środa, 18 marca 2015

Sen 257. Skrajności

Siódmy rok nie ma Elbiego, a ja za nim tęsknię jak cholera. Nie potrafię nazwać tego, co czuję. Są takie momenty, że rozrywa mnie w środku, kłuje, uciska, szarpie i łechce, czasami dusi płacz, choć płakać nie umiem, huczy w głowie i ściska w gardle. Zauważyłem, że zaczęły trząść mi się ręce... Być może nigdy już go nie zobaczę, ale jestem przekonany, że kiedyś stanę z nim twarzą w twarz, spojrzę w jego błękitne oczy, uśmiechniemy się i padniemy sobie w ramiona, a potem roztopimy się w gorącym świetle kosmicznej otchłani na czas nieokreślony. W świetlanym eterze zlejemy się w jedność, zaś za milion milionów lat, będąc znów w postaci fizycznej, schwycimy się za ręce i pójdziemy na wieczorny spacer nad rzekę.
Tęsknię za nim, lecz także zacząłem się bać, że po upływie tak długiego czasu przestałem go kochać a zacząłem nienawidzić...