piątek, 2 marca 2012

Sen 5. Zaburzenia tożsamościowe alter ego - pokój bez fikcji

W moim pokoju, prócz pięciu ścian, sufitu z włazem i niekończącej się podłogi, w rogu stoi duże lustro. Srebrna tafla ze starości zżółkła i popękała. Ostatnim razem rzuciłem w nie swym cieniem i rozpadło się w drobny mak, ale posklejane nie wyraża moich uczuć jak dawniej. Cała czasza trema zawieszona jest na hakach, umiejscowionych w żeliwnej obudowie, które umożliwiają obracanie lustra dokoła siebie. Jeśli nachylimy je do przodu, świat maleje i deformuje się ironicznie, wydłuża i pąsowieje z zazdrości równości innych powierzchni - głowa staje się wielka i kanciasta, a na pokój i siebie trzeba patrzeć z góry, jeśli zaś odchylimy je do tyłu, wydłużona perspektywa postrzegania konkretnych elementów zaciera różnicowanie pogranicznego komponowania sensu istnienia i wówczas człowiek nie jest już człowiekiem, a świat nie jest światem.
Dziś mocowałem się z nim o ból istnienia. Odkręciłem śruby od stojaka i wysunąłem je na środek pokoju. Zgrzytało, szurało, świszczało niezadowolone z tego, że jego lustrzany sen zszedł do podziemia przedmiotowych chęci. Postawiłem przed nim taboret, usiadłem, oparłem podbródek na dłoniach i zapatrzyłem się w głębię platynowej toni. Zanim zdążyłem zapytać swojego alter ego, ono zareagowało pierwsze, dotykając przestrzeni nadświata zmysłów wysunięciem dłoni z wnętrza lustrowości świata zwierciadlanego.
Wyłoniła się zeń najpierw dłoń, potem łokieć i całe ramię, by po chwili stanęła przede mną postać podobna i zarazem niepodobna do mnie samego. Swoisty ja-nieja. Odrzucił nagłym ruchem głowy długą grzywkę na bok, spojrzał na dłonie, jakby podziwiając dopiero co pomalowane paznokcie, zaszurał papierową kamizelką, zapinając na torsie trzy czerwone guziki, po czym uniósł do góry nogę i zaczął wiązać czerwone sznurówki przy niebieskich tenisówkach. Jakby czytając mi w myślach, moje alter ego odezwało się po chwili:
- Po prostu wyluzuj! - Uniósł rękę ku twarzy i zastygł, spuszczając wzrok na czubek swego nosa i miętosząc w mózgu myśl, marszcząc brwi i wypychając policzki powietrzem z płuc, odezwał się po chwili:
- Geja odstaw na bok, bo jego rola jest trudna do odgrywania, wiesz, ciągle trzeba udawać, zaprzeczać, krygować się i uważać na rączkę, nóżkę, pasek i butki. Bycie rasowym gejem przeznaczone jest dla tchórzy lub perfekcyjnych aktorów, bo jedni ciągle uciekają i udają kogoś, kim nie są, drudzy też udają, ale za to im się płaci, i to solidną, wierz mi, kasę.
Obrócił się na paluszkach stópki niczym pozytywka i zrobił gest rękoma, jakby wygładzał sukienkę z falbanami, po czym złączył nóżki w kolanach, uniosł palec do ust i w pozie Marilyn Monroe wycedził przez zaciśnięte usta:  
- To proste - bądź pedałem! Takim, żeby wszyscy widzieli i cię pokazywali palcami. Zobaczysz, ulży ci. Tylko na początku będzie wybuch plotek, zobaczysz - wszyscy będą gadać! W twoim przypadku to będzie sensacja! Zabłyśniesz niczym sezonowa gwiazda osiedlowych spelun i zakamarków! Nawet szczury w piwnicach będą prać twe brudy i zakładać się o to, czy preferujesz role aktywnego czy pasywnego pedała. Dziś rola heteryka jest już niemodna! 
- Wiesz, jesteś perfidny - odezwałem się po chwili, odrzucając za siebie zażenowanie jego beztroską i tupetem.
- Ja perfidny? Wybacz, ale to ty, nie ja gram darmową rolę ze skutkiem śmiertelnym. Przemyśl to! Pa! 
I wszedł z powrotem do lustra.