czwartek, 14 maja 2015

Sen 274. To, co było

Usiądź obok w deszczu złotych liści.
Wdech głęboki ogarnie marność myśli wspólnych.
Najpierw delikatnie na rąbku ławki,
potem raźniej na rancie niepewności
spojrzysz w toń błękitu mego
i słowo niewyraźne splącze ciszę w jasność. 

Z błyskiem nocy szept drzew usypia ptaki,
koi niepewność dnia minionego 
i roztacza tęczę nad biedronką śpiącą.
Nabierasz pewności i na ramieniu
kołysankę nucisz bez końca,
by sławić to, co się zaczęło.

Zanurzone w jednej rękawiczce dłonie
płyną razem gwiezdną aleją. 
Szal, nieco przykrótki, otacza puchem
dwa zmarznięte nosy.
Napięte guziki palta ciemnego
skrywają dwa ciała złączone...
Dwa w jednym, jedno w dwóch,
całość w wielości i wielość w całości.

Nie widać nic, nie słychać nic,
tylko podwójny oddech niewidzialnej mgły
unosi koronki postrzępionych liści...

Kiedyś tam byliśmy...