poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Sen 67. List

Kochany mój!
Jest środek nocy. Śpisz wtulony w poduszkę, śnisz pewnie o gwiazdach pełnych szczęśliwych ludzi i jesteś nieświadomy tego, że właśnie w tym czasie piszę do Ciebie. Przed tym listem napisałem kilka innych, lecz wszystkie podarłem w strzępy, gdyż brakowało mi słów, nie umiałem uruchomić wyobraźni, by namalować pejzaż przesycony impresjonistyczną wizją uczuć, wreszcie złamałem pióro w punkcie pokonania słabości, ale wtedy już kury piały i uciekła okazja wysłania Ci tych słów kilku...
Jam jest człowiek prosty i prostych słów użyję, by opisać to, co było, co jest i co będzie.
Stałem się człowiekiem najszczęśliwszym, gdy w ten sławetny poniedziałkowy wieczór znalazłem Ciebie w wiklinowym koszu nad rzeką. Siedziałeś w środku "po turecku" i czytałeś książkę. Gdy całkiem przypadkowo Twoja łódź dotknęła brzegu i ugrzęzła pośród świetlistych otoczaków, spojrzałeś na mnie i się uśmiechnąłeś. Odłożyłeś książkę i poszliśmy na spacer. Przemierzyliśmy miasto, rozmawialiśmy o życiu, o filozofii, o literaturze i o historii kina. Pomimo upływu tylu lat nadal pamiętam pierwsze zerknięcie w Twoje oczy - ich błękit pochłonął mnie, przenicował i ugodził strzałą Amora aż po dziś dzień. Później zapytałeś: "Czy chciałbyś jeszcze kiedyś w nie spojrzeć?" Odpowiedziałem Ci, że o niczym innym teraz nie będę marzył..." Prócz głębi oczu z tamtego wieczora pamiętał będę jeszcze ciepło Twoich dłoni...
Z tamtych dni pamiętam tak dużo i tak mało zarazem. Wspomnienia powlekają się mgłą, starzeją się, rozpadają w pył, unoszą w eter i tam kumulują w sny, by potem nocą spaść z powrotem na ziemię i odszukać swojego twórcę.
Śnisz mi się często. Trzymamy się za dłonie, rozmawiamy przy stole w kuchni, jesteśmy razem w naszym domu, słucham Twoich opowieści o nieznanych mi zakątkach świata i wszechświata, które widziałeś i poznałeś, czuję Twój zapach - zmysłowy, ciepły, aromatyczny niby rozsypane na stole kakao. Wiesz, że zrobiłem kiedyś mały eksperyment? Rozsypałem na stole w kuchni kilka łyżek kakao, odczekałem parę minut, zamknąłem oczy i nachyliłem się nad nim. Gdy poczułem zapach, pojawiłeś się przede mną w całej okazałości - stałeś uśmiechnięty, z nieco przechyloną głową, z rękoma w kieszeniach spodni. Powtarzałem potem to dopóty, dopóki, ku mojemu zaskoczeniu, się nie zmaterializowałeś...
W tamtym czasie obaj bawiliśmy się zapałkami. Byłeś draską i pewnego dnia wznieciłeś płomień, po czym nieprzewidywalnym ruchem odciąłeś mu dopływ tlenu i dusi się aż po dziś dzień, bo nie umie ponownie buchnąć ogniem lub skonać doszczętnie...
Dziś męczy mnie tysiące pytań i wątpliwości, serce mi pęka, gdy pomyślę, że w tym czasie i w tej przestrzeni już Ciebie nie zobaczę. Nie boję się śmierci, za to boję się życia bez Ciebie. Gdy tylko mi się śnisz, pytam:"Czy przed śmiercią już nigdy się nie zobaczymy?" Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić, nie umiem tego zrozumieć, że kiedyś umrzemy w poczuciu obcości, oddaleni od siebie, bez wyszeptania swoich imion...
Twoje i moje oczy do samego końca pozostaną błękitne, ale cała reszta z czasem zwiędnie i się skurczy... Chciałbym w tym czasie być przy Tobie. Chciałbym razem z Tobą przejść przez most do świata nicości i chciałbym, by nasze pierwiastki wspólnie dołączyły do czterech żywiołów. Rozpadlibyśmy się razem i razem byśmy złożyli się na nowo. Bylibyśmy jak u zarania dziejów - o dwóch twarzach i jednym sercu (wówczas nie mógłbym patrzeć Ci w oczy, ale za to mielibyśmy wspólne ciepło).
Żyję nadzieją, że milion lat przeminie niby mrugnięcie oka Tytana, a to pozwoli na to, że znów Cię spotkam nad rzeką. Wytrwam tę niepogodę do momentu mej śmierci, będę na nią czekał, a gdy przyjdzie, będę na powrót szczęśliwy. 
Do zobaczenia!