poniedziałek, 16 czerwca 2014

Sen 154. Uratował mnie Elbi

Minionej nocy śniła mi się śmierć. Najpierw usiadła w nogach łóżka, potem przeniosła się na zagłówek. Wniknęła do mojego snu i ukazała swoją niewidzialną twarz. Wywołała w uśpionym umyśle obrazy straszne, pełne niedopowiedzeń, tajemnic i sekretów. Zaciskała kościste łapska na czole i wlewała w śpiące ciało chłód i odór stęchłej piwnicy. Żaden krzyk nie wzruszył jej. Przesunęła palce na szyję i ścisnęła. Szeptała o końcu woli i uwięzieniu w nicości, mówiła o samotności, bólu, tęsknocie, wilgoci i smrodzie. Jej oczodoły raziły blaskiem ciemnej pustki. Szarpnąłem się w lewo, potem w prawo, serce mocniej zabiło, tętnice się wzdęły, krople potu wsiąkły w pościel. Gdy brakowało już tchu, a oczy gasły, poczułem mocne szarpnięcie za rękę. Przy łóżku ktoś stał. Otworzyłem oczy, usiadłem i patrzyłem na tego kogoś jak zahipnotyzowany. To był Elbi. Poznałem go od razu. Zerknąłem na śpiącego obok Błękitnookiego i sięgnąłem po skopaną kołdrę, a on w tym czasie rozpłynął się w mroku pokoju...