Bardzo martwię się o rodziców, szczególnie o mamę. Rozmawiam z nią prawie każdego dnia, zapewnia mnie, że daje radę, ale jej głos mówi o wiele więcej - powoli upada pod natłokiem tego, co się dzieje. Mówi, że stara się przestrzegać nowych zakazów i z domu wychodzi tylko wtedy, kiedy naprawdę musi. Najgorsze jest to, że nie mam jak jechać do domu. Przez kolejnych siedem tygodni będę siedział tu sam, zamknięty w czterech ścianach, a tak mógłbym jechać na ten czas do domu. Nie mogę, bo nie ma jak. Co za syf...
Innym powodem mojego wzrastającego rozgoryczenia jest to, że wszystkie plany na ten i kolejny rok legły w gruzach. Prawdopodobnie nie da się ich już zrealizować. Od dłuższego czasu kiełkuje we mnie zamiar powrotu do domu, do Polski. Wstępnie wybrałem przełom maja/czerwca przyszłego roku. W kwietniu rozpoczyna się rekrutacja w szkołach i chciałem złożyć cv. Wróciłbym do zawodu. Gdyby się udało, od października zacząłbym podyplomówkę w Krakowie, a w międzyczasie rozpocząłbym przygotowania do powrotu na studia doktoranckie. Z drugiej strony bardzo bym się tego bał, gdyż moja młodzieńcza cierpliwość, wytrwałość, upór już zaczynają wygasać.
Planowałem na koniec tego roku daleki wypad z plecakiem, niestety, aktualnie tylko palcem po mapie...
Większość planów straconych lub odłożonych w czasie nie wiadomo na jak długo... Ten rok jest już definitywnie stracony... Szkoda.