piątek, 15 marca 2013

Sen 52. W odmiennej kolorystyce

Kolację zjedliśmy w absolutnej ciszy. W czasie przygotowywania kanapek i jajecznicy słychać było jedynie nasze kuchenne stukanie i szuranie, a z kącika przy oknie leciutkim głosikiem z radia dobiegał głos śpiewaczki. Przy stole zerkałem na Błękitnookiego, gdy ten opuszczał wzrok, zaś ten spoglądał na mnie, gdy ja zniżałem twarz. Tego wieczoru myśli moje krążyły z dala od domu i od nas samych. Widocznie znudziła go cisza, gdyż sięgnął po grube tomisko pism Freuda i otworzył je mniej więcej w połowie. Kątem oka widziałem, że nie czytał, jego oczy utkwiły w jednym miejscu i drążyły jakąś literkę lub przypadkowe słowo jak przysłowiowa woda kamień.
Nie wyglądał na urażonego lub nagniewanego, miał raczej minę człowieka rozczarowanego lub zaskoczonego tym, że ktoś obok milczy bez powodu. Obserwowałem go i pochłaniałem każdy szczegół jego sylwetki, patrzyłem na jego gładkie dłonie trzymające książkę, na skoncentrowaną twarz, na przymrużone oczy, otoczone ciemnymi rzęsami, na nieco wykrzywione w łagodny łuk brwi i wąską linię ust.
Nasze obopólne zamyślenie i odrealnienie przerwało nagłe trzaśnięcie drzwi i zbliżające się hałasy. Na dosłownie trzy sekundy nasz wzrok się zderzył i jednocześnie odwróciliśmy głowy w stronę schodów, które prowadziły do pokojów na górze domu. Ciężkimi krokami schodziło na dół kilka osób. Błękitnooki odłożył książkę i gdy tylko się podniósł z krzesła, do kuchni weszła Markiza, a za nią Baba i potem Drwal. Z wrażenia odstawiłem filiżankę, a Błękitnooki ponownie usiadł. Pomimo tego że przyzwyczailiśmy się do ich obecności i co chwilę jedno z nich przemykało nam przed oczami, to naprawdę rzadko widywaliśmy ich  razem. Niemo patrzyliśmy na tę trójkę, szczególnie Markiza przykuwała nasz wzrok, gdyż miała na sobie płomiennoczerwoną suknię i żółty czepiec. Podparła się pod boki i falowała jej obszernym kloszem tam i z powrotem.
- No to was mam! - Zakrzyknęła.
Do stołu podszedł Drwal i położył przed nami dużą, ułożoną już, kostkę Rubika.
Błękitnooki drgnął. Spojrzał na mnie pytająco.
- Poskładajcie kolory tak, by do siebie nie pasowały - odezwał się głębokim basem. - Większa kostka w mniejszej, ta znów w mniejszej, a te muszą pasować do największej od nich. Następnie kwadratowe pola rozbij na trójkąty, ale pamiętaj, że kolory muszą rozmijać się z prawdą inaczej dojdziesz do początku i zatoczysz koło w grze o wasze życie.
Markiza zaśmiała się rubasznie, a Baba rzuciła w naszą stronę czerwonym proszkiem, który pokrył stół i nas niby delikatną mgiełką. Zaśmiali się raz jeszcze i wyszli z kuchni.
- Zaczynam tego nie ogarniać - odezwał się po chwili Błękitnooki.
- Ja również... Są coraz bardziej dziwni... - skwitowałem i zapatrzyłem się w zamyślone oblicze Elbiego.

czwartek, 14 marca 2013

Sen 51. Substytuty

Błękitnooki wszedł do kuchni. Stanął przy oknie, oparł się o parapet i założył ręce za siebie. Lekko przechylił głowę w bok i przyglądał mi się nieśmiało. Czekał aż zacznę rozmowę. Milczałem.
- Wróciłeś późno i całkiem przybity...
Nie odpowiedziałem. Tępo wpatrywałem się w kubek z dymiącą kawą. Zerknąłem na niego i chciałem się uśmiechnąć, lecz zamiast tego na mej twarzy pojawił się dziwny grymas.
- Miałem wczoraj trudną rozmowę z Brązowookim... - zacząłem. - Dobiło mnie to wszystko... Nie wiem, po co wróciłem do tej Brazylii... Będąc w Polsce, wiedziałem, że kiedy tu wrócę, nie będzie łatwo i będę musiał się z tym zderzyć, wcześniej czy później, ale będę musiał... Po prostu jestem cholernie głupim i naiwnym człowiekiem... 
Błękitnooki milczał. Wzrok wbił w podłogę. Słyszałem od czasu do czasu, gdy nabierał głębokiego oddechu.
- To, czego obawiałem się, staje się coraz bardziej realne - kontynuowałem. - Czuję, że Brązowooki wkrótce zniknie, stanie się maksymalnie nieosiągalny, w odniesieniu do mnie przepadnie na zawsze i będzie to dla mnie koniec...
- Może powinieneś mu powiedzieć... - Błękitnooki odezwał się półszeptem.
- Ale jak? Jak powiem, to zniknie definitywnie, jak i ty wtedy zniknąłeś... Nie wiem, co mógłbym zrobić, by nie skończyło się to tragicznie. To taki cholerny impas - gdy mu powiem, zniknie, gdy nie powiem, zniknie - i motam się w tym i motam, brnę coraz głębiej w tę niepewność chaosu...
- Może z czasem się to jakoś ustabilizuje...
- Nie wiem... Mam wrażenie, że z Brązowookim nie mamy już czasu... Może ty, Lemurku Błękitnooki, wytłumaczysz mi, dlaczego zawsze trafiam na kogoś, kto nie dostrzega moich uczuć lub ucieka, gdy je pozna?
- Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie - odparł po chwili zastanowienia. - Wiedz, że ja jestem, nie uciekam już od ciebie i znam twoje uczucia...
- To fakt - jesteś, ale jesteś w sposób nieadekwatny do moich pragnień i oczekiwań. On istnieje w taki sam sposób i właśnie dlatego tak mnie to boli.
- Mam dość już tej życiowej metonimii! - Uniosłem się. - Zamiast jego bluzy na moim łóżku, chcę go żywego, zamiast twojego zdjęcia, chcę ciebie obok siebie...
- Pamiętaj, że jak on odejdzie, ja zostanę - Błękitnooki podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
- Ta życiowa ruletka mnie wykańcza, ale pomimo wszystko nadal będę musiał grać, czy to z tobą, czy z nim...
- Wiesz, czego boję się najbardziej w tym wszystkim? - Zapytałem.
- Czego?
- Tego, że się zakocham, a on odejdzie na zawsze...