czwartek, 22 października 2020

636. A w ogrodzie praca wre


Korzystamy z pięknych i słonecznych dni. W ogrodzie praca idzie pełną parą - przekopujemy, kosimy, sadzimy, przesadzamy, grabimy, przycinamy, przenosimy i wszystko porządkujemy od A do Z, czyli do góry nogami... Trzeba zrobić to i owo, skoro jeszcze można. Później albo pogoda się całkowicie zepsuje i przyjdą deszcze, wiatry i pierwsze przymrozki, albo pozamykają nas w domach z powodu covidu. Na obie okoliczności jesteśmy już solidnie przygotowani, ale miejmy nadzieję, że przydarzyć się może jedynie okoliczność słotno-błotna. Innej nie chcemy. Po co kusić los... Przy samym końcu października ogrodowe mieczyki zrobiły miłą niespodziankę - zakwitł jeden z nich niespotykanym dotąd kolorem - niby to odcień mięty, niby limonki, jakby wyblakły i matowy seledyn albo lekko przybrudzona żółć. Muszę go pilnować i nie przegapić pełnego rozkwitu. Chciałbym, by to ładne zakończenie jesieni jeszcze się trochę utrzymało... 

635. Nowa Zasada Życia

 Uzgodniliśmy z Błękitnookim Nową Zasadę Życia:

"Zamiast paczki fajek - książka na półkę"

Podczas ostatniej wizyty w antykwariacie wygrzebaliśmy książeczkę, która ma już prawie 100 lat (wydana w roku 1922). Postanowiliśmy dać jej drugie życie.

Zamiast fajek...


poniedziałek, 19 października 2020

634. Walizki pełne jego książek

W naszym ogrodzie

Dzwonek. Otworzyłem drzwi, nawet nie zaglądając przez judasza. Uśmiechnął się od ucha do ucha. Miał na sobie granatową bluzę z kapturem, czarne dżinsy i szare najki. Za nim stały dwie ogromne walizki na kółeczkach, mały plecak przerzucony miał przez ramię. "Czeeśćć" wyszczerzył zęby i zrobił krok w moim kierunku. "W końcu jesteś", przycisnąłem go do siebie. Poczułem jego ręce na ramionach. Czułem od niego wiatr i słońce brazylijskiego wybrzeża, nutę egzotycznej perfumy oraz zapach dalekiej podróży - lotniskowej palarni i fotela lotniczego.

Pomału się zadomawia. Włożył ubrania do szafy, butki wsadził do komody, w łazience ustawił kosmetyki i przybory, w kuchni poprzekładał po swojemu sprzęty, dokupił mnóstwo przypraw oraz ekspres do kawy, na stoliku nocnym wyłożył kilka stosów książek (które zajmowały ponad połowę objętości jednej z waliz; moje książki na półkach też już poprzekładał - osobno filozofia i sztuka, osobno literatura obozowa, osobno książki branżowe, osobno literatura światowa. Trzeba mi do tego się przyzwyczaić.

W ubiegły piątek odwiedziliśmy Zabytkowe Miasto. Błękitnooki musiał przecież zaopatrzyć się w jakieś jesienne i ciepłe ubrania! To, co przywiózł ze sobą, aktualnie nie nadaje się do noszenia. Spotkaliśmy się z kuzynkami Błękitnego (były totalnie zaskoczone, widząc nas razem). Wkrótce wybierzemy się z odwiedzinami do jego mamy (Błękitny w pojedynkę jeździł już dwa razy do niej). 

W sumie jesień spędzamy na zajęciach wolnych - ogarnęliśmy i przygotowaliśmy działkę na jesień i na zimę - cięcie krzewów, przesadzanie kwiatów cebulkowych, postawienie kilku chochołów, grabienie liści, opróżnienie beczek na wodę. Rozpaliliśmy w piecu, nagrzaliśmy wody i zrobiliśmy trochę soków na zimę - z malin, z jeżyn, z aronii i trochę z winogrona. I tak pomału leci nam czas.

Zamierzaliśmy na 1. listopada jechać na cmentarz za Wrocław, ale będzie trzeba to przełożyć na inny termin. Chcieliśmy wziąć też moją mamę. Może przed Bożym Narodzeniem się uda (może nawet i dobrze, że teraz nie pojedziemy, bo przy grobach natknąć się moglibyśmy na kogoś z dalszej rodziny i dopiero byłby skandal, chociaż, nie ukrywam, że mogłoby to być nieco ciekawe i zabawne - Błękitny w natarciu i rzucający błyskami z oczu).