poniedziałek, 17 marca 2014

Sen 139. Od do...

Chyba coraz mocniej dotyka mnie ząb czasu. Dni uciekają jak szalone - poranek, popołudnie, nocna zmiana, poranek, nocna zmiana, znów poranek, i znów poranek, i znów poranek. Odczuwam to za każdym razem, gdy podnoszę głowę z poduchy. To takie świadome przemijanie, odliczanie sekund, minut i godzin do...Właśnie! Do czego? Przecież tam dalej nic nie ma. Droga urywa się nagle i ostrą krawędzią spada w niekończącą się otchłań nicości. Żadnej nadziei, żadnej łzy, żadnego uśmiechu. Po prostu Nic.

Sporo czytam ostatnim czasem. Sięgam po założoną książkę, potem drugą, trzecią, czwartą i pogrążam się w światach dla mnie nieosiągalnych, ale wyobrażam sobie, że tam jestem. To jakoś mi pomaga. Czytanie wlewa we mnie odrobinkę sensu istnienia i napełnia mnie gorączkowym trwaniem. Od książki do książki, bo przecież nic innego już mi nie zostało.

Od czasu odkrycia krętactw i oszustw Brązowookiego ponownie przestałem wierzyć ludziom. Odsunąłem się na bok. Dodatkowo uderzyły mnie kłamstwa A., któremu ostatnio pożyczałem pieniądze. Oczywiście słowa nie dotrzymał i znów nie rozliczył się z długu, ba! on chciał pożyczyć dużo więcej, chciał, abym wziął w banku na siebie kredyt (1200 dolarów), by on mógł spłacić swoje długi. Wtedy to totalnie mnie zatkało, myślałem, że się przesłyszałem. Odmówiłem, a on się znów obraził i oczywiście poprzedniej pożyczki nie zamierza oddać, bo, jak to nazwał: "Jestem egoistą, bo nie chcę mu pomóc". Nie wiem, co mam zrobić, takie sytuacje mnie przerastają, by każdego dnia chodzić i upominać się o swoje. Dziwi mnie także to, że tak w ogóle można, że ludzie mają taki tupet. Przynajmniej mam nauczkę - nikomu nigdy więcej nie pożyczę pieniędzy, nawet gdyby padł przede mną na kolana i zalewał się rzewnymi łzami.

W domu sytuacja napięta. Od czasu, gdy kłamstwa i oszustwa Brązowookiego wyszły na jaw, męczę się ze złośliwością jego matki. Ona stoi po jego stronie i broni go. Wyrzuciła z szafy z przedpokoju moje rzeczy, ciągle się czepia i warczy, robi awanturę nawet jak coś wrzucę do kubła na śmieci,  z kuchni zabrała i pochowała dosłownie wszystko - nie ma płynu do naczyń, gąbek do mycia, papierowych ręczników, zostały puste półki (w łazience jest to samo, schowała nawet papier toaletowy). Szkoda, że nie wzięła pod uwagę tego, że tam były także moje rzeczy - proszek do prania, papier, ręczniki, płyn... Cóż... Najgorsze jest to, że nie mam się nawet gdzie umyć i wykąpać, bo "miła pani" albo odkręca końcówkę od prysznica albo w jakimś jej tylko znanym miejscu zamyka ciepłą wodę. Wróciwszy dziś w nocy do domu nie miałem nawet jak się umyć... Ciepła woda będzie dopiero pod wieczór, gdy "miła pani" wróci do domu, ale do tego czasu wykąpię się w łaźni w mieście.

"Miła pani" jest naprawdę bardzo miła. Mamy taką jedną wspólną znajomą, która jest "bardziej obszernych kształtów". "Miła pani" nigdy nie używa jej imienia tylko mówi o niej z prześmiewczym tonem: "Głupia tłusta krowa". Otóż kiedyś ta znajoma przyszła do nas do domu i "miła pani" z wielkim uśmiechem powitała ją, wycałowała, wyszczypała jej policzki, mało co do tyłka jej nie wlazła, wołając przy tym: "Kochanie moje! Słoneczko! Jak się cieszę, że cię widzę!". Gdy znajoma wyszła, od razu zaczęły się komentarze: "Dobrze, że ta krowa już poszła! Śmierdziało od niej jak od świni!" Gdybym tego nie widział i nie słyszał na własne oczy i uszy, to bym nie uwierzył, gdyby mi ktoś opowiadał, że można być aż tak fałszywym. Cieszę się, że się stąd wkrótce wynoszę...

Uhhh, chyba się trochę wygadałem i chyba trochę mi ulżyło.