poniedziałek, 28 stycznia 2013

Sen 44. Miejsce bardziej fantastyczne

- Uważam, że powinniśmy zmienić miejsce - przerwał ciszę Błękitnooki i zaświecił nocną lampkę. Założył rękę za głowę i, leżąc na wznak, wbił wzrok w sufit. - Jakoś zaczyna krępować mnie obecność tylu ludzi...
Spojrzałem na Markizę, która wraz z innymi zajęła kąt pokoju. Gdy tylko o nich wspomniałem, ich sylwetki, niby z oparów mgły, wyłoniły się z półmroku. Markiza zatrzymała rozhuśtany fotel, a Baba nadstawiła uszu, by lepiej słyszeć naszą rozmowę.
- Odnajdą nas nawet w piekle - skwitowałem. - Nie przejmuj się nimi, znikną któregoś dnia... Nie skończyłem, gdyż Markiza wybuchnęła gromkim śmiechem. 
- Nie tylko ich miałem na myśli. Odniosłem się także do całej lemurowej sztuki - Błękitnooki zwrócił się w moją stronę. - Poszukajmy nowego miejsca, bardziej fantastycznego, bardziej niezwykłego, bardziej otwartego i zagadkowego...
- Jedni i drudzy nas znajdą, wcześniej czy później, ale znajdą... - Uciąłem. - Uważasz, że może istnieć bardziej fantastyczne miejsce niż to? - Zapytałem ze zdziwieniem i poprawiłem szalik, gdyż zaczął dąć zimny wiatr.
Zaczęło padać. Błękitnooki nasunął na głowę kaptur i zasunął zamek błyskawiczny kurtki. Deszcz pod ukosem siekł nas w plecy. Czekaliśmy na autobus, który już spóźniał się ponad 10 minut. 
- Tak. Takie miejsce istnieje. Byliśmy już tam... - Spojrzał mi prosto w oczy i lekko się uśmiechnął.
- Aaaa - szepnąłem. - Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, by tam wracać... - Patrzyłem, jak po jego ortalionowym kapturze ściekają duże krople deszczówki.
- Nie wiem, czy się odnajdę w twoim świecie... - dodałem po chwili.
Zerknął na mnie i znów się uśmiechnął.
- A ja to co? Nie zostawię cię samego. Będzie dobrze! - Pomimo mokrej kurtki przyciągnął mnie do siebie.
Woda wokół nas zaczęła zamarzać. Wiatr nasilał się.
- Powinniśmy wracać do domu. Rozchorujemy się. - Zatroszczył się Błękitnooki. - Poprosimy Markizę, to zrobi nam budyń waniliowy...
- Hehe... I rozmasuje nam zmarznięte stopy...
- Nie! Ja to zrobię! - Uśmiechnął się i pomimo zacinającego deszczu szedł obok mnie równomiernie, trzymając wysoko uniesioną głowę.
Gdy przytuliliśmy nasze głowy do ciepłej poduchy, zapytałem:
- To kiedy się przenosimy?
- Wkrótce...
Zasnęliśmy pomimo tajemniczych szeptów Markizy, Baby i Drwala.