sobota, 16 sierpnia 2014

Sen 173. Wyrzuty sumienia

A może tamtego wieczora trzeba było krzyczeć za nim: "Zostań! Nie odchodź!"
I nie puścić go... Złapać za ramię... Przytrzymać... Przytulić... Pokazać, że zależy.
A ja, głupi, stałem w przedpokoju z założonymi rękoma i patrzyłem na niego...
Zdołałem tylko szepnąć: "Nie rozumiem..."
I...
Patrzyłem jak wiąże buty, zakłada kurtkę...
Patrzyłem jak otwiera drzwi i wychodzi...
Patrzyłem jak rzuca na mnie krótkie spojrzenie i się odwraca...
Patrzyłem jak zbiega ze schodów...
Patrzyłem jak odchodzi w ciemność...
Patrzyłem i nic nie zrobiłem...
Światło zgasło, zapadła cisza, a ja nadal stałem i patrzyłem...
Jego już nie było, a ja nadal za nim patrzyłem.
Ani jednego słowa.
Pozwoliłem mu odejść w ciszy.
Ta cisza mnie boli aż do dzisiaj.
Czy to musiało się tak skończyć?

Od jakiegoś tygodnia znów źle się czuję. Dusi mnie, nie mogę spać lub śpię całą dobę, obijam się po ścianach, nie mogę znaleźć sobie miejsca, nie mogę się skoncentrować, wróciła depresyjna melancholia i brak zainteresowania czymkolwiek. Po co w ogóle być, skoro nie ma już żadnego sensu bycia? Zajmuję tylko miejsce komuś, kto bardziej na nie zasługuje. Dosłownie wszędzie.
Zostałem sam.