sobota, 30 listopada 2019

611. Chłopięce zabawy

Ślady, które prowadzą donikąd

Zaczęliśmy drugą klasę liceum. Ku skrytej radości babci nie przenieśliśmy się do Wrocławia. Rowery zostawialiśmy na stacji kolejowej i do szkoły jeździliśmy pociągiem. Czasami było ciężko, szczególnie zimą, gdyż drogi zasypane były śniegiem, ale dzięki uprzejmości ciotki z miasta, mogliśmy u niej nocować w czasie prawdziwego kryzysu komunikacyjnego.
Tamtego września, jak zawsze, wracaliśmy krótszą drogą przez las. Prowadząc rowery piaszczystą ścieżką, minęliśmy kapliczkę i zaniedbane gospodarstwo starego mleczarza. Z daleka dostrzegliśmy naszego przyjaciela, Marcina Gawęckiego. Zwrócony plecami do nas, stał okrakiem na swojej motorynce i dziwnie wymachiwał rękoma. Docierały do nas odgłosy kłótni i wyzwisk. Staszek wsadził palce do ust i potężnie gwizdnął. Marcin nie zareagował. Zatrzymaliśmy się tuż przy nim.
Był zdenerwowany, pot strużkami spływał po jego skroniach, a czerwone wykwity pokrywały jego szyję i policzki. Kłócił się z miejscowym obdartusem, który chwiał się przy płocie, tuż obok wejścia do sklepu. "Serwus", przywitał się Stachu i po chwili zwrócił wzrok w stronę menela. "Co jest?", zapytał. Marcin, sapiąc i odgarniając drżącą ręką włosy z czoła, zaczął opowiadać krótkimi zdaniami. "Gadałem z Natalką w sklepie i przyszedł ten dziadyga... Wódki chciał... Natalka mu nie dała, to zaczął ją wyzywać... a potem pchnął mnie do ściany i sierp mi na szyi położył... powiedział, że zarżnie mnie jak świniaka, jeśli jeszcze raz mu będę jabłka podbierał..." "A Natalia jest w sklepie?", zapytałem i oparłem rower o barierkę mostu. "Nie ma jej. Poleciała po ojca, bo...", Marcin nie skończył mówić, gdyż dziad, trzymając sierp w ręku i kląc siarczyście ruszył w naszą stronę. "Trzeba po sołtysa jechać", syknął Stachu i czem prędzej oddaliliśmy się.

Bano się we wsi starego Jurczyka. Po domach i gospodarstwach krążyły różne o nim legendy i opowieści. Nawet najstarsi mieszkańcy wsi nie wiedzieli skąd przybył i jak jest stary. Mówiono, że ma już ponad sto lat, a to, że żyje tak długo, to wynik tego, że jadł ciała zmarłych ludzi. Dawno temu pracował jako grabarz na starym cmentarzu, kopał groby, a potem, gdy ksiądz i żałobnicy odchodzili, otwierał trumny, ściągał z trupów lepsze ubrania i, zanim je zakopał, ponoć obgryzał im ręce. Nawet swojej zmarłej żonie sam dół wykopał i nie uronił ani jednej łzy, gdy zasypywał truchło mokrym piachem.
Stara Jurczykowa zmarła wiele, wiele lat przed naszymi narodzinami. Rozcięła kciuk na płocie, na zardzewiałym gwoździu. Najpierw wdało się zakażenie, a potem gangrena. Kobieta, nie chcąc iść do szpitala, pobiegła do stajni i tam na pieńku odrąbała siekierą psujący się palec. Żyła po tym jeszcze chyba z pół roku. Zmarła nagle. Upadła w ogrodzie i już się nie podniosła.
Jurczyk w jakiś czas potem do chałupy sprowadził bezdzietną babę z wioski zza lasu. Starą Kordaszewską pamiętam jak przez mgłę. Mówiono, że jest wiedźmą i potrafi rzucać złe uroki na ludzi oraz na zwierzęta. Na placu kościelnym kobiety, widząc ją, wpychały swoje pociechy pod fartuchy, a gdy czasami przychodziła na nasze podwórko, babcia zamykała nas przed nią w stodole lub na strychu. Tamtej strasznej wiosny starą Kordaszewską obwiniono o to, że rzuciła urok na naszego Jacusia i dlatego utonął w Odrze. Gdy umarła, nad jej trumną stali tylko ksiądz proboszcz, kościelny i stary Jurczyk.

We wsi dość długo plotkowano o awanturze w sklepie, sprawa zaogniła się, gdy przyszli tam ojciec i bracia Natalii, by przegonić dziada. Niestety, nic to nie dało, gdyż następnego dnia znów kręcił się w pobliżu i szukał gnojów, którzy mu sierp zabrali.
W tym właśnie czasie stało się we wsi coś, czego nikt nie potrafił logicznie wytłumaczyć. Ludzie zaczęli deskami zabijać okna, spuszczali psy z łańcuchów i podwójnie ryglowali drzwi domów. Doszło nawet do próby linczu na starym Jurczyku, gdyż głównie jego obwiniono, lecz w jego obronie stanął ksiądz proboszcz, a on sam udowodnił, że z tym, co się stało, nie ma nic wspólnego i sprawa nigdy nie została wyjaśniona.
W jakieś dwa tygodnie później w rowie, daleko za chałupą starego Jurczyka, znaleziono trupa z poderżniętym gardłem. Ofiarą był niedorozwinięty chłopak z sąsiedniej wsi. Obok ciała leżał zakrwawiony sierp. Stwierdzono, że jest to ten sam sierp, którego poszukiwał stary dziadyga. Drugim dowodem przeciwko Jurczykowi była torba pełna jabłek, znaleziona niedaleko zabitego, które to ofiara miała zebrać w jego ogrodzie. Sołtys wraz z komisją przyszli do chałupy Jurczyka, by go aresztować, ale ten wyciągnął spod stołu sierp i oznajmił, że zgubił go za domem. Wytłumaczył się także w sprawie jabłek oraz ataku na Marcina w sklepie. Stwierdził, że wszystkie jabłka wyglądają podobnie i tamte nie pochodzą z jego sadu, a małego Gawęckiego tylko straszył po pijaku. Przeprowadzone śledztwo nie dało żadnych rezultatów. Jurczyk był wolny, lecz i tak wszyscy mieszkańcy wsi twierdzili, że to on zarżnął chłopaka na polu.

Ponoć stary Jurczyk ciągle żyje...          

środa, 27 listopada 2019

610. Czy cuda się zdarzają??

Niecierpliwie czekam na rozwiązanie jednej sprawy, w którą wplątałem się z własnej winy i ciekawości zarazem. Z jednej strony straciłem nadzieję na pozytywne jej rozwiązanie, z drugiej strony tli się jeszcze we mnie maleńki płomyczek nadziei. Aktualnie znajduję się między młotem a kowadłem. Poniedziałek. Poniedziałek o wszystkim przesądzi.

Błękitnooki naciska, bym pakował walizki i jechał do niego. Zaparł się jak chyba jeszcze nigdy. Złości się i klnie pod nosem, gdy tłumaczę mu, że to nie jest takie proste. Powiedział, że przyjedzie i skopie mi tyłek, a w czasie, gdy będę beczał w kącie, sam spakuje moje graty...

Minął już tydzień, jak odszedłem z pracy. Kontakt mam tylko z Carlosem, poza tym ani jedna osoba, która nazywała się "moim przyjacielem" do mnie nie napisała ani nie zadzwoniła. Nikt nie zapytał, jak się mam, ani nawet o to, co w ogóle się stało. Potwierdziło się to, o czym pisałem w jednym z poprzednich postów. Już mnie to kompletnie nie obchodzi.

Z Carlosem spotkałem się w miniony piątek. Sporo rozmawialiśmy o tym, co się stało - machnął ręką i spokojnie oznajmił: "Za tydzień nie będą pamiętać twojego imienia i tego, że tam pracowałeś. Pamiętaj, z ludzką zawiścią nie wygrasz. Zniszczą cię małymi kroczkami, bo nie jesteś Anglikiem, a jesteś lepszy od nich!" Teraz wiem, że sam popełniłem poważny błąd, bo niepotrzebnie pokazałem im, że potrafię zrobić wiele rzeczy i właśnie to obróciło się przeciwko mnie.