czwartek, 21 listopada 2019

609. Fałszywy uśmiech Anglika

Jestem przekonany, że to, co się wczoraj wydarzyło, uszczęśliwiło wielu ludzi. Pewnie spadł im kamień z serca i teraz wolną ręką mogą rozsiewać wokół siebie fałsz i obłudę.
Wielu ludzi w mojej, byłej już, pracy nienawidziło mnie jak wściekłego psa. Dlaczego? Za prawdę, którą potrafiłem wywalić im prosto w twarz. Nie potrafię być fałszywy tak jak inni, z jednej strony uśmiechać się, głaskać po głowie i przymilać, a drugiej strony, za plecami, dzierżyć nóż. Nie umiem tak! Jeśli kogoś nie lubię lub nie akceptuję, wyrażam to na zewnątrz, daję mu delikatnie znać, że nie ciągnie mnie do jego towarzystwa i staram się go unikać, a Anglicy odbierają to jako bycie bezczelnym, aroganckim i jako atak na ich osobę (nieważne jest, czy go lubisz, czy nie, musisz być dla niego miły i kulturalny).
Ale słowa są tylko słowami, dużo ważniejsza jest mowa ciała i mimika twarzy - one mówią więcej niż potok słów. Nie potrafię przymilać się i rozmawiać z kimś, skoro wiem, że w myślach ten ktoś chętnie oblałby mnie wrzątkiem i posypał solą. Po prostu nie wchodzę w dyskusję i odchodzę bez słowa. A Anglicy tego nie rozumieją, bo z nimi trzeba rozmawiać i się uśmiechać.
Ale żeby to jeszcze był jakiś dialog na poziomie, to można przywdziać maskę i grać rolę. Z nimi nie ma o czym rozmawiać! Nie mają pojęcia o świecie, kulturze, historii, literaturze, filozofii, filmie, muzyce itd., itp. Zapytać Anglika o prosty fakt z historii jego kraju to wsadzić kij w mrowisko - wybałusza oczy i nie wie, o co chodzi - nie potrafią wymienić tytułów dramatów Szekspira czy powieści Dickensa, nie wiedzą, kto to jest Oscar Wilde lub Virginia Woolf lub Hitchcock. Nie wiem, być może w dużych miastach jest lepiej, ale tutaj, gdzie jestem, to tragedia.
Rozmowa między Anglikami polega na obgadywaniu innych - rezydentów, menadżerów, innych pracowników lub ludzi, o których istnieniu nie mam pojęcia, albo na wypytywaniu o sprawy prywatne i rodzinne. Jedna pani przez dość długi okres próbowała wyciągnąć ode mnie pewne informacje. Chciała wiedzieć, dlaczego jestem singlem, a fakt, że noszę obrączkę, wywołał lawinę pytań: ile mam dzieci, a gdzie jest żona, a może mam męża? Szczególnie ta ostatnia kwestia interesowała ją najbardziej. Nawet w przeddzień jej odejścia z pracy, nie wyjawiłem prawdy. Uśmiechnąłem się do niej i milczałem. Kiedyś gdzieś wpadła mi w oko sentencja (parafrazuję): "Wielu ludzi tylko udaje twoich przyjaciół - tak naprawdę są oni tylko ciekawi twojego życia".
Co się stało wczoraj... Spóźniłem się do pracy - 17 minut. Nie przyjechał autobus o 6.45, więc czekałem na ten o 7.05, ale ten też się nie pojawił. Przyjechał dopiero ten o 7.30 i byłem spóźniony. Awantura na trzy fajery. W przypływie ataku wygarnąłem szefowi, że on praktycznie każdego dnia się spóźnia po 15, 20, 25 minut i wszystko jest w porządku. Prawda w oczy kole! Nie wolno Anglikowi mówić prawdy prosto w twarz!! Trzeba być miłym i zarazem fałszywym, i do tego się uśmiechać! Poszedłem do głównej menadżerki, powiedziałem, co się stało i że nie chcę już tu pracować. Zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem.
Jak na razie nikt do mnie nie dzwonił, nikt o nic się nie pytał. Pewnie wkrótce dostanę list z informacją o dyscyplinarnym zwolnieniu.

poniedziałek, 18 listopada 2019

608. Złe gejuchy nigdy nie stoją w kątach

Przez ostatnie pół roku, może nieco dłużej, narasta we mnie frustracja. Małymi kroczkami gromadzi się w mojej głowie negatywne nastawienie i notorycznie odrzucam obmyślone dobre rozwiązania. Czuje, że wkrótce wybuchnę i dojdzie do karkołomnej awantury lub spakuję swoje manatki i po prostu wyjdę. Jak na razie milczę, kiwam głową i tylko wypowiadam, zresztą nudne już: "aha", "aaa", "ooo", "uuu"... Nic innego nie jestem w stanie wymyślić...
Czuję wzrastający we mnie wstręt do otaczających mnie ludzi (nie wszystkich, ale do większości). Odpycha mnie od przebywania w tym samym pomieszczeniu z ludźmi, z którymi pracuję, szczególnie Anglików - fałszywych, leniwych, tępych, ograniczonych, niesprawiedliwych, nielogicznych, po prostu głupich w każdym calu.

Od kilku miesięcy czekam na odpowiedź od głównych menadżerek, kiedy będę mógł wrócić do pracy z rezydentami. Z powodu braku personelu "wyrzucono" mnie do kuchni. Powiedziano mi, że to tylko chwilowe. Ta chwila trwa już bardzo długo. Gdy pytam, słyszę tylko: "nie wiem" lub "nie pytałam" i rozmowa się kończy. Co ciekawe, przez cały ten czas przyjmują do pracy nowych ludzi (jeśli się nie mylę, jest to 8 nowych osób, same dzieciaki w wieku 18-21 lat). Pytałem, czy mogę przejść na nocki, skoro nie ma miejsca dla mnie na dziennych zmianach. Oficjalnej odpowiedzi nie ma do tej pory. Działa jedynie poczta pantoflowa - nie chcą "oddać" mi mojego poprzedniego stanowiska, gdyż praca na piętrach jest dla mnie zbyt łatwa (!!), a oni potrzebują hardworkera w kuchni. Uważają, że skoro daję sobie radę, to mam jebać każdego dnia jak koń na roli, za to inni mogą wykonywać lżejszą pracę. Ja nie mogę - Anglicy tak (nawet nie chcą słyszeć, by pomóc cokolwiek).

Wśród tych nowoprzyjętych praktycznie są same gejuchy (dwóch to prawdziwa masakra). Wstyd mi za nich! Ich zachowanie woła o pomstę do nieba! Bezczelni, aroganccy, fałszywi, obłudni, do tego kłamcy i lenie. Jednemu łopatą z pyska makijaż zeskrobywać można, drugi macha rączkami jak motylek i zawsze stoi z rozdziawionymi ustami jak małe dziecko. A jak się rządzą! Rozkazują i w kącie stawiają. Obaj patrzą na mnie jak na mordercę, nigdy nie odpowiadają na "Dzień dobry" (teraz mijam ich bez słowa). Szczególnie Motyl spogląda na mnie spod byka. Raz mu prychnąłem prosto w twarz, bo potraktował mnie jak swojego służącego - machnął do mnie ręką w specyficzny sposób "możesz już odejść" i z głupią miną powiedział: "Idź już. Mam już wszystko". Jeszcze raz coś takiego zrobi, a puszczę mu taką petardę, że pieluchę sobie będzie musiał zmieniać. Pamiętam jedną sytuację, to był szczyt bezczelności i arogancji. Motyl zadzwonił do kuchni i coś zamówił dla rezydenta. Przyszedł po kilku minutach, a że to nie było jeszcze gotowe, syknął do szefa: "Dlaczego nie robisz tego od razu, jak do ciebie mówię?!" Widziałem, jak szefowi twarz stężała, zapowietrzył się i chyba go totalnie zatkało, bo nie odezwał się ani jednym słowem.

Większość tych nowych się tak zachowuje. Wyszedłem jednego dnia na fajkę. Siedział Motyl i jakieś dwie wymalowane dziewczyny. Obgadywali rezydentów i starszych stażem pracowników (między innymi Lisę, którą ja sam bardzo lubię i poważam): bo jedna rezydentka jest taka i taka, inna jeszcze gorsza, a tamten rezydent to i tamto, bo Lisa to i to, bo ona jest głupia, bo Lisa to i tamto... W ogóle się nie przejmowali, że wszystko słyszałem. Zgasiłem papierosa i bez słowa odszedłem. Potem doszły do mnie słuchy, że byłem wobec nich bezczelny, bo nie chciałem z nimi rozmawiać i nie powiedziałem do nich "see you later"... Z trzecim gejuchem, pracującym na 1. piętrze, ściąłem się z innego powodu. Gościu, który zaczął pracę dwa tygodnie wcześniej (ja pracuję ponad dwa lata), próbował mnie pouczać i ustawiać według własnego widzimisię. Znam imiona wszystkich rezydentów i pamiętam, co kto lubi i co należy zrobić. Jak każdego dnia dałem czerwony talerz i kubek Helen, która ma zaawansowaną demencję, a gościu zabrał je ze stołu i schował do szafki. Syknął do mnie, że on wie lepiej niż ja, co trzeba robić, bo on jest "carer", a ja nie! Helen obiadu nie ruszyła, bo nie umiała odróżnić białego talerza od białej serwety na stole.

Chyba jeszcze nigdy donosicielstwo nie było na tak wysokim poziomie jak teraz. Z tego, co słyszałem, raporty pisane są każdego dnia. Jeden donosi na drugiego, a są to tak błahe sprawy, że śmiać się chce (na mnie też napisano już kilka). Odnoszę wrażenie, że donosiciele każdego dnia czekają na błąd swojego kolegi lub koleżanki, tylko po to by mogli napisać na nich raport i pójść do menadżerki i pokazać, jak wspaniałymi są pracownikami. Tragedia!! Ich dwulicowość przerasta wszystko - z jednej strony uśmiechają się i ciągle pytają: "How are you today?", ale gdy się odejdzie, wieszają ostatnie psy i potrafiliby utopić w łyżce wody. Padło nawet hasło, by Brexit nastąpił szybciej, bo my, imigranci, zabieramy miejsca pracy prawdziwym Anglikom...

W kuchni nie jest lepiej. Być może nie ma donosicielstwa, ale za to jest lenistwo, zawiść, zazdrość i niesprawiedliwość. Są lepsi (Anglicy) i ci gorsi (ja i Carlos), ale to już inna historia...

Ostatnio nie ukrywam tego, że chciałbym wrócić na stałe do Polski. Zastanawiam się nad tym na poważnie. Ale czy w tej Polsce będzie lepiej? Mogę trafić z deszczu pod rynnę...