorem zaczniemy się pakować. Wyjeżdżamy w poniedziałek rano. Do SP lecimy przez Londyn.
A to nasz stosik lektur, które zabieramy ze sobą na emigrację. Będziemy mieć co czytać.

niedziela, 18 września 2016

Sen 423. Pięć zdjęć z Tatr

Zamglone szczyty

Mnich nad Morskim Okiem

Morskie Oko ze szlaku na Przełęcz pod Chłopkiem

Rysy ze szlaku na Przełęcz pod Chłopkiem

Czarny Staw pod Rysami

piątek, 16 września 2016

Sen 422. Partner potrzebny

Prawdopodobnie zostanę wyśmiany, ale spróbuję:
przyznawać mi się tu i teraz - kto z Was ma pojęcie o wspinaniu się lub się nie boi wysokości lub odważy się na nieco ekstremalną przygodę - poszukuję partnera do wspinaczki na Rysy!!
Moje wymagania: komunikatywność, wytrwałość, brak marudzenia i narzekania i najważniejsze - moja prymarna zasada - idziemy razem i wracamy razem. Koszty we własnym zakresie.
Niestety, Bzyczek skapitulował pod Rysami - weszliśmy na szlak, lecz gdy zaczęła się ostra wspinaczka po łańcuchach, wycofał się i stwierdził, że tym razem wyzwanie go przerasta. Alternatywnie próbowaliśmy wdrapać się na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem - nie doszliśmy do końca - było jeszcze ciężej niż na szlaku na Rysy! Zaraz za Kazalnicą trzeba wspinać się po metalowych klamrach tuż nad przepaścią, półka skalna jest wąska, a dokoła pełno luźnych głazów. Wycofaliśmy się z wielkim żalem... 
Nie udało nam się zdobyć żadnego z dwóch zaplanowanych celów. Szkoda. Następnym razem zabukujemy sobie nocleg i dopiero kolejnego dnia, wypoczęci i wyspani, wyjdziemy na szlak, a nie tak jak wczoraj - po długiej podróży rzuciliśmy się na zdobywanie szczytów... 
Na fotce Rysy ze szlaku na Przełęcz pod Chłopkiem.

A tak wygląda szlak na Przełęcz pod Chłopkiem:
Więcej zdjęć wkleję wkrótce.

środa, 14 września 2016

Sen 421. Ruszamy tyłki

Wczoraj odwiedziliśmy znajomych w Zabytkowym Mieście. Samochód zostawiliśmy na parkingu przed budynkiem firmy, gdzie pracuje Elbi. Najpierw spotkaliśmy się na chwilę z R., potem poszliśmy do Lemura Mądrego. Czas uciekł nam bardzo szybko i trzeba było wracać do domu.
Jutro czeka nas bardzo intensywny dzień - Zakopane i Tatry. W sumie przez Zakopane tylko przejedziemy, gdyż od razu kierujemy się do Palenicy Białczańskiej. Tam zostawiamy samochód i ruszamy szlakiem do Morskiego Oka, a stamtąd pewnie gdzieś dalej. Mamy kilka tras do wyboru: albo nad Czarny Staw pod Rysami, albo same Rysy (wspinaczka po łańcuchach - uuuu...), albo Dolina Pięciu Stawów, albo któraś z trudniej dostępnych przełęczy (np. Pod Chłopkiem). Zobaczymy.


A może któryś/któraś z blogerów/blogerek będzie jutro na szlakach w okolicach Morskiego Oka?

wtorek, 13 września 2016

Sen 420. Pomiędzy światami

"Wiedział wszystko o przestrzeni między życiem a śmiercią, o tym, jak dusza oddziela się od ciała. Przecież sam znalazł się po drugiej stronie, choć na krótko, bo przywrócono go do życia. [...] Często widywał ludzi niebotycznie zdumionych, że właśnie zmarli na zawał albo z powodu tętniaka. Czasami nawet nie rozumieli, że ich życie dobiegło końca, i potrzebowali kilku dni, by się odnaleźć w nowej sytuacji. Inni od razu wiedzieli, co im się przydarzyło, ale mieli ogromne pretensje do Boga i całego świata. To właśnie oni najdłużej trzymali się rodziny i przyjaciół. No i byli jeszcze tacy, którzy najspokojniej przyjmowali nieuniknioną kolej rzeczy i szybko przechodzili od razu na drugi brzeg."

Ben Sherwood, Charlie St. Cloud, tłum. A. Ciepłowska-Kwiatkowska, wersja pdf.

poniedziałek, 12 września 2016

Sen 419. Nocne spotkania

Zdawało mi się, że mnie zawołałeś. Zsunąłem się z pościeli i podszedłem do okna. Próbowałem przejrzeć na wylot nieprzeniknioną noc. Zaczynałem wątpić w twoją obecność, gdy znów dobiegł mnie szept. Tym razem wyraźnie usłyszałem swe imię i dostrzegłem niewyraźny zarys postaci. Na mojej twarzy zagościł nikły uśmiech, lecz znikł po chwili. Sięgnąłem po rozpinany sweter i uchyliłem drzwi. Przelotnie spojrzałem na śpiącego Błękitnookiego i wyszedłem na podwórko.
Minąłem studnię, przebyłem szybkim krokiem zagrodę dla drobiu, uchyliłem zgrzytającą furtkę i wyszedłem na szosę. Stałeś na mostku i przestępowałeś z nogi na nogę. Obrzuciłem wzrokiem pogrążony w nikłym blasku księżyca dom dziadków i podszedłem do ciebie. Miałeś na głowie białą wełnianą czapkę z dużym pomponem, a z ramion zwisał ci długi do samej ziemi biało-szary szalik. Patrzyłem na ciebie jak zahipnotyzowany. "Przejdźmy się", zaproponowałeś i chwyciłeś mnie za rękę. "Chciałem cię przeprosić", odezwałeś się po chwili. "Za co?", zapytałem zdumiony i przystanąłem. "Ciii", szepnął i zaczął nasłuchiwać. Z pobliskich zarośli dochodził nas szmer i lekkie trzaskanie łamanych gałązek. Po chwili podbiegł do nas biały pies. Elbi uśmiechnął się i zaczął bawić się ze zwierzęciem. "Nusia, moja kochana Nusia", powtarzał. Pies po chwili oparł się o moje kolana i zaczął żałośnie skomleć. "Nuka!", wyrwało się z mojej piersi, a łzy popłynęły po policzkach. Przytuliłem się do psa, a on zaczął skakać dokoła nas i wesoło szczekać. "Ciiii... Obudzisz Elbiego, ciiichoo piesku", wyszeptałem do białej Nuki.
"Dlaczego przyszedłeś do mnie w takiej postaci?", zwróciłem się do niego. Chłopiec powolnym ruchem ściągnął z głowy czapkę i spuścił wzrok. Półdługie jasne włosy spadły mu na twarz. Milczał. Patrzyłem na niego, a on tak jakby się kurczył, jakby zapadał się, znikał w swoim eterze. Nagle podszedł do barierki mostu, przechylił się i spadł. Krzyknąłem i podbiegłem do poręczy. Dostrzegłem na powierzchni wody unoszącą się białą czapkę. "Elbi!", zwołałem. "Tu jestem!", odezwał się prawie natychmiast. "Nie krzycz tak, bo wszystkich pobudzisz", zaśmiał się. Z drugiej strony mostu stał młody mężczyzna. Podbiegła do niego Nuka i oparła się o jego nogi. "Nie strasz mnie!", odparłem nieco uniesionym głosem i zbliżyłem się do niego. Wyciągnął rękę na przywitanie i uśmiechnął się. "Witaj", szepnął i delikatnym ruchem zsunął mi z twarzy zagubiony kosmyk. Pachniał nieznaną mi wodą kolońską. "Dlaczego..." "Ciiii...", przerwał mi i palcem wskazał na dom. Obróciłem się i na podwórku zobaczyłem Błękitnookiego. "Obudziliśmy go", szepnąłem i zwróciłem się w jego stronę. Lecz jego już nie było. Zniknął. Zniknęła także Nuka. Stałem sam na moście i trząsłem się z zimna. Błękitnooki po chwili podszedł do mnie i spojrzał w moją twarz nieco zdziwiony. "Nie możesz spać?", zapytał. Podałem mu rękę i wróciliśmy do domu.             

sobota, 10 września 2016

Sen 418. Garść wrażeń


Przyjemne popołudnie z kawą i książką. Zakupy zrobione, na obiad wszystko już przygotowane. Błękitny wyłożył się na rogówce i zaczytał. Nie mamy żadnych planów na ten weekend - zostajemy w domu, w sumie to Bzyczek zostaje, gdyż ja wybieram się z odwiedzinami do koleżanki (on nie chce iść, a nie zamierzam go ciągnąć ze sobą).
Odwiedziliśmy naszą bibliotekę i empik. Sprezentowałem Bzyczkowi książeczkę "Małe życie", a on zamówił mi w internecie filozoficzną analizę źródeł apokatastazy starogreckiej (będę się umacniał we własnej filozofii gwiazd). Zamówiliśmy też trochę książek, które zabierzemy ze sobą do Belo.


Wczoraj wieczorem oglądaliśmy amerykański melodramat pt. "Charlie St. Cloud" i poryczeliśmy się jak głupie dzieciaki. Główny bohater potrafi rozmawiać z duchami i poszukuje odpowiedzi na dręczące do wątpliwości. Z internetu ściągnąłem książkę pod tym samym tytułem i już ją mam w swoim kindlu.
Pogoda za oknem przepiękna. Zastanawiamy się, czy czasem nie zmienić trochę planów i nie wyskoczyć w góry na dwa, trzy dni. Może najpierw wyskoczymy na dzień do Zabytkowego Miasta, a stamtąd bezpośrednio w góry. Zobaczymy jeszcze.
Nasza sąsiadka Cyklopka wyjechała w ubiegłym tygodniu gdzieś do rodziny. Tym razem nie witała nas na korytarzu. Bzyczek był tym zawiedziony, gdyż ostatnio, gdy został sam w Belo Horizonte, ciągle o niego pytała i chciała go zobaczyć. Hmmm, pewnie lubi go bardziej niż mnie... (to pewnie za tego proboszcza).
Ooo, Błękitnooki przysypia na rogówce, idę nim trochę poszturchać...

wtorek, 6 września 2016

Sen 417. Na urlopie

Wczoraj po południu dotarliśmy do domu.
W naszym mieście przywitała nas burza z piorunami.
Dziś jeszcze odpoczywaliśmy, jutro udajemy się na zwiad do miasta i po południu jedziemy do rodziców.  

niedziela, 4 września 2016

Sen 416. :)

Piszę z telefonu, więc krótko: jesteśmy w drodze do domu!
Na miejscu powinniśmy być jutro po południu.
Ale super!
Cheers!

środa, 31 sierpnia 2016

Sen 414. Rzygu-rzyg

Niechaj się już ten nerwowy i pojebany tydzień zakończy...
Bez najmniejszego zawahania wezmę w sobotę w nocy walizkę, wsiądę do pociągu i pojadę na lotnisko do SP, by potem przeprawić się przez ocean i wrócić do domu. Nawet się za siebie nie obejrzę.
Za mną trzy dni tak wstrętne, że tylko siąść w kącie i rzygać gdzie tylko wzrok dotrze...
Dziś rano zjebałem menadżera od miecza świetlnego. Zamówień nie zrobił, nie wysłał, nie mamy na stanie wielu produktów, problemy z klientami się nasilają, kłócą się z nami, ślą na nas co chwilę skargi, wychodzą ze sklepu trzaskając drzwiami lub chcą rozmawiać z menadżerem, a ten nawet nie schodzi do nich. Klienci mają rację. Części towaru po prostu nie mamy! Półki świecą pustkami! A co robi pan menadżer od miecza świetlnego? Przez cały dzień siedzi w biurze z nogami na stole i ciupie w gry na komputerze! Zapytałem go dziś rano, czy zamówił towar. Wzruszył ramionami. Zapytałem o klientów - co mamy zaoferować im w zamian. Odparł, nie odrywając wzroku od laptopa: "Nie obchodzi mnie to. Przeszkadzasz mi!" Wyprowadził mnie tym z równowagi i zjebałem go, nie przebierając w słowach. "Wyloguj się i idź do domu", odpowiedział. "Nie!", zawołałem, kipiąc złością. "Idź do domu", powtórzył. "Nie!", odparłem. "Clock out and go home!", zawołał, wypchnął mnie z biura i zasiadł znów do laptopa. Zszedłem na dół, wylogowałem się z systemu i pojechałem do domu. Było parę minut po godzinie 10 rano.
Jutro, w piątek i w sobotę będzie to samo.
Na serio dziwię się temu, że nikt się tym nie interesuje i nikt nie robi z tym porządku. Firma traci klientów i pozyskuje złą opinię, a pan menadżer od miecza świetlnego jak się bawił, tak się bawi cały czas...