czwartek, 31 grudnia 2015

Sen 356. Co było i co będzie

Kolejny rok się kończy.
W sferze towarzyskiej spokojny i gładki (zerwanie toksycznych znajomości rokuje na przyszłość), w sferze zawodowej nierówny i chaotyczny (brak pracy na początku roku, potem prace dorywcze, dopiero w październiku dostałem stały kontrakt). Przez ostatnie trzy miesiące pracuję w dwóch miejscach jednocześnie - piątki i soboty mam ciężkie, gdyż kumulują mi się dwie zmiany - pierwsza od 8-16, godzina przerwy i druga zmiana od 17-1 w nocy. Zdarza się, że pracuję w swoje wolne dni lub idę na extra godziny do restauracji. W sferze rodzinnej całkiem dobrze, staram się częściej rozmawiać na Skype z Polską, w brazylijskim domu też wszystko w porządku - Błękitny pichci coś na śniadanie, a ja jeszcze się wyleguję z laptopem na kolanach.
Sukcesy minionego roku: podpisanie kontraktu w mojej obecnej firmie, powrót Błękitnego do Belo Horizonte i mój wymarzony wyjazd do Meksyku (styczeń, planowałem go prawie rok czasu <trochę zdjęć wrzucę na bloga w rocznicę wyjazdu>).
Porażki minionego roku: odwołanie wyjazdu do Turcji z powodu wybuchu konfliktu z Syrią, awantury z Markizą, poważne ścięcie z Marudaną (maj), która notorycznie szuka zaczepki, by dopełnić swojej zemsty, do tego problemy z pracą i z Błękitnym.
Rok temu zaplanowałem sobie przeczytanie 52 książek (to był konkurs ogłoszony przez portal Lubimy Czytać). Nie udało się. Przeczytałem zaledwie 31 pozycji (w roku 2014 - 32 książki). Przede wszystkim wynika to z mojego złego samopoczucia i pracy w dwóch miejscach jednocześnie. Aktualny niż jest bardzo długi i monotonny. Nawet nie wiem, kiedy mogę się spodziewać lepszych dni. Może nowy rok pozwoli mi na pokonanie granicy 52 pozycji? A może będzie to możliwe, gdy dokończę wszystkie zaczęte i odłożone (będzie z 15 pozycji)?   
Książki godne polecenia:
Jan Izydor Korzeniowski - "Chłopcy z zielonych stawów",
Martin Sixsmith - "Tajemnica Filomeny",
William Landay - "W obronie syna",
John Boyne - "Spóźnione wyznania".
Plany na rok 2016.
W pracy szykuje się awans. Wkrótce zaczynam trening. Nie chcę zapeszać, więc szczegóły przemilczę. W marcu lecimy do Polski, a stamtąd na jakąś zagraniczną wycieczkę (niestety, Australia w 2016 roku nie wypali - tak na serio - przeraża mnie to, że jest na końcu świata). Znaleźliśmy kilka ciekawych ofert. Może coś bliżej (Maroko lub Egipt-Izrael-Jordania), może coś dalej (Indie lub Tajlandia-Kambodża, lub Afryka równikowa). Wybierzemy coś w ofercie last minute. Marcowy wyjazd zrealizujemy na pewno.
Na drugą wycieczkę pojedziemy dopiero w sierpniu lub we wrześniu - marzy mi się Niagara i wspinaczka nad Peyto Lake. Zobaczymy. Będzie, co ma być, byle tylko siły i zdrowie nam dopisały.
Wszystkim tym, którzy tu jeszcze zaglądają, na nowy rok życzymy przede wszystkim wytrwałości i spełniania marzeń.  

piątek, 25 grudnia 2015

Sen 355. Wigilijne światełka

Wigilijne światełka wspomnień. Foto by Katta.
W prezencie dostaliśmy... hamak. Z początku wzruszyliśmy ramionami, gdyż żaden z nas wcześniej nie wpadł na pomysł, by kupić coś takiego. Dziś rano zawiesiliśmy go w ogrodzie. Nieśmiało wypróbowaliśmy "nową zabawkę", lecz dopiero pod wieczór wyłożyliśmy się w nim na całego. Z poduchami za głowami, w okularkach przeciwsłonecznych, wtuleni w siebie podziwialiśmy piękny różowo-pomarańczowo-czerwonawo-fioletowy zachód słońca. Błękitny uśmiechał się i mruczał, gdy odczytywałem mu ostatnie wiadomości i życzenia z Polski. Ostatnio wspólnie uzgodniliśmy, że do Polski lecimy razem w marcu. Odetchnęliśmy z ulgą, gdyż jeszcze kilka miesięcy temu wszystko wskazywało na to, że w przyszłym roku do domu nie polecimy w ogóle. Wyszło całkiem inaczej i bardzo się z tego cieszymy.
Wigilię spędziliśmy w domu. Przygotowaliśmy potrawy oparte na owocach morza (bardzo je lubimy). Kolację zjedliśmy na tarasie, a potem, naszym zwyczajem, wpatrywaliśmy się w gwiazdy, czytaliśmy baśnie Andersena, słuchaliśmy wybranych fragmentów symfonii różnych klasyków i filozofowaliśmy o życiu.  

środa, 2 grudnia 2015

Sen 354. Nowe oczy Elbiego

Najpierw dostałem smsa: "Przyjdę wieczorem". Czekałem w napięciu, gdyż wiedziałem, że prawdopodobnie stało się coś poważnego. Przyszedł. Usiadł w fotelu i po chwili oznajmił: "Odchodzę. To koniec. Lepiej będzie, jak mnie znienawidzisz." I wyszedł, a ja stałem, niemy i ogłuszony, i patrzyłem za nim, jak zbiega po schodach i znika w ciemności (fr. Snu 212).

Dziś mija siódmy rok bez Elbiego. Siedem lat to szmat czasu. Siedem lat to koniec i początek pewnego cyklu w życiu każdego człowieka. To czas wymiany biologicznych i fizycznych elementów naszego ciała, to także czas wymiany pewnych aspektów psychicznych i osobowościowych. Stajemy się nowi, inni, zachowując przy tym starą formę. To genetyczna pamięć komórek decyduje o trwałości i zmienności. Po okresie siedmiu lat jesteśmy nadal tacy sami, lecz zarazem inni niż poprzednio.
Gdyby zdarzyło mi się wkrótce uścisnąć dłoń Elbiego, wówczas spotkałyby się dwie obce dłonie, dłonie, które kiedyś się znały, nie znając się teraz. To samo by było z jego niebieskimi oczyma - blask ten sam co siedem lat temu, lecz całkiem nowy i jeszcze mi nie znany. Stałby przede mną nowy Elbi z nowym błękitnym spojrzeniem.

Ale czy dane mi będzie poznać Go na nowo?
Tęsknię za nim bardzo mocno.    

wtorek, 1 grudnia 2015

Sen 353. Dzień za dniem


Takim samolotem chcielibyśmy w przyszłym roku polecieć na wakacje do Australii. Na razie zbieramy kasę. Czy uzbieramy? Tego jeszcze nie wiemy.
Od trzech tygodni w nowej pracy mam pełny etat, ale i tak biorę wszystkie ekstra godziny. Dodatkowo dorabiam sobie w drugim miejscu. Pracuję tam już 10 miesięcy. Pamiętam, jak mówiono mi, że wytrwam tam nie więcej niż dwa miesiące, gdyż wszyscy moi poprzednicy rezygnowali nawet po tygodniu lub dwóch. Pewnie dziwią się do tej pory, że przychodzę.
Błękitny nadal pracuje przy projektach i raz na jakiś czas musi jechać do stolicy. Czas ucieka bardzo szybko. Nie możemy wprost uwierzyć, że nastał już grudzień. Wczoraj spędziliśmy wspólnie cały wieczór. Leżeliśmy na łóżku i bawiliśmy się w ścienny teatrzyk cieni, potem czytaliśmy sobie na głos baśnie Andersena i słuchaliśmy klawesynowego koncertu Henryka Mikołaja Góreckiego (na klawesynie gra Elżbieta Chojnacka). I tak uciekają nam dni.      

czwartek, 26 listopada 2015

Sen 352. Zmęczenie

Elbi.
W przyszłą środę wybije kolejna rocznica.
Chciałbym właśnie w ten dzień unieść się do gwiazd.
Byłaby to moja ostatnia podróż. Zmieniłem zdanie.
Nie zamierzam już wracać. Jestem zmęczony.
Nikły rozbłysk eteru będzie dla mnie lepszą formą bytu.
Wiem, że w przyszłości Błękitny zechce tu wrócić i naprawić co nieco.
Zaczekam na niego. Przecież to będzie zaledwie moment.
Może nawet uda się Wam go spotkać gdzieś na chwilę?
Poznacie go na pewno!
Ma duże błękitne oczy, brązowe włosy, ciemne brwi,
nosi okularki w rogowych oprawkach.
Ma miękki, aksamitny głos i powalający zapach!
Proszę Was o jedno -w razie potrzeby podajcie mu pomocną dłoń.
Ja zostanę na górze. Jestem zmęczony.
Przemyję oczy gwiezdnym światłem i zasnę na moment.
Muszę odpocząć. 

wtorek, 24 listopada 2015

Sen 351. W kukiełkowym teatrzyku

Rzadko tu zaglądam, bo pochorowałem się.
Od miesiąca walczę z depresyjnym niżem i czuję, że spadam ciągle w dół. Wstaję do pracy, wychodzę do miasta, staram się i udaję, że jest okey, ale czuję też, że przegrywam w tym roku na całego. Jest ciężej niż poprzednim razem. Apatia, ból głowy, senność, zniechęcenie, chaos myśli, zmęczenie, obojętność - to moja codzienność. Jest mi źle.
Od kilku dni męczy mnie także jakiś stan przedgrypowy - bóle głowy, mięśni, dreszcze, jest mi ciągle zimno, trzepie mną jak galaretką, ciągle bym tylko spał...
Starość! Rozpadam się już...
  

środa, 18 listopada 2015

Sen 350. W imię religii

Czyżby wzrastający w Europie konflikt dwóch kultur jest zaczątkiem przewidywanej 3. wojny światowej? 

Islamscy bojownicy oświadczyli: "Będziemy wchodzić do waszych domów i będziemy was zabijać każdym rodzajem broni" (cytat z polskiego portalu informacyjnego).

Pewna przepowiednia mówi: "Człowiek ucałuje ziemię, kiedy zobaczy na niej ślady innego człowieka".

Czy czeka nas apokalipsa?


wtorek, 10 listopada 2015

Sen 349. Imiona gwiazd

W nocy z nieba spadały gwiazdy. W srebrnych sukniach i złotych trzewiczkach. Z tyłu powiewały ich warkocze z tiulowymi kokardami. Niektóre śpiewały, inne mruczały, mrugały, świetliły się i płonęły. Cudowna podróż do domu przez bezkres nieba!
Siedzieliśmy na tarasie. Trzymaliśmy się za ręce. Głowy wsparliśmy o siebie. Nadawaliśmy gwiazdom imiona. Ich blask nas oślepiał, szum spadania ogłuszał. "Nie pamiętam swojego spadania", przerwał zamyślenie. "Nie możemy tego pamiętać. Gwiazdy nie mają pamięci", odparłem po chwili. "Wkrótce tam wrócimy!", wskazałem na niewidoczną galaktykę, "I udamy się w nową podróż przez niebo", ścisnąłem mocniej jego dłoń. "I kto mi będzie tam marudził?, zapytał. "Gdy spadniemy ponownie, nasłuchasz się wystarczająco. Obiecuję!"
Nagle ciemne niebo przecięła wyrazista linia. Gwiazda najpierw się rozczerwieniła, następnie zbladła do pomarańczowości i żółtości i znikła gdzieś za horyzontem, zostawiając za sobą złoto-seledynową smugę. "Wiesz, kto to był?", zapytał. Spojrzałem w jego błyszczące oczy. "Rozminiemy się! Czemu na nas nie zaczeka?", posmutniał i zrobił głęboki wdech. "To my zaczekamy. Przecież mamy czas!", zapewniłem i uniosłem jego dłoń do ust. Po policzku stoczyła się mu łezka, która błysnęła tak samo jak spadająca gwiazda. I znikła...

czwartek, 5 listopada 2015

Sen 348. O miłości

O miłości wg P. Coelho. Foto by Katta.

Sen 347. Trzy

"Czy pamiętasz, gdzie było zrobione to zdjęcie?", Elbi podał mi swoją czarno-białą fotografię. Spojrzałem na wizerunek przystojnego chłopaka w T-shircie i w okularach przeciwsłonecznych. "Na krakowskim Kazimierzu", odparłem po chwili. "Łaziliśmy wtedy po mieście bez celu, a potem siedzieliśmy na ławce na Plantach przy teatrze Słowackiego. Słuchaliśmy ulicznych grajków i gapiliśmy się na przechodniów", uśmiech pojawił się mu na twarzy, gdy dotknąłem dłonią jego policzka. "Pamiętam ten dzień. Było nam wtedy tak dobrze", pokiwał głową i przeczesał ręką ciemne włosy. "Niedługo po tym utraciłem cię po raz drugi...", zasępiłem się. Spojrzał na mnie przeciągle. Milczał. "Wiesz, że ciągle pamiętam wycie i skamlanie naszej Nuki z tamtego dnia?", poprawił się na kanapie. "Nie mogłeś tego pamiętać... Ja sam...", chciałem się podnieść i przejść do uchylonego okna, lecz zatrzymał mnie ręką. "Pamiętam coś jeszcze. Zapytałeś wtedy, gdzie jestem", patrzył mi prosto w oczy. "Miałem wtedy siedem lat... Może wtedy nie mówiłem przez dwa miesiące, ale wiele lat później, gdy odszedłeś po raz drugi, płakałem głośno przez dwa lata...", opuściłem głowę. Przymknął oczy i wciągnął powietrze do płuc. Odchylił głowę do tyłu i oparł na zagłówku kanapy. Wziąłem do rąk jego dłoń i uniosłem ją do ust. "A teraz czuję, że tracę cię po raz trzeci", wyszeptałem. Nachyliłem się i ucałowałem go w policzek. Błękitnooki nie otworzył oczu.  

wtorek, 3 listopada 2015

Sen 346. Pieczone kurczaki w sklepie z ciuchami

Tego jeszcze u nas nie było!
Wczoraj po południu w wielkim lemurowym stylu, jak to przypadło na takie Lemury jak my (chyba zawsze i wszędzie nasz styl robienia czegoś wywiera wrażenie na innych), zaliczyliśmy alarm przeciwpożarowy w centrum handlowym :)
Wybraliśmy się na zakupy do centrum Belo. W jednym ze sklepów wzięliśmy do przymiarki dżinsy, koszulki i buty i zamknęliśmy się w przymierzalni. Pech chciał, że w momencie, kiedy porozbieraliśmy się do samych gatek i skarpetek, zawył alarm w całym kompleksie :) Wystawiłem głowę za zasłonkę i widziałem, jak pracownicy wyprowadzają klientów (było ich aż dwóch), a następnie zamykają kasy. Pomachałem im zza zasłonki, lecz nie zauważyli. Zanim się ubraliśmy, sklep już zamknięto. Zostawiono nas! Pewnie usmażylibyśmy się jak kurczaki na rożnie, gdyby to był prawdziwy alarm (później się okazało, że to były jakieś ćwiczenia). "Co teraz?", zapytał Błękitny. "Nie wiem. Czekamy aż wrócą", odpowiedziałem. W 2o minut później wrócił koleś zza lady. Już przez szybę nas zauważył i z rozdziawionymi z wrażenia ustami i wybałuszonymi oczyma otworzył drzwi i zawołał do nas: "A co wy tu robicie?! Alarm był!" "Taaak???", Błękitnooki udał wielce zdziwionego i spojrzał na mnie. Wzruszyłem ramionami, robiąc niewinną minę. Chłopak patrzył na nas zszokowany i nie wiedział, co ma powiedzieć. Po chwili przyszedł drugi kasjer i nie zajarzył tego, co się stało (ten pierwszy nadal dochodził do siebie). Oddaliśmy ubrania i jak gdyby nic wyszliśmy. Potem, już z korytarza, widzieliśmy, jak rozmawiali ze sobą, mocno przy tym gestykulując, po czym pobiegli w stronę przebieralni.
Czasami życie w Brazylii pełne jest różnych niespodzianek.       

czwartek, 29 października 2015

Sen 345. Zachcianki

Środa. Godzina 23.50. Zakładam dżinsy i bluzę, wiążę tenisówki. Błękitnooki patrzy na mnie nieco zdumiony: "Wychodzisz?", pyta. "Mam ochotę na loda", odpowiadam. "Idziesz ze mną?" Zastanawia się. "Daj mi minutę", wbiega po schodach na górę. Siedzimy później obok siebie na ławce w parku z głowami wspartymi o siebie i wcinamy czekoladowe Magnum. Cisza. Noc. Niebo pełne gwiazd. Spoglądam na oświetlony blaskiem księżyca profil Błękitnookiego i zakochuję się w nim coraz głębiej. W Brazylii wkrótce zacznie się lato.  

niedziela, 25 października 2015

Sen 344. Sny o potędze

Noc. Zabytkowe Miasto pogrążone w deszczu. Stoimy naprzeciwko siebie po dwóch stronach mostu. Krople wody ściekają po jego pięknej twarzy, mokre ubranie przylega do ciała. Na głowie ma wianuszek z ligustru i śnieguliczek. Uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę. Przyzywa mnie do siebie. Idę, lecz mam wrażenie, że most się wydłuża, a on oddala. Zaczynam biec. Mam już chwycić jego dłoń, gdy nagle znika, a ja stoję pośrodku pokoju mojego starego mieszkania. Jest zdemolowane i brudne, na podłodze leżą połamane krzesła, rozerwane poduszki, potłuczone talerze, zniszczone ubrania. Pośród nich znajduję jego ulubioną biało-czerwoną koszulkę. Uciekam z tego miejsca, lecz na drodze staje mi obcy człowiek i daje mi uschnięty wianuszek. Rozpoznaję go i chce mi się płakać i nagle się budzę...
Straszny to był sen.    

czwartek, 22 października 2015

Sen 343. Mityczna teoria samotności

"Wstań!", potrząsnął moim ramieniem. Uniosłem głowę z poduszki i wpatrywałem się w zamazaną w mroku postać. "Chodź ze mną", ponaglił mnie i podał mi biało-czerwoną bluzę. Dopiero po chwili go rozpoznałem."Co się stało?", zapytałem zaspanym głosem i spojrzałem na śpiącego obok Błękitnookiego. "Nie budź go. Chodź ze mną", wyszedł przez uchylone drzwi. Włożyłem dżinsy, bluzę i na bosaka zbiegłem na dół. Czekał przy wyjściu. "Gdzie idziemy?", zapytałem, zawiązując tenisówki. Otworzył drzwi i do przedpokoju dosłownie wlały się tumany gęstej i szarej mgły. Wyszliśmy na zewnątrz. Elbi chwycił mnie za rękę i udaliśmy się w stronę rzeki. Przedzieraliśmy się przez zarośla, potykaliśmy o wystające głazy i korzenie, od czasu do czasu wpadaliśmy w doły zalane zimną wodą. "Dokąd idziemy?", zapytałem ponownie. "Zobaczysz", odparł, nie odwracając się. Minęliśmy las i wyszliśmy na pustkowie. Dokoła niczego nie było. Puściłem jego rękę i obejrzałem się za siebie. Zniknął nawet las, przez który przechodziliśmy. Staliśmy na całkowitym pustkowiu po kolana zanurzeni w gęstej mgle. Kotłowała się, puszyła, pęczniała, wirowała, opadała i unosiła się niby gradowe chmury gnane wiatrem. Spod niej przebijało nikłe światło, tak jakby ktoś zanurzył w niej świecący księżyc lub srebrny lampion. "Chodźmy!", pociągnął mnie za sobą. "Przecież tu nie ma dokąd pójść", odezwałem się. "Chcę ci pokazać, jak wygląda samotność", powiedział po chwili. "Co takiego?" zatrzymałem się. "Chodź. Szkoda czasu", ponaglił mnie. Przyspieszyliśmy, gdyż zaczął siąpić deszcz. Zgarnąłem ręką nieco mgły i uniosłem ją na dłoni. Konsystencją przypominała watę cukrową. Obserwowałem skraplającą się wodę i unoszące się do góry krople. "Fantastyczne!", zawołałem. "Nigdy jeszcze nie widziałem padającego z dołu do góry deszczu! On nie spada, tylko unosi się!", podniosłem ręce i zacząłem wirować niby w tańcu, "To jest niesamowite!" "Spójrz!", Elbi wskazał na samotne drzewo przed nami. Było nagie i straszyło swym wyglądem. Na ogołoconych gałęziach i konarach wisiały na sznurkach ludzkie głowy. Niektóre miały wydłubane oczy, inne obcięte uszy, inne zaś przebite haczykami języki lub przedziurawione patykami na wylot policzki. Skądś dobiegał cichy skowyt i płacz. Elbi pociągnął mnie za sobą i zbliżyliśmy się do rozłupanego pnia, w którym utworzyło się nieduże zagłębienie. We wnętrzu na stołeczku siedziała stara kobieta. Jej białe i postrzępione włosy falami ścieliły się po podłodze drzewnej groty. Śpiewała jakąś pieśń skrzeczącym głosem i na osełce ostrzyła długi nóż. W kącie siedziała inna postać. Prawdopodobnie był to chłopiec lub młody mężczyzna. Nie miał głowy. Leżała ona tuż obok jego stóp. Sine usta łapały powietrze. Jedną rękę miał przykutą do ściany, w drugiej trzymał lusterko, w którym próbował się przejrzeć. "Czemu sprowadziłeś mnie do piekła?", szturchnąłem Elbiego w ramię. "Przecież to nie jest piekło", odparł. "Jesteśmy w niebie. Ta wiedźma tworzy nowych ludzi z tych, co już umarli", wskazał na wiszące na gałęziach głowy. "To będą nowi ludzie. Czekają na swoją kolej. Każda z tych głów dostanie nowe ciało i nowy los, gdyż nie mogą pamiętać swojego poprzedniego życia". "To nie jest samotność, tylko poniżenie!", zaoponowałem. "Tak nie wolno!", krzyknąłem. Wiedźma spojrzała na mnie i zazgrzytała zębami. "To jest samotność", odezwał się Elbi. "Człowiek przez cały swój żywot jest samotny - rodzi się sam, żyje sam i pomimo tego że ma wokół siebie innych ludzi, tak naprawdę sam idzie przez życie i w pojedynkę mierzy się z tym, co jest mu przeznaczone, potem sam umiera, sam udaje się tam, w co wierzył i sam trwa w wieczności lub trafia tutaj i jego samotność dopełnia się poprzez kolejne narodziny", spojrzał na mnie i objął ramieniem. "I po co to wszystko?", zapytałem pełen rezygnacji. "Po to byś zrozumiał, dlaczego odszedłem od ciebie. Byliśmy razem samotni. Ale tak naprawdę nic się nie zmieniło, bo jesteśmy nadal razem, lecz daleko od siebie", uśmiechnął się. "To po co ludzie łączą się w pary i robią sobie nadzieję?, zapytałem. "Bo taka jest filozofia życia człowieka. Ludzie lubią utrudniać sobie wiele prostych spraw i ranić się wzajemnie. Wrodzonej samotności nie da się przełamać byciem z kimś. Te dwa stany wykluczają się i nie można ich ze sobą pogodzić. Nie wejdziesz przecież w bliską ci osobę, by ochronić ją przed samotnością życia. Każdy musi radzić sobie sam", odparł. Zamyśliłem się nad tym, co mi powiedział i doszedłem do wniosku, że w jakiś sposób ma rację. "A co będzie z nim?", wskazałem na bezgłowego chłopca. "Wszystko będzie z nim dobrze. Być może nawet wkrótce się z nim spotkasz", uśmiechnął się tajemniczo. Położył mi rękę na ramieniu i odeszliśmy w kierunku migoczącego na skraju polany światła mojej sypialni.

wtorek, 20 października 2015

Sen 342. Widma o potędze

"Pewnie nie wiesz, że czekałem na Ciebie przed budynkiem Twojej firmy... Byłem tam we wrześniu. Patrzyłem w okno Twojego biura i marzyłem, by Cię zobaczyć jeszcze jeden raz, być może ostatni raz w tym moim marnym ziemskim życiu. Tak, poszedłem tam, gdyż miałem zamiar się pożegnać. Miało to być takie pożegnanie na odległość. W całkowitej ciszy. Ile to już lat minęło, gdy ostatni raz Cię widziałem? Wkrótce minie ósmy rok, a ja ciągle za Tobą tęsknię. Nie zdradziłem się ze swoim zamiarem, po cichutku stąpałem, oddychałem tak, byś nie usłyszał, założyłem płaszcz, który sprawił, że stałem się niewidzialny. Nie chciałem Ciebie wystraszyć, nie chciałem Ciebie niepokoić. Czekałem na tych kilka sekund, które mogły wywołać euforię. Poznałbym Cię od razu, po kroku, po zapachu. Wyszedłbyś szybkim krokiem, nasunął na głowę kaptur, ręce włożyłbyś do kieszeni. Takiego Cię zapamiętałem. Nie udało się. Nie pojawiłeś się. Moje czekanie okazało się pustym czekaniem. Być może tak właśnie miało być. Pożegnanie bez pożegnania. Opuściłem głowę i wolnym krokiem odszedłem w nicość. Jednak nie jest mi dane, by choć jeszcze raz, przed podróżą do gwiazd, zobaczyć Twoje piękno. Pozdrawiam Cię i ściskam serdecznie." 

Sen 341. Topielec

W ostatnią niedzielę położyliśmy się dość wcześnie. Wieczór był ciepły, ale nie duszny. Bzyczek pozapinał w oknach siatki przeciw owadom, przebraliśmy się w piżamy i każdy z książką w ręku wygodnie oparł się o stos poduszek (Błękitny nadal męczy "Logikę i Metafizykę" Ajdukiewicza, ja zaś wybrałem coś lekkiego - "Chłopca z Listy Schindlera"). Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. Przebudził mnie odgłos spadającej na podłogę książki. Sypialnia była nadal oświetlona, Błękitnooki spał w pozycji półsiedzącej z głową przechyloną na bok i z otwartym podręcznikiem na piersiach. Nawet nie drgnął, gdy ściągnąłem mu z nosa okularki. Wsunąłem stopy w kapcie, zarzuciłem na ramiona biało-czerwoną bluzę z kapturem i zszedłem na dół napić się wody. Zdziwiłem się, gdyż drzwi na taras były otwarte. Momentalnie przypomniałem sobie o lunatykującym Enrique i zacząłem rozglądać się po ogrodzie. W nikłym świetle, docierającym z kuchennego okna, zatopiłem się pomiędzy magnoliami i krzewami oleandrów. Posuwałem się do przodu prawie na oślep. Już miałem wracać, gdy coś stanęło za mną i zaczęło sapać i rzęzić. Pomału odwróciłem się i w ciemności coś dostrzegłem. Stało jakieś trzy metry przede mną, było kolosalnie ciężkie, ciemne i wysokością sięgało mi do pasa. Cofnąłem się o dwa kroki, gdy groźnie fuknęło. Przez gałązki i liście krzewów zobaczyłem krzątającego się po kuchni Błękitnookiego i postanowiłem wycofać się wzdłuż ogrodzenia ogrodu, gdyż nie miałem szans w ewentualnym starciu ze zwierzem. Potwór obserwował mnie, gdy przesuwałem się w stronę tarasu. W pewnym momencie uznałem, że oddaliłem się wystarczająco i zacząłem biec. Zacharczał i galopem puścił się za mną. Czułem już jego śmierdzący oddech na karku, gdy potknąłem się i z impetem walnąłem całym ciałem wprost do jakiegoś lepkiego, cuchnącego ścierwem bagniska. Zawyłem z rozpaczy, a potem krzyczałem już sam do siebie: "Skąd to?! Jak to?! Co to?!" Wygramoliłem się na brzeg. Nagle zniknął taras, ogród, oświetlone kuchenne okno, dom, a na ich miejscu pojawił się ciemny, mokry i nieprzenikniony las pełen nocnych pohukiwań, okrzyków, kwików, syków, świstów, pisków i śpiewów. Z drzew lały się strumienie wody, a niebo co chwilę przecinała błyskawica. Przeraziłem się, gdyż odnalazłem się w dżungli. W środku nocy. Sam. Stałem na niby wysepce otoczonej bulgoczącym bagnem i pomału dochodziła do mnie rzeczywistość: namiot, Bzyczek przy ognisku, narastający ból głowy, zdublowana dawka proszków przeciwbólowych i nasennych, które wziąłem przed zaśnięciem. "Mój Boże", pomyślałem, "Przecież w ostatnią niedzielę pojechaliśmy nad nasze jeziorko... Jesteśmy na płaskowyżu!" Z zamyślenia wyrwał mnie głuchy tupot, zgrzytanie i kwik. Z krzaków wypadło czarne cielsko, potem drugie i zaczęły napierać w moją stronę. Na oślep wskoczyłem w bagnisko i ugrzązłem w nim prawie po kolana. Woda cuchnęła okrutnie, a plątanina lian, gałązek, pędów i tony rozkładających się liści utrudniały ruchy. Dwa potwory nie weszły za mną do wody, lecz czekały na brzegu i obserwowały. Nie wiem, jak długo tkwiłem w jednym miejscu i grzęzawisko zaczęło mnie zasysać. Parłem w stronę wysokich drzew, było coraz głębiej, a otaczająca mnie maź co chwilę wypuszczała na powierzchnię pęcherze zgniłego powietrza. Zwymiotowałem. Po pewnym czasie straciłem orientację, a gdy oplotły mnie pnącza i liany, zacząłem wyć i wołać Bzyczka. Nagle coś chwyciło mnie za rękę. Krzyknąłem i spojrzałem w przerażoną twarz Błękitnookiego. "Co ty robisz?! Czyś ty zwariował?!", krzyczał na mnie, "Od ponad godziny cię szukam!" "Zgubiłem się... Wołałem cię...", bełkotałem, trzęsąc się. "Krzyczałeś, a nie wołałeś! Gdybyś się tu utopił, nikt nigdy by cię nie znalazł", potrząsnął mną. "Woda w rzece się podniosła i zalało namiot! Musimy się stąd zmywać!", pociągnął mnie za sobą. Gdy dotarliśmy do obozowiska, wszystko pływało. W świetle latarek i w strugach ulewy wrzucaliśmy graty do plecaków, namiot zwinęliśmy w rulon, a potem w mokrych ciuchach wspięliśmy się na skalną półkę nad jeziorkiem, by przeczekać noc. Usiedliśmy w kącie. Ciemność nocy wnikała w nas tak samo jak deszczówka. Błękitnooki mruczał delikatnie, gdy lekko drapałem go po karku i mierzwiłem palcami jego czuprynę. Obrócił się do mnie, zagasił lampę i zakrył nas kocem. Przytuliliśmy się mocno i tak zasnęliśmy.     

czwartek, 15 października 2015

Sen 340. Et tu Brute contra me?!

Zastałem dziś rano Mojego przy stoliku na tarasie. W okularach przeciwsłonecznych siedział w ratanowym foteliku twarzą zwrócony do wschodzącego słońca. Na kolanach miał rozłożoną książkę. Gdy usiadłem w drugim foteliku, spojrzał na mnie i sięgnął po kubek z kawą. "Co czytasz?", zagadnąłem, nie mogąc rozpoznać okładki. Uniósł książkę, ukazując jej tytuł: "Logika i Metafizyka". "O! Wow! Niezły początek dnia", zdziwiłem się i zapatrzyłem daleko przed siebie. "Naszła mnie ochota na coś innego niż historie fabularne", popijał kawę, kartkując książkę. "Wybrałbym Krokiewicza. Jest bardziej dosadny i słodko zagmatwany w skomplikowanych szczegółach innych szczegółów. Wielopiętrowe i labiryntowe analizy to to, co lubię najbardziej", sięgnąłem po swój kubek. Zerknął na mnie. "Zostanę jednak przy zawiłościach logicznego myślenia", skonstatował z uśmiechem. "Jak ja za tym tęsknię", przerwałem mu czytanie. "Za aulą, wykładami, uczelnianą biblioteką, niewygodnymi skrzypiącymi krzesełkami, za dyskusjami na zajęciach, których nigdy nie dało się rozwiązać i zakończyć, tęsknię nawet za pisaniem semestralnych analiz dzieł Heraklita, Parmenidesa, Platona, Arystotelesa, Pitagorasa czy Boecjusza i Plotyna..." "Tak! Do tej pory pamiętam nigdy nie zakończoną dysputę o metaforze neoplatońskiego ogniska! Ciągnęła się przez prawie trzy spotkania...", uniósł się na fotelu i ścisnął w ręku podręcznik logiki. "Tak! I stanąłeś w tej dyspucie przeciwko mnie, ty Brutusie!", wypomniałem mu braterską zdradę. "Hahahahah...", zaśmiał się i zerknął na zegarek. "Wspomnienia wspomnieniami, ale trzeba mi się zbierać", dopił kawę, wstał i ucałował mnie w czoło. "Skończymy, jak wrócę! Do zobaczenia po południu." Patrzyłem za nim, jak wchodzi do domu. Sięgnąłem po książkę, którą dopiero co czytał i zacząłem ją kartkować swoim sposobem - od końca do początku.      

środa, 14 października 2015

Sen 339. Pieśń o mrocznych zakątkach

Obserwuję niebo. Liczę krople błękitu i ślady lazuru. Gdzieś ponad nim błyszczą gwiazdy. Ich blask niknie w pustce i rozwija się z każdym mrugnięciem oka. To nasze gwiazdy. Są na swoim miejscu od setek lat. My też. Przełykamy powietrze, żywimy się ziemią, uginamy pod naporem ognia. Ogień trawi życiem. Żyją z dala od nas. Żyją w nas. Każdego dnia biorę jedną w ręce, tulę do siebie i szepczę do ucha: "Śmierć". Migocze i wyrywa się. Wraca na nieboskłon i śpiewa pieśń o mrocznych zakątkach.
Czasami lubię mrok zaszytego pod schodami kąta. Wciskam się tam, tulę do mgły i przyswajam jej puchatość. Marzę o gwiazdach. Marzę o mrocznej ciemności. Marzę o ogniu. Śmierć jest ogniem. Śmierć, ale nie samotność. Gwiazdy nie są samotne, gdyż spełniły się ich marzenia. Tańczą w eterze słuchając symfonii Beethowena. To ludzie są samotni. Opuszczeni w życiu. Zagubieni na polu bitwy. Zasłuchani w syreni śpiew błądzą w wyborach, prą przed siebie niczym ślepcy. Nie widzą drogi prowadzącej do gwiazd. Przebudzeni, są świadomi swojej zguby, gdyż nie ma już czasu na oswojenie gwiazdy. Powinna być gotowa, czekać na moment przyswojenia, gdyż droga do domu jest długa i trudna. Czasami jest za późno. Alternatywnie zostaje ogon komety. Ale to nie to samo i podróż się przedłuża. Dodatkowo jest tam zawsze tłoczno.
Gwiezdny pył. Gwiezdny błysk. Gwiezdna droga. Gwiezdne bicie serce. Gwiezdne gwiazdy. Gwiezdni ludzie.      

wtorek, 13 października 2015

Sen 338. Sny o potędze

Miałem niesamowity sen. Stałem z Elbim przed kobietą w czarnej sukni i wkładaliśmy sobie obrączki na palce. Mieliśmy na głowach wianuszki z ligustru i śnieguliczek, składaliśmy sobie życzenia, a kobieta w czarnej sukni klaskała w dłonie. Gdy ucałowałem Elbiego, ciekły mu po policzkach łzy. Wiem, że obok mnie stała moja mama i bardzo przeżywała to wydarzenie. A potem skądś wybiegło mnóstwo kotów i trzeba było je chwytać, bo zjadały ciastka ze stołów. Gdy Elbi złapał jednego, ten wbił mu się zębami w rękę. Złapałem tego kota za ogon, gdy nagle sen się urwał... 

środa, 7 października 2015

Sen 337. Piknik

Mieliśmy dziś piękną pogodę w Belo Horizonte. Po pracy zabraliśmy dzieciaki naszych sąsiadów do samochodu i wybraliśmy się za miasto. Rozbiliśmy piknikowy obóz tuż nad rzeką. Enrique i mały Bruno są pełni energii. Pośród wrzasków i śmiechów chlapali Bzyczka wodą, kąpali się, pluskali, ganiali dokoła, grali w piłkę, zbierali kamienie i uczyliśmy ich puszczać kaczki na wodzie. Ile było krzyku przy tym! A potem poszli we trzech na zwiad terenu aż za zakole rzeki i nastała błogosławiona cisza. Mogłem w końcu otworzyć książkę i trochę poczytać. W drodze powrotnej do domu Bruno spał, a Enrique paplał o wszystkim jak nakręcony: "Wujek to, a wujek tamto". Gdy w końcu wyczerpały się pokłady jego energii, bidulek zasnął tuż obok swego brata. Uśmiechnąłem się do Błękitnookiego, a on pokręcił głową na znak, że rozumie. Chłonęliśmy ciszę i chyba chcieliśmy już ich oddać rodzicom i wrócić do naszego cichego domu. 

wtorek, 6 października 2015

Sen 336. O blogu, który obraża społeczność LGBT (i nie tylko)

Jest na blogspocie blog, który bezpośrednio obraża społeczność gejowską, ba!, przy okazji obraża wszystkich po kolei, heteroseksualistów także. Gdyby autorem okazał się jakiś homofob, machnąłbym ręką i zakopał tę stronę w czeluściach internetu, ale autorem jest ktoś, kto należy do społeczności gejowskiej i swoich własnych "pobratymców" obrzuca błotem.
Zastanawiałem się nad popełnieniem tego tekstu, gdyż przeczuwam, jaka może być reakcja, ale nie mogę obojętnie przejść obok tego, że ktoś bezkarnie obraża i ubliża mi, Błękitnemu, naszym rodzinom, naszym homo i hetero znajomym, czy wszystkim innym, którzy sobie na to nie zasłużyli. Czuję się z tym źle i nie pozwalam, by porównywano mnie (nas) z tysiącem innych ludzi, o których autor blogu MBN, bo o tym blogu mowa, ma jak najgorsze zdanie. Autor stworzył sobie własną filozofię na temat człowieka, szczególnie człowieka homoseksualnego, jego uwarunkowań fizycznych i psychicznych i szufladkuje ludzi na lepszych i gorszych, gorzej!, w większości swoich postów generalizuje i wrzuca wszystkich do jednego wora, zaczepiając metkę: "obleśne zboczeńce", "skupisko głupoli", "puści ludzie", chwilę potem głupio się tłumaczy: "Przepraszam, że tak napisałem, ale to prawda". Typowe fałszywe przeprosiny.
We wrześniu zaoponowałem na tej stronie na niesprawiedliwe słowa i w swoim komentarzu próbowałem uczulić autora blogu na to, by był obiektywny, unikał stereotypów i nie generalizował, gdyż każdy człowiek i jego życiowy przypadek jest inny i nie wolno wszystkiego spłycać i wrzucać do jednego wora. W tym też tekście pt. "Jak poradzić sobie z rodzicami, którzy nie akceptują naszego wyboru" autor blogu wyraźnie napisał, że ludzie ze społeczności gejowskiej są nienormalni, a ich preferencje seksualne są chorobą. Zareagowałem na te obraźliwe słowa i oberwało mi się, a autor na moją krytykę stwierdził, że to ja go obrażam komentując jego post i puścił internetowego focha. Odpisał (cytat dosłowny): "Jeśli się nie podoba, to można było nie czytać ewentualnie napisać krótko "nie podoba mi się". Wszelkie ewentualne uwagi, które są tak długie jak post ewentualnie dłuższe od posta proszę kierować na e-mail, a nie zaśmiecać strony (...)." W tym samym tekście zwróciłem uwagę na wiele innych kontrowersji i pytałem o źródła informacji, na których opiera swe wnioski autor blogu, lecz całkowicie zignorowano moje zapytania i uwagi.
Niestety, dla autora blogu MBN tendencją stało się obrażanie innych. W swoim kolejnym poście pt. "Samotność młodego geja" użytkowników portali społecznościowych nazywa "skupiskiem głupoli". Wypraszam sobie! Wraz z Błękitnym mamy profil na dwóch portalach i na pewno głupolami nie jesteśmy. Czy autor blogu MBN zna któregoś z nas, że nazywa nas głupolami? Nie zna! Profile tam mają także nasi znajomi - single i pary - głupolami też na pewno nie są. Wszyscy wiemy, że można napotkać tam ludzi szukających tylko zabawy, także żartownisiów, megalomanów, mitomanów, heteryków, biseksualistów, czy ludzi trans, ba!, nawet dziewczyny mają tam profile, ale także można poznać kogoś odpowiedzialnego i dojrzałego. Nie wszystkie profile na portalach społecznościowych skrywają napalonych erotomanów! Szkoda, że autor blogu MBN nie bierze tego pod uwagę, tylko nazywa wszystkich użytkowników głupolami (oczywiście on i jego partner to wyjątki).
Kolejny wpis pt. "Nastoletni geju nie daj się podejść starszemu" wyprowadził z równowagi nie mnie, lecz Błękitnego. Wpisałem komentarz o tym, że znów autor obraża i piętnuje pewną grupę ludzi, lecz wpis ten został usunięty, a komentowanie zostało zablokowane według tego, co autor zażyczył sobie wcześniej: "Przyjmuję tylko wpisy pochwalne." W tej notatce autor blogu MBN nazywa homoseksualnych mężczyzn w wieku 35-40 lat "obleśnymi zboczeńcami", którzy tylko uwodzą młodych chłopców. Cytat: "Tacy faceci tylko czekają na to, żeby zwabić swoje ofiary do łóżka. Im młodszy chłopak, tym jest większym pożądaniem dla starszych obleśnych zboczeńców". No, wypraszam sobie! Co za brednie! Posiadanie i publikowanie takich opinii to czysta patologia i ograniczenie!! Ogłaszanie takich generalizujących opinii powinno być karane! Z tekstu autora blogu MBN nie wynika, że pisze o konkretnych przypadkach uwodzenia młodych chłopców (bo takie się zdarzają) tylko, jak zawsze, wrzuca wszystkich ludzi do jednego wora i oznacza jedną metką "obleśne zboczeńce". To niesprawiedliwe!
Oczywiście na blogu MBN jest dużo więcej tak kontrowersyjnych, ograniczonych i stereotypowych wypowiedzi. Dzisiejszy mój wpis sprowokowany został ostatnią notatką na MBN pt.: "Za dużo jest singli w Polsce, a będzie ich jeszcze więcej." Jeśli to możliwe, chciałbym zapytać autora, skąd ma informacje o statystykach na temat singli? Gdzie była przeprowadzona ankieta na ten temat? Wielokrotnie autor blogu MBN powołuje się na jakieś ankiety, badania, listy, ale nigdy nie przytacza źródła. Czy to jakaś tajemnica? A może to blef skonstruowany na przyciągnięcie uwagi? Już nie będę się rozpisywał o tym, że wpis ten jest niesprawiedliwy, nieobiektywny, stereotypowy i generalizujący wszystkich singli, którzy dla autora są ludźmi pustymi. Skąd autor ma takie informacje, że wypowiada się w taki sposób i obraża innych? Czy autor zdaje sobie sprawę z tego, że każdy człowiek jest inny i szuka dla siebie najlepszej opcji życia? A co, jeśli wybór życia w pojedynkę jest tym najlepszym rozwiązaniem? W opinii autora blogu MBN to niemożliwe, bo według niego każdy musi kogoś mieć, tak jak on, nawet na siłę i przeciw swojej naturze... Ciekawe, czy twierdziłby tak samo, gdyby nadal był tym "pustym singlem", którego napiętnował w swoim wpisie... 

Na koniec moje osobiste spostrzeżenie. Autor blogu MBN wielokrotnie podkreśla na swojej stronie, że chce pomagać innym, radzić, ostrzegać, uczyć, chce być mentorem wszystkich zagubionych, wszystkich grzeszników, chce być zbawicielem świata. Niechaj będzie! To jego sprawa! Nic mi do tego! Niechaj prowadzi swój lud, niechaj go naucza, ale nie może się to odbywać kosztem innych. Zareagowałem, popełniłem ten tekst, ponieważ wielokrotnie na łamach jego blogu obrażono mnie i moich bliskich, a że nie mam możliwości wpisania się na stronie blogu MBN z powodu nałożonej blokady, publikuję tekst na swojej stronie.

Niniejszy tekst ma charakter polemiczny i zastrzegam sobie możliwość jego edycji w celu uzupełnienia myśli lub dodania spostrzeżeń lub skorygowania powtórzeń. Każda poważniejsza zmiana zostanie oznaczona.

niedziela, 4 października 2015

Sen 335. Kręte ścieżki leśnych żywotów

Zmrok zapadał bardzo szybko i zaczynało robić się zimno. Wzrastał mróz, gdyż drzewa trzeszczały i skrzypiały pod naporem wiatru. Potarłem ramiona i skuliłem się. Do głowy wpadła mi myśl, iż niepotrzebnie tu przyszedłem i narzucam się komuś, kto mnie nie chce znać. Jakby wyczuł moje wątpliwości. "Od ludzi wolę puszczę", zagadnął. "Tu się dobrze czuję. Pokochałem swoją samotnię", dodał i pokiwał głową. "Nie chciałbyś wrócić do życia? Ta ciemność jest przerażająca", kucnąłem przy nim i zacząłem wrzucać kamyki w toń morza. "Nie", odparł stanowczo. Przesypał kilka razy piach pomiędzy palcami i westchnął. "Chodź. Już czas. Zabiorę cię do siebie", ruszył ścieżką biegnącą pomiędzy zasypanymi śniegiem choinami. Szedł dość szybko. Truchtałem za nim wciągając chłodne powietrze i omijając ostre krawędzie głazów. Zewsząd dochodziły do nas pohukiwania sów i tajemnicze pomruki i piski ukrytych w gęstwinie stworzeń. Rozglądałem się dokoła i co chwilę wychwytywałem błysk żółtych i zielonych ślepi tuż zza drzew. "Obserwują nas", zbliżyłem się do mojego towarzysza. "To tylko wataha wilków. Mieszkają w pobliskich jaskiniach. Śledzą nas, bo jesteśmy na ich terenie", odpowiedział spokojnie i skręcił w stronę prześwitu. Weszliśmy na małą polanę z wysokimi brzozami i leszczyną. W skale po drugiej stronie widoczne było wejście do groty.
Wnętrze jego mieszkania było brudne i zaniedbane - przy oknie stał stary i zniszczony fotel, tuż obok porysowany i wykrzywiony stolik, na podłodze leżał wyliniały i wytarty dywanik. Kominek, regał, obdrapana komoda i rozbebłane polowe łóżko dopełniały wnętrze groty. W powietrzu unosił się smród wilgoci, stęchlizny i spalonego drewna. Rozglądałem się z niesmakiem. Przysiadłem na skrzypiącym krzesełku tuż przy ognisku i zacząłem rozgrzewać zmarznięte ręce. "Nie mogę uwierzyć, że mieszkasz w takich warunkach", odezwałem się po chwili. Wzruszył ramionami. "Ludzie się zmieniają, a do wszystkiego z czasem można się przyzwyczaić", odpowiedział i podał mi herbatę w dużej porcelanowej filiżance. "Pamiętam, że kiedyś lubiłeś być estetą i dbałeś o wszystko bardziej niż ja sam", kręciłem głową z niedowierzaniem. "Jest tak, jak powiedziałem - ludzie się z czasem zmieniają i przyzwyczajają do nowych warunków", uciął temat. Przysunął fotel do ognia i rozsiadł się w nim. Z zewnątrz dobiegało wycie wilków.
Popijałem gorzką herbatę, gdy moją uwagę przykuły fotografie ustawione na komodzie. Jedno przedstawiało trzech chłopców i psa siedzących w łódce, na drugim był Elbi w swojej ulubionej czerwono-białej polówce. "Skąd masz te zdjęcia?", zapytałem z trwogą. "Te?", zapytał niedbale. "Elbi mi je kiedyś dał. Przecież masz takie same", wzruszył ramionami. "Jak to ci je dał?", uniosłem nieco głos. "Normalnie. Zresztą zapytasz się go sam. Właśnie nadchodzi", uniósł się z fotela i podszedł do drzwi, by wpuścić do domu nadchodzącego gościa.
Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna w czarnej flauszowej kurtce. Otrzepał śnieg z ramion i stanął naprzeciwko mnie. Swoim zwyczajem przekręcił głowę nieco na bok, ręce wsunął do kieszeni spodni i uśmiechał się. Czekał na mój ruch. "Elbi...", zachłysnąłem się jego widokiem, podszedłem do niego i zarzuciłem mu ręce na ramiona. Moje serce biło jak oszalałe, czułem rozlewające się po ciele szczęście, było tak jak przed wieloma laty, gdy obejmowałem go ostatni raz. "Czy ja śnię?", zapytałem. "Nie", odparł i objął mnie i przycisnął do siebie. "Cieszę się, że cię w końcu widzę", wyszeptał i jego usta przylgnęły do mojego policzka. Spojrzałem w jego załzawione oczy i ucałowałem go w czoło. "Kochany mój...", wyszeptałem i znów go przyciągnąłem do siebie. "Dość tych czułości!", zawołał Błękitnooki. Elbi podszedł do niego, przytulił na powitanie i ucałował w czoło. "Dobrze cię znów widzieć", powiedział i przyciągnął mnie. "Znów razem. Nasza trójka jest wieczna", zaśmiał się Błękitnooki. "Tak powinno być zawsze! Jak w dzieciństwie!", dodał Elbi i ponownie przyciągnął nas do siebie".
Zapadła głęboka noc. Nad lasem rozbłysły gwiazdozbiory, a pośród nich w fazę pełni wchodził księżyc. Wilki ucichły i pochowały się w legowiskach, a my siedzieliśmy blisko siebie i patrzyliśmy w łunę domowego ogniska. Milczeliśmy. Od czasu do czasu zerkaliśmy na siebie ukradkiem i wymienialiśmy uśmiechy. "Błękitnooki nie będzie się martwił o ciebie?", zagadnął mnie Elbi. "Nie", odparłem cicho i chwyciłem go za rękę, "Wyjechał w delegację i w domu zostałem sam. Zresztą wie, że tu jestem." "Nie będzie zły, że się ze mną spotkałeś?", zapytał ponownie. "Dlaczego miałby być zły? On także za tobą tęskni. Być może nie potrafi tego okazać, ale brakuje mu ciebie. Często cię wspominamy, gdy rozmawiamy o gwiazdach", zmierzwiłem jego ciemną czuprynę. "Markiza mówiła coś całkiem innego", odezwał się milczący do tej pory Błękitnooki. Elbi drgnął na dźwięk jej imienia i poprawił obsuwające się okularki. "Była tu kiedyś i opowiadała o was dziwne historie", Błękitnooki poprawił się w fotelu i wrzucił do ognia kilka szczap. "Twierdziła, że zgubiliście sens życia, że zapętliliście się w nieistnieniu jak w labiryncie, że codzienność płata wam figle, a wy, jak ślepcy, brniecie w swoje własne filozoficzno-egzystencjalne gwiazdorzenie, że Sokrates, Platon, Arystoteles i Pitagoras wam nie pomagają, a wy ciągle idziecie za nimi jak za wyrocznią. Nazwała was "obłąkanymi pustelnikami". Ponoć pijecie truciznę, którą sami sobie nawarzyliście, a ona tylko przygląda się i czeka na wasz upadek", wzruszył ramionami. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Poczułem ucisk w gardle i zatęskniłem za mądrością Błękitnookiego. On by wiedział, jak odpowiedzieć na takie zarzuty. "Powiedziała coś jeszcze...", odezwał się po chwili. Obaj z Elbim spojrzeliśmy w jego twarz oświetloną łuną ogniska. "Powiedziała, że Błękitnooki jest głęboko nieszczęśliwy..." Nie skończył, gdyż doszedł do nas odgłos kroków i ktoś stanął za drzwiami. Elbi wstał i po chwili do pokoju wszedł Anioł Błękitnooki.            
(...) 

piątek, 2 października 2015

Sen 334. Idzie nowe

Wczoraj wyciąłem niezły numer. Błękitnooki z wrażenia złapał się za głowę i w ramach komentarza uniósł brwi. Po chwili zapytał: "Jesteś pewien?" "Jasne!", poklepałem go ramieniu. "Okej", odparł.
Od ponad pół roku obserwowałem jedno miejsce, gdzie potrzebowali ludzi do pracy. Wcześniej nie mogli mnie tam przyjąć, gdyż moja już ex-szefowa robiła problemy. Przed ostatnim wyjazdem do Polski poprzysiągłem sobie, że dostanę się tam do pracy pomimo wszystko. I udało się! Wczoraj miałem wstępne szkolenie i wprowadzenie i podpisałem kontrakt! To szczegół, że przez prawie trzy godziny walczyłem z komputerowymi testami i wirtualnym szkoleniem. Powinienem na dniach zacząć. Zakres obowiązków znam, gdyż to taka sama firma co poprzednio, lecz należy pod inne biura. I nie ma tam nocnych zmian! W sumie to dobrze, bo szybko się wkręcę, zresztą pracuje tam mój kolega, który na pewno mnie wprowadzi. Jedynie w tym wszystkim jest jeden minus - rzadziej będę w domu, gdyż będę rozerwany na dwie prace, ale za to szybciej uzbieramy z Błękitnym na nasze wymarzone wakacje w Australii w przyszłym roku (jeśli się uda załatwić ten wyjazd). Damy radę!

niedziela, 27 września 2015

Sen 333. Wracaj już do domu!

Tym razem bardzo mocno odczuwam nieobecność Błękitnego. Męczy mnie każdy dzień, wypatruję go przez okno, przytulam głowę do jego poduchy, po domu łażę w jego bluzie i co chwilę zerkam na zdjęcie. Od kilku dni nie czuję się zbyt dobrze, wróciły słabsze dni. Chodzę senny, zmęczony, czymś pokonany, dołuje mnie jakiś niepokój, drżą ręce, nie mogę znaleźć sobie miejsca, tysiące bezsensownych myśli kotłuje się w głowie. I nie mam z kim pogadać... Gdyby to było możliwe, w ogóle bym z łóżka nie wychodził. W sumie swój plan zacznę realizować za chwilę - piżama i poducha już czekają.
Męczy mnie ta samotność...

piątek, 25 września 2015

Sen 332. Cień bestii

Pomieszczenie pogrążone było w półmroku. Nad gęstą pianą mgły unosił się słodko-kwaśny odór, który palił oczy i dusił w gardle. Zimno. Zadrżałem i starłem z czoła krople wodnej kipieli. Bluza zaczęła wchłaniać wodę i sztywnieć. Rozejrzałem się dokoła -  liście ściennego bluszczu opadły i utworzyły na podłodze kleistą i gumowatą breję pełną wijącego się robactwa, w rogach dostrzegłem dziury i wyłomy, w których błyszczały oczy szczurów wielkich jak koty, tapety i farby odpadły, framugi okien zbutwiały, deski podłogi przegniły, a okna na cztery strony świata pokryły się grubą warstwą brudu i zacieków. Wstałem z podłogi i zrzuciłem ze spodni i rękawów bluzy wielkie karaluchy, które już zaczęły ciąć moje ubrania i spróbowałem pchnąć drzwi, by przejść do kolejnego pomieszczenia. W gałązkach martwego bluszczu tkwił szkielet Raniuszka Szarego. Mocowałem się z drzwiami, gdy skądś dobiegł mnie świst zachrypniętej gardzieli ukrytego w gąszczu nieokreślonego potwora. Zacharczał i mlasnął jęzorem. Czułem, że obserwuje mnie i szykuje się do morderczego skoku. Nie bałem się, choć wiedziałem, że śmierć w jego paszczy będzie przerażająca. Przyłożyłem twarz do chłodnej powierzchni ściany, przymknąłem oczy i czekałem na cios bestii, gdy rygiel ustąpił i mogłem skryć się w bezpieczniejszym zakamarku dżungli.
Przekroczyłem próg i zachłysnąłem się mroźnym powietrzem. Roślinność - ogromne palmy, rododendrony, fikusy, pelargonie, storczyki, trawy - pokryta była szronem, z nieba spadały wielkie jak motyle płatki śniegu, zamarznięta woda w potoku chrzęściła grudkami lodu. Las pogrążony był w całkowitej ciszy, jedynie gdzieś nad nim gwizdał wiatr. Szedłem w kierunku skał, gdy dostrzegłem go nad potokiem. Siedział na kamieniu ze stopami zanurzonymi w lodowatej wodzie. Był nagi. Rozcierał ramiona i uda, by się nieco rozgrzać. Gdy znalazłem się w polu jego widzenia, obrócił głowę w moją stronę i wstał. Na przepięknej twarzy najpierw pojawił mu się nikły uśmiech, potem zdziwienie, które przeobraziło się w strach. Błysk błękitnych oczu pokrył się chmurą gradową. Opuścił głowę, usiadł na kamieniu i znów zaczął rozcierać zmarznięte ciało. Trząsł się i krztusił. Podszedłem do niego.
- Zimno mi - wyszeptał z trudem.
Okryłem go bluzą i przytuliłem do siebie. Próbowałem go rozgrzać, chuchałem w jego dłonie, masowałem zmrożone policzki. Patrzył na mnie szklistym wzrokiem.
- Po co przyszedłeś? - Zapytał.
- Tęskniłem za tobą...
- Wiesz, że nie możesz tu zostać...
- Musiałem cię zobaczyć...
Przytuliłem go. Nadal się trząsł. Nagle wyrwał się i wyprostował.
- Musisz już iść! Nie możesz tu być! - Chwycił mnie rękoma za ramiona.
- Co się dzieje?
- Zbliża się! Już za późno...
Odwróciłem się w stronę, gdzie patrzył. Za uchylonymi drzwiami ogromniał pantagruelicznych kształtów cień. Płomień świecy w salonie niebezpiecznie się ugiął...

poniedziałek, 21 września 2015

Sen 331. Przekraczając teraźniejszość

Nad Belo Horizonte nadciąga noc. Szarówka pochłania kolejne domy, pod ciemną pierzyną znikają drzewa, krzewy, kwiaty i rzeczne kamienie. Z zapomnianych zakamarków garażu wytaszczyłem zapakowane w karton stare zwierciadło w żelaznej ramie. Ustawiłem je przy ścianie w salonie i zdarłem papier. Jego tafla mieniła się niczym zmarszczona wiatrem powierzchnia jeziora. Pozasłaniałem okna, pogasiłem światła, zapaliłem dwie świece i ustawiłem je przy ramie. Usiadłem po turecku na podłodze i spojrzałem w swoje odbicie. Dotknąłem lustra i przeszedł mnie dreszcz. Sięgnąłem po czerwono-białą bluzę Błękitnookiego. Zasunąłem zamek aż po samą szyję, nasunąłem kaptur na głowę. Zdmuchnąłem jedną świecę i ponownie wysunąłem rękę. Lustro błysnęło seledynową poświatą. Czas się otworzył. Zamknąłem oczy i wyciągnąłem obie dłonie. Nie napotkałem oporu. Zacząłem zanurzać się w jego wnętrzu niby w wodzie. Czułem przyjemne mrowienie, potem szczypanie i łaskotanie, aż wreszcie coś mocnym szarpnięciem wciągnęło mnie do środka. Unosiłem się jakiś czas w próżni, wirowałem w beztlenowej rurze, czując na twarzy krople unoszącego się w przestrzeni wodnego pyłu. Gdy otworzyłem oczy, siedziałem na środku małego dywaniku w swoim starym pokoju. Był to ten sam pokój z oknami na cztery strony świata, w którym wszystko się zaczęło. Obejrzałem się za siebie i dostrzegłem ledwie widoczną świecę w salonie drugiego domu. Jeszcze mogłem wrócić...

Sen 330. Maczki, raczki, michałki, krówki, kukułki i kasztanki, czyli pudło pełne łakoci

W niedzielne przedpołudnie Błękitnooki wyprowadził z garażu samochód, by dokonać jego przeglądu przed wyjazdem do stolicy. Niedługo potem wypatrzył go nasz mały sąsiad i pędem puścił się w kierunku naszego domu. Tuż za nim biegł jego mały braciszek. Dopadli Bzyczka i skakali wokół niego, wieszali się mu na ramionach, mniejszy chciał nawet wspiąć się mu "na barana", przekrzykiwali się i wołali co chwilę: "Wujek! Przyjechałeś! Co masz dla mnie?! A co masz dla mnie, wujek?" Patrzyłem przez okno i wyłem ze śmiechu, gdy Bzyk próbował uwolnić się z dwustronnych uścisków (żeby było sprawiedliwie, to mi się też w chwilę później dostało). Daliśmy chłopcom czapeczki z daszkami (wybałuszone oczy i ochy i achy) i wielkie pudło kolorowych cukierków i pralinek, za które zabrali się niemal natychmiast. Zapchali buzie krówkami mordoklejkami i robiąc dziwne miny i unosząc ręce do góry, próbowali rozewrzeć szczęki, a my z Błękitnym pokładaliśmy się ze śmiechu. Wspomnieliśmy dawne czasy. Często babcia przywoziła nam krówki z Wrocławia i tak samo zapychaliśmy nimi usta i mocowaliśmy szczęki, żując kleistą masę. W babcinej kuchni wraz z Elbim potrafiliśmy wtrynić od razu całą torbę mordoklejek, mając przy tym ubaw na całego, ale także później, już będąc w liceum, czy na studiach, często wspólnie objadaliśmy się krówkami (choć teraz trudno jest kupić takie prawdziwe kleiste i ciągnące się). Zostało nam to do dziś. 
Zabawę przerwała nam mama chłopców. Przyszła ich sprawdzić, gdyż zniknęli sprzed domu, a widząc nasz samochód na podjeździe, odgadła od razu, gdzie szukać swoich zgub.
Niedziela minęła nam szybko i wieczorem Błękitnooki musiał udać się w drogę do stolicy. Zaplanowałem sobie, że pod jego nieobecność wybiorę się w podróż na drugą stronę lustra. Dawno mnie tam nie było...

niedziela, 20 września 2015

Sen 329. Menażeria ludzka

Dotarliśmy do domu w całości (nie licząc skatowanej i wysmarowanej czymś nieokreślonym walizki). Najcięższym etapem podróży okazało się czekanie na londyńskim Heathrow - zanim zaczął się ruch przy odprawie, 9 godzin siedzieliśmy i przysypialiśmy, łaziliśmy bez celu, obserwowaliśmy ludzi (pośród podróżnych wyłowiliśmy parę fajnych chłopaków, którzy ładnie trzymali się za ręce). Początkowo chcieliśmy udać się do centrum miasta, lecz w informacji powiedziano nam, że Londyn od kilku dni jest straszliwie zakorkowany i autobusy docierają na lotnisko nawet z dwugodzinnym opóźnieniem. Zrezygnowaliśmy. Część drogi do SP przespaliśmy wyciągnięci na fotelach (miejsca obok nas były wolne, więc, oparłszy się o siebie, spaliśmy w najlepsze).
Chyba od zawsze podróże były dobrą panoramą do obserwacji innych. Zdarza się spotkać naprawdę ciekawe przypadki ludzkich zachowań i postaw.
Nigdy nie zapomnę dwóch podróży TLK do Trójmiasta: 1. Do przedziału władowała się pani z córką (obie obszernych rozmiarów) i przez całą drogę obżerały się wszystkim, co miały: pomidorami, ogórkami, jajkami, pętami kiełbachy, grubymi pajdami chleba, kostkami żółtego sera, ale gdy zaczęły szuflować łyżkami konserwy wprost z puszek, musiałem wyjść na korytarz, gdyż zrobiło mi się po prostu niedobrze. 2. Nocnym pociągiem z Katowic do Gdyni jechali śląscy kibice GKS-u na mecz z gdyńską Arką... Krótko mówiąc: piekło Dantego jest niczym wobec tego, co się działo w wagonach... Sokistów w hełmach, z pałami i tarczami przybywało z każdą stacją (najgorzej było w Częstochowie, gdzie na peronie starli się nowi dosiadający kibice z tymi, co przyjechali z Katowic i z sokistami...)
A i teraz nie obyło się bez wrażeń. Szczególnie mocno dotknęła mnie jedna sytuacja. Na lotnisku w Pyrzowicach w kolejce do odprawy stały za nami dwie dziewczyny (obie - typ ważniary). Ich "rozmowa" wyglądała mniej więcej tak: Pierwsza: "Kurwa, jaka ja jestem szczęśliwa!" Druga: "A co ci się, kurwa, stało?" Pierwsza: "Nareszcie stąd spieprzam. Polska język strasznie trudna... ha ha ha... Cieszę się, że już nie będę musiała nim mówić..." Druga: "No, kurwa, ja też..." Wstyd i porażka! My, mieszkając tak daleko, codziennie tęsknimy za językiem polskim, książkami, telewizją w naszym języku i rozmowami w mieście. Dobrze, że w domu mówimy tylko po polsku i dużo czytamy, bo może i nam zaczęłoby grozić takie troglodyctwo jak tym dwóm "wielkim damom". Potem coś się szturchały i kiwały głowami na Błękitnookiego i kurwowały dalej. Bzyczek odwrócił się do nich plecami i wepchnął słuchawki w uszy.
I ton nieco zabawny: w samolocie do Luton przed nami siedziały dwie kobiety z dzieckiem. Jedna z nich wyciągnęła telefon (przykuł moją uwagę, gdyż mam taki sam) i wpisała hasło startowe: DUPA. Zachichotałem i szepnąłem o tym Bzyczkowi, a on skwitował krótko: "Jak sam widzisz -dupa jest dobra na wszystko!"
Teraz będziemy obserwować menażerię Brazylijczyków, bo tutaj także można spotkać typy o nieokreślonych proweniencjach i szalonych pomysłach...

środa, 16 września 2015

Sen 328. Koniec

Nie spaliśmy zbyt dobrze. Błękitnooki wstawał, pił wodę, wpatrywał się w okno, próbował czytać książkę, wzdychał i kręcił się na łóżku. Jego niepokój wpłynął także na mnie - przerzucałem bez celu programy, wpatrywałem się w sufit lub obserwowałem, jak krząta się po domu.
Nasza walizka już spakowana, garderoba przygotowana, bilety wydrukowane, karty pokładowe w paszportach. Nadszedł czas powrotu do rzeczywistości. Koniec urlopu. Najpierw wylatujemy z Pyrzowic do Luton, przemieszczamy się na Heathrow, skąd, po dziewięciu godzinach oczekiwania, udajemy się w prawie dwunastogodzinną podróż do Sao Paulo. Do Belo dotrzemy pociągiem.
Bzyczek dziś cichy i skoncentrowany. Jeszcze sprawdza, zagląda, przekłada i pyta: "A gdzie to włożyłeś? Czy to już spakowane? "Nie wiesz, gdzie jest mój...?" Jest on nieraz upierdliwym perfekcjonistą, który dokładnie sprawdza coś po kilka razy. Prawdę mówiąc mam to samo i jeśli coś mi się nie zgadza, potrafię na 15 minut przed wyjściem z domu rozpakować całą walizkę i sprawdzić to, co mnie męczyło. Pomimo to - uwielbiam jego trajkotanie, ciągłe krzątanie się i sprawdzanie wszystkiego. 
Zapowiada się dziś ładny dzień. Chcemy jeszcze wybrać się do biblioteki i na spacer do parku, by po raz ostatni w tym roku skosztować miejscowych pysznych włoskich lodów.
Nasz pobyt w Polsce dobiegł końca. Wracamy do domu. Kolejnego blogowego wpisu dokonamy z Belo Horizonte. Cheers! 



poniedziałek, 14 września 2015

Sen 327. Uczta

Mamy dziś wspaniałą ucztę kinomana. Na polsatowskiej stacji emitują "Prometeusza", a w roli głównej niesamowicie i nieziemsko przystojny Logan Marshall-Green.
Zaopatrzyliśmy się w duże kubki herbaty, koc, rozłożyliśmy sofę i oglądamy. Super kino!

sobota, 12 września 2015

Sen 325. Ramiona i poduszki

Nawet nie pamiętam, czy w ogóle i kiedykolwiek wcześniej wróciłem z Zabytkowego Miasta tak przybity jak wczoraj. Tępo patrzyłem  w telewizor. Błękitnooki wrócił od mamy nieco po mnie. Obserwował. Położył się obok, delikatnie objął i cicho zapytał: "Co ci się tam, do cholery, przydarzyło?" "Oczekiwałem czegoś innego", odparłem i musnąłem ustami jego policzek. "Tak na marginesie - mógłbyś się już ogolić", zrobiłem krzywą minę. "Mam urlop!", odciął się, "Zresztą, nie będę się golił, bo...", zrzucił poduchy na podłogę, nachylił się nade mną i podciągnął mój t-shirt pod szyję...

środa, 9 września 2015

Sen 323. Utul mnie do snu

Nie mogę z Tobą rozmawiać. Nie mam jak. Jedyne, co mogę zrobić, to coś napisać. Kilka słów do Ciebie. Tylko tutaj, nigdzie indziej. Nie wiem, czy wiesz, ale gdy myślę o Tobie, kręci mi się w głowie, drżą ręce, dusi oddech... Tęsknię, ale i uśmiecham się, bo gdy zamknę oczy, stoisz przede mną. Nie mogę spać, nie mogę śnić. Czuję Twój zapach, słyszę Twój oddech, czuję Twój dotyk... Jesteś dla mnie jak zaginiony promień słońca, który kiedyś dawał życie i ciepło. Zastanawiałem się tysiące razy nad tym, co masz takiego w sobie, że nadal tęsknię, nadal śnię, nadal uwielbiam, całuję, pieszczę, obejmuję, kocham... Powiedz mi, proszę, co takiego masz w sobie, że tak mocno mnie uwiodłeś, zaczarowałeś, otumaniłeś, ogłuszyłeś, tak, zdzieliłeś mnie po głowie czymś, co do tej pory nie pozwala się obudzić. Zapadłem w sen o Tobie. Śmiem twierdzić, że nadal jesteśmy obok siebie, gdy tamtego wieczoru położyłeś się przy mnie. Było nam ciepło, było nam tak dobrze. Zasnęliśmy i śpimy do tej pory. Jeśli tak jest, niechaj nikt nie waży się nas ruszać! Chcę tak spać przy Tobie do końca świata.
Gdzie jesteś, mój kochany!? Wołam Cię przez jawę, wołam Cię przez sen, wołam Cię przez dzień i przez noc. Szukam Cię od lat... Znajduję tylko okruchy wspomnień. Ty nic nie wiesz, ja nic nie wiem... Jak mam Ci powiedzieć, że ciągle tu jestem, jak mam Ci powiedzieć, że myślę i tęsknię, jak mam Ci w końcu powiedzieć, że wciąż kocham Twój oddech i zapach...
Gdzie jesteś, mój kochany?!
Co mogę Ci powiedzieć?
Co mógłbym Ci powiedzieć?
Jesteś tam?

Sen 322. Wszystko, co dobre...

"Mam niezbyt zadowalające wieści", Błękitnooki zmarszczył czoło i zamrugał znacząco. Wyłączyłem telewizor z pilota. "Zaraz po powrocie wysyłają mnie do stolicy na tydzień", oznajmił. "Skąd wiesz? Mieliśmy jechać na płaskowyż zanim wrócimy do pracy", czułem wzrastające rozczarowanie. "Dostałem kilka e-maili z biura, nawet ze stolicy przysłali mi rozkłady prezentacji i plany projektów", wzruszył ramionami, "Wszystko już zaplanowane. Nie da się tego zmienić". Głośno wciągnąłem powietrze do ust. "To obaj zaczniemy na ostro", zapatrzyłem się w okno.
Prawda jest taka, że nasz urlop pomału się kończy - za tydzień wracamy do Belo Horizonte i zaczniemy kolejny etap zmagań z emigracją. Jak ten czas szybko ucieka! Nie możemy uwierzyć, że dwa tygodnie zleciały tak szybko. Zrealizowaliśmy ponad połowę wakacyjnych planów, co do reszty mamy jeszcze kilka dni. "Czy mamy już wszystko, czego stąd potrzebowaliśmy?", zapytałem. "Chyba tak. Prezent dla Enrique kupimy w Londynie, jeśli nie znajdziemy czegoś fajnego tutaj. Mamy coś dziewięć godzin na tranzycie...", wstawił wodę do gotowania. "Fakt. Zapomniałem, że tym razem będziemy czekać", zamyśliłem się. "Czemuś posmutniał?", zapytał. "Bo nie wiadomo, czy w przyszłym roku przylecimy do Polski...", spojrzałem na niego. Uśmiechnął się. "Nie wiemy tego, co będzie w przyszłym roku - być może się przeprowadzimy do stolicy, może być tak, że wrócimy do Europy lub los rzuci nas w całkiem obce miejsce". Patrzyłem na niego zaciekawiony. "Co?", zapytał. "Cały czas używasz liczby mnogiej", zauważyłem. "Bo bez ciebie nigdzie się nie ruszam", oparł się o kuchenny blat, skrzyżował nogi i obiema rękami objął kubek. Nasz wzrok się spotkał i zawiesiliśmy się we wspólnym wpatrywaniu. Pokiwałem głową. "Jesteśmy już za starzy, zbyt leniwi i wygodni na wszelkie poważne zmiany", podsumowałem i sięgnąłem po swoją filiżankę z kawą.    

poniedziałek, 7 września 2015

Sen 320. Zapomnienie

Z Zabytkowego Miasta wróciliśmy przybici. Nie dość, że było zimno, wietrznie i pół dnia lało, to spotkaliśmy w galerii Elbiego Błękitnookiego. Mówił, że nadal nie potrafi się dogadać z Elbim. Bzyczek słuchał tylko i zaciskał usta. "Jak chcesz, mogę do niego zadzwonić. Pogadam z nim", odezwał się po chwili. "Nie. To tylko pogorszy sytuację", Elbi Błękitnooki machnął ręką. Pomimo tego, ściągnęliśmy go pod pretekstem spotkania przy piwie. Rozmawialiśmy ponad trzy godziny.
Całą powrotną drogę do domu słuchaliśmy smętnych piosenek i rozmawialiśmy o nas samych - o planach, marzeniach, dokonaniach, życzeniach, obawach. Zapomnieliśmy się po wejściu do klatki, przywarliśmy do siebie i oparliśmy o ścianę. W trakcie namiętnych pocałunków zaskoczył nas cyklop. Zaświecił światło i, kiwając głową, zapytał: "Ciekawe, czy pani Ela o tym wie..."    

piątek, 4 września 2015

Sen 319. Podwodna miłość

Na dnie jeziora zobaczyłem jego piękną twarz... Pojawiła się pomiędzy otoczakami, falującymi wodorostami, piachem. Od powierzchni porzuconej butelki odbił się promień słońca i otoczył moje ramię. Ściągał mnie w dół, coraz głębiej, wodna trawa uśmiechała się, kamienne oczy błyszczały, nikły prąd tulił do siebie i rozwiewał na wszystkie strony moje półdługie włosy. Falowały, unosiły się i opadały, tańczyły zburzonymi lokami niby wodne babie lato. Zapomniałem oddychać. Nie potrzebowałem. On oddychał za mnie. Długa zielona wić oplątała moje ramię, potem udo, kolejna owinęła się wokół talii. Zaczęły falować i otaczać unoszące się niczym w próżni ciało. Nie zareagowałem, gdyż upajałem się wbitym we mnie wzrokiem, a jego uśmiech zapraszał mnie bliżej, zachęcał do nieśmiałego pocałunku. Skusiłem się, pragnąłem znów poczuć smak jego ust. Serce biło jeszcze mocno, gdy przylgnąłem do niego. Było mi dobrze, zakochałem się w jego dotyku - lepkim, śliskim, wilgotnym. Zamknąłem oczy i wciągnąłem w siebie wodę. Czułem, że mnie tuli do siebie, pieści, łaskocze, przytrzymuje tak, jakby się bał, że mu ucieknę. Oddałem pocałunek. Dotknąłem kolanem jego kolana, rękę założyłem na jego szyi. Nasze usta się złączyły i poczułem pomiędzy zębami jego język. Zabiło mi serce, przeszedł dreszcz, ciałem wstrząsnął spazm i zrobiło mi się zimno. Moja głowa bezwładnie unosiła się nad jego radosną twarzą, włosy falowały dokoła. Nadal się uśmiechał i obejmował mnie zielonymi ramionami. Zapadałem w senność. To był sen o nim. Stał naprzeciwko mnie z rękoma w kieszeniach spodni, z lekko przechyloną na bok głową. Czekał na to, aż podejdę do niego, zarzucę mu ręce na szyję, złączę usta z jego ustami. Czekał na wspólne bicie serc, czekał na przemieszanie ciał, czekał na ogień płynący z wnętrza umysłu. Dałem mu to, na co czekał - miłość i oddanie, a on w zamian dał mi sen o sobie. Chciałem go zapytać, czemu jest zimny i nieczuły, chciałem go ogrzać i przytulić, lecz nie zdążyłem, gdyż coś złapało mnie za stopę i odciągnęło od niego. Wodorosty uniosły swe ramiona i próbowały mnie ratować. Nadaremnie. W twarz uderzyło mnie światło, do płuc wdarło się ostre powietrze, kątem oka dostrzegłem nad sobą parę błękitnych oczu i na ustach poczułem nowy pocałunek...

Sen 318. Kino bez cenzury

Kadr z filmu. Zdjęcie z internetu.
Wczoraj wieczorem TVP2 wyemitowała branżowe "Płynące wieżowce". Jak na polskie warunki i tendencje to dość odważny film. Dobrze się stało, że puszczono go w stacji publicznej.
Osobiście uważam, a może tylko po prostu się czepiam, że w kontekście ostatnich wydarzeń polityczno-kulturalnych - likwidacji warszawskiej Tęczy, dojścia do władzy PIS-u, wzmocnienia wpływów Kościoła, notorycznego ograniczania praw mniejszości - emisja gejowskiego filmu w polskiej telewizji to jakieś kuriozum, to jakaś forma zaprzeczenia tego powyższego (dziwię się, że w ogóle na to zezwolono). Pamiętam, że przed kilkoma laty któraś ze stacji wyemitowała "Tajemnicę Brokeback Mountain" - z cenzurą! Trochę było to śmieszne, gdyż w tym obrazie tak naprawdę brakuje odważnych erotycznych scen i widocznej nagości. Inaczej jest w "Płynących wieżowcach", gdzie obecnych jest sporo odważnych scen (choć odwaga ma wiele twarzy i ludzie różnie ją pojmują). Obecność takiego filmu w polskiej telewizji, która, nie ukrywajmy tego - stara się blokować wszystko to, co jest odmienne - z jednej strony zaskoczyła mnie, zaś z drugiej dodała szczypty optymizmu, że coś się zaczyna zmieniać na lepsze i niektóre umysły stają się bardziej otwarte.  

środa, 2 września 2015

Sen 317. Cyklop przemówił

Błękitnooki przeszedł dzisiejszego wieczoru samego siebie. Znosiliśmy do samochodu pudła z książkami, gdy drogę zastąpił nam cyklop. Wyszliśmy z mieszkania na korytarz wprost na tęgą posturę cyklopa stojącego naprzeciwko. Podparł się pod boki i patrzył na nas z dziwną miną. "A panowie to kto?", zaburczał i obserwował, jak zamykamy drzwi na klucz. "My tu mieszkamy", oznajmiłem i chciałem przejść na schody, lecz babo-chłop zastąpił mi drogę. "A to ciekawe. Pierwszy raz was widzę!", warknęła chłopo-baba. "My także nie...", Błękitnooki nie zdążył skończyć myśli, gdyż jego wywód przerwała melodyjka telefonu. "Możesz sprawdzić?", zwrócił się do mnie (nie mógł sięgnąć po telefon ukryty w tylniej kieszeni dżinsów, gdyż trzymał przed sobą spore pudło wyładowane książkami). Wypiął tyłek w moją stronę, a ja wsadziłem łapę w jego spodnie i wyciągnąłem telefon (cyklop tępo się na nas gapił). Sprawdziwszy połączenie, wsunąłem aparat na poprzednie miejsce i podniosłem swoje pudło z podłogi. "Przepraszam, śpieszymy się", zwróciłem się do babo-chłopa, lecz ten nie ruszył się. "Nadal nie wiem, kim jesteście i co robicie w mieszkaniu pani Eli", odezwała się chłopo-baba (Elżbieta to imię mojej mamy, która zajmuje się mieszkaniem, gdy my jesteśmy w Belo). Błękitnooki zwrócił się do mnie po portugalsku: "Zapytajmy najpierw, czy jest kobietą czy mężczyzną, a potem się przedstawimy". Odwróciłem głowę, by nie buchnąć śmiechem. Cyklop poruszył się niespokojnie, a Błękitnooki zwrócił się do niego bezpośrednio: "Wkrótce będę proboszczem w tutejszej parafii", wycedził z poważną miną. Moje źrenice pewnie były wielkości kół wozu drabiniastego. "Voce esta louco?!"*, szepnąłem. Babo-chłop nadął się, spalił nas smoczym wzrokiem, machnął fartuchem, fuknął coś pod nosem i wszedł do swojej jaskini. Stanął w drzwiach i nadal na nas patrzył. Zbiegliśmy na dół. Błękitny zapakował pudła z książkami, a ja siedziałem na krawężniku i dusiłem się śmiechem. "Co?", zapytał i uniósł ręce w geście obronnym.
* Zwariowałeś?!   

Sen 316. Wilki, owieczki i cyklopy

Od momentu przyjazdu jesteśmy pod lupą! Wodzą za nami ukryte spojrzenia! Wiewiórcze oko łypie każdego dnia zza winkla, przygląda się, ogląda, przenika i wnika, przewierca, przekręca, nicuje, przebija, przepala i wypala, patrzy niby cyklop i mlaska rzęsami zawiści, zaciskając sztuczną szczękę, przyklepuje coraz rzadsze włosy i szykuje się do pożarcia dwóch niewinnych owieczek. Żaden z nas nie dba o parcie na szkło. To nie dla nas. Lecz w ostatnim czasie judasz przemówił ludzkim szeptem, zgrzytnęły stare zawiasy, zabiło jego stalowe serce i na pewien czas stanęliśmy w centrum cicho wzrastającej uwagi - wiewiórczy cyklop ostrzy na nas noże i widelce! Owieczki owieczkami - niektóre cicho pobekują, biernie żując trawę, niektóre zaś poprawiają teatralne kostiumy, ukrywając prawdziwe jestestwa. Wykorzystamy niewiedzę cyklopa i pokażemy mu wilcze ogony, bo owieczki, takie jak my, to typowe wilki w owczych skórach! Nie boimy się i nie będziemy skromnie pobekiwać pod cyklopowym ostrzałem!
Każdego dnia okazuje nam swoje zainteresowanie, wygląda przez okno, zamiata z zapałem czysty korytarz, ponownie myje umytą wcześniej podłogę, chce zatopić palmy i rododendrony przelewając ich donice kranówką, robi dziwne uniki, gdy wrota jaskini zbyt głośno zazgrzytają, siedem razy dziennie wychodzi po zaopatrzenie, gdy tylko któryś z nas wychodzi z domu. Brakuje tylko kamer w naszym mieszkaniu, by cyklop mógł non stop śledzić nasze poczynania, czując się obserwatorem telewizyjnego reality show. Wymieniamy spojrzenia pełne śmiechu, gdy judaszowe oko sąsiedniej jaskini mruga z zaciekawieniem, a podłoga ugina się ze skrzypnięciem pod ciężarem cyklopa. "Ciekawe, kiedy do nas przemówi lub zaproponuje wywiad dla mitycznego pudelka", zagadnąłem mojego wilkobzyczka. "Zaczaja się i szykuje do jąkanego słowotoku", odparł wilkobzyk. "Ciekaw jestem, czy zastosuje się do zasad autoryzacji tekstu", dodał po chwili i zsunął czapkę głębiej na oczy. Wzruszyłem ramionami i dość głośno zamknąłem wrota naszej siedziby.             

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Sen 315. Takie tam marudzenie o (nie)polskiej polskości

Nie przypuszczaliśmy, że Polska przekształciła swój klimat w pustynno-zwrotnikowy. Suche powietrze, palące słońce, ani jednego podmuchu wiatru, duchota i drganie rozpalonego powietrza przypominające nikły obraz fatamorgany (takąż widzieliśmy na egipskiej części Sahary w pobliżu Abu Simbel rok temu, gdy temperatura sięgała ponad 60 stopni). Tu czujemy się nawet podobnie i nie trzeba nam jechać na południe Europy w poszukiwaniu słońca... Niestety, nie mamy jedynie w zasięgu większego wodnego akwenu... Nasz brazylijski gorąc jest całkiem inny, gdyż jest ciężki i wilgotny, z wyrazistymi podmuchami wiatru znad płaskowyżu, choć czasami suche i gorące dni także się zdarzają. Będąc jeszcze w Belo, nastawialiśmy się na typowe polskie chłodne wieczory, umiarkowane popołudnia i wzięliśmy część cieplejszych ubrań (przydały się w Anglii), które teraz są nam zbędne, gdyż chodzimy ciągle w szortach i podkoszulkach. W sumie to dobrze, że końcówka lata jest tak piękna i wręcz gorąca, lecz trochę deszczu by się przydało. Teraz marudzimy, że jest za gorąco, a jak spadnie nagłe ochłodzenie i deszczyk, będziemy tęsknić za słonecznymi dniami - cóż, takie już są z nas Lemury!
Wczoraj trochę przesadziliśmy z działkowaniem i dziś ukrywamy się w domu (wydaje nam się, że dzisiejsze słońce jest jeszcze dosadniejsze niż wczorajsze). Błękitnooki ściąga muzykę i filmy na dysk, ja siedzę z nosem w książce (udało mi się zdobyć w bibliotece powieść, której szukałem od ponad roku). Słuchamy polskich stacji radiowych i co chwilę parskamy śmiechem - szczególnie z rozwijającej się wojenki o tzw. "złoty pociąg". Zdążyliśmy już się kilka razy przemówić w tym temacie, ale raczej reagujemy na wszelkie informacje ze sceptycyzmem i z ironicznymi minami. Błękitnooki tylko kręci głową z niedowierzania, gdy słyszy o wzrastających pretensjach co do ładunku tajemniczego pociągu, mówi: "Nawet nie wiadomo, czy istnieje, a jeśli nawet, to nie wiedzą, co w nim jest i jak to wydobyć, a już Żydzi, Niemcy i Rosjanie kłócą się, że wszystko do nich należy i zastrzegają sobie wyłączność w badaniach... Co za nieudolny kraj ta Polska, bezsensowna polityka i uległość wobec innych! Łeb mi pęka, jak ich słucham!" I dodaje po chwili: "Śmiałbym się do rozpuku, gdyby tam były tony gruzu i śmieci!" i kręci głową, i wzdycha głęboko. Wzruszam ramionami: "A ja chętnie widziałbym tam wszystkie zaginione polskie archiwa, dokumenty i setki tysięcy zrabowanych z bibliotek i muzeów manuskryptów, kodeksów, starodruków i ksiąg. W sam raz coś do czytania na długie jesienne i zimowe wieczory." Patrzy na mnie zaciekawiony: "Zbutwiałe papierzyska, powiadasz? Też ciekawie! Jednak stawiam na cegły i pustaki - takie same jak w polskim rządzie!", uśmiecha się i koncentruje na przeglądaniu plików.
Do sporej dyskusji doszło także tuż po zasłyszeniu informacji o likwidacji Tęczy z Placu Zbawiciela w stolicy. Pomimo tego że nigdy na żywo jej nie widzieliśmy, to obaj stanowczo stanęliśmy w jej obronie. Zgodnie uznaliśmy, że to uniwersalny symbol i powinien pozostać na swoim miejscu. Oczywiście nasza dyskusja zeszła na tor polityki i oberwało się PIS-owi za szerzenie i popieranie katolickich wpływów w kraju, a na wieść o codziennych mszach w budynku sejmu i ponownym ustawieniu krzyża na Krakowskim Przedmieściu Błękitnooki dostał palpitacji serca i zaczął pakować walizkę z zamiarem natychmiastowego powrotu do Brazylii... 
Pod koniec tego tygodnia wybieramy się do Krakowa, może odwiedzimy też Zabytkowe Miasto. Na razie realizujemy miejscowe zaproszenia (do niektórych znajomych idziemy razem po raz pierwszy - ich miny - bezcenne). Jakoś mija nam urlop, najważniejsze, że się nie nudzimy.      

piątek, 28 sierpnia 2015

Sen 314. Co to za cyrk?

Od ponad trzech godzin jesteśmy w Polsce! Dotarliśmy do domu rodziców Błękitnookiego i oddajemy się błogiemu lenistwu. Jutro rano lub zaraz po obiedzie pojedziemy do siebie. Zaobserwowaliśmy, że macie tu dziwną aurę pogodową - gorące i suche powietrze stoi w miejscu, kisi się, kotłuje, obciera skórę, parzy i poddusza. Męczy mnie spanie i podwieszam głowę, by nie odpłynąć. Cyrk jakiś!

czwartek, 27 sierpnia 2015

Sen 313. Londyn dzienny, Londyn nocny

Parlament i Big Ben. Photo by Katta.

Big Ben nocą. Photo by Błękitnooki.

Trafalgar Square. Photo by Katta.

Trafalgar Square nocą. Photo by Błękitnooki.

Chinatown. Soho. Photo by Katta.

Chinatown. Soho. Photo by Błękitnooki.

Londyn nocą. Photo by Błękitnooki.

Londyn nocą. Photo by Błękitnooki.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Sen 312. Bristol

Bristolskie pływające pieski. Zdjęcie Błękitnookiego.

Dolecieliśmy. Obydwie procedury lotniskowe odbyły się bezproblemowo. Ponad połowę trasy przespaliśmy. Kuzynka Błękitnookiego zaserwowała nam malutki pokoik z jednoosobowym składanym łóżkiem i śpimy jeden na drugim. Jakoś się przemęczymy.
Anglia przywiała nas pogodą w kratkę. Prawdę mówiąc - jest nam tu zimno! Pomimo tego że przebija się słońce, a nawet grzeje czasami dość mocno, to chodzimy w bluzach z długimi rękawami. Jednak angielska pogoda to nie to samo co brazylijskie upały równikowe. Bristol jest nam znany i z przyjemnością wróciliśmy w dawne miejsca - akwarium, katedra, port, skwerki, nadbrzeże z pubami i kawiarniami, i w końcu słyszeliśmy dokoła siebie jakiś cywilizowany język. Spędziliśmy tu miło dwa dni, a już jutro wyruszamy do LondynuMamy nadzieję, że tam dostaniemy normalne łóżko dwuosobowe... Nie narzekamy, ale...


Centrum Bristolu. Photo by Błękitnooki.


Centrum Bristolu. Photo by Błękitnooki.


Katedra w Bristolu. Photo by Katta.


Front katedry w Bristolu. Photo by Katta. 


Okazy bristolskiego akwarium. Photo by Błękitnooki.

Rafa koralowa w bristolskim akwarium. Photo by Błękitnooki.