środa, 19 grudnia 2018

570. Do Indii liniami "Emirates". Kilka wspomnień i spostrzeżeń z wyjazdu

Jak pisałem wcześniej - wyjazd do Indii i do Nepalu był, jak do tej pory, moim najcięższym i najtrudniejszym wyjazdem pod względem organizacyjnym. Podczas realizacji programu co chwilę natrafiałem na różne trudności, z którymi radziłem sobie raz lepiej, raz gorzej. Otwarcie mogę stwierdzić, że wróciłem zadowolony i bardzo długo będę wspominał to, co mnie tam spotkało.
Trasę indyjską zrealizowałem w 95%, natomiast niedosyt czuję co do Nepalu. Nie udało mi się dotrzeć w kilka miejsc (brak dobrej komunikacji), straciłem także trekking po górach z powodu przeziębienia, którego nabawiłem się po skąpaniu się po pas w rzece z krokodylami w narodowym parku krajobrazowym Chitwan...

Do New Delhi poleciałem przez Dubaj liniami Emirates. Już na początku podróży zaliczyłem wpadkę - dostałem fatalne miejsce w samolocie - pierwszy rząd foteli w środkowym układzie siedzeń, tak że przed sobą, na wyciągnięcie ręki, miałem ścianę... Nie można było rozprostować nóg, ciągle ktoś się przeciskał tam i z powrotem i niezbyt ciekawe sąsiedztwo po obu stronach. Najpierw wsadziłem mp3 w uszy i jakoś trwałem, dopiero potem się zorientowałem, że ekran monitora wysuwa się spod oparcia fotela i reszta drogi upłynęła mi na oglądaniu filmu i śledzeniu trasy. W Dubaju trzeba było czekać ponad sześć godzin na samolot do New Delhi. Na szczęście ten drugi przelot odbył się w dużo lepszych warunkach - także środkowy rząd foteli, ale miałem miejsce tuż przy przejściu, nie w środku.
Okęcie. Warszawa.
Fatalne miejsce na pokładzie samolotu
W trasie
Drugi przelot
New Delhi
New Delhi to ogromna aglomeracja - kontrastowa, zróżnicowana, kolorowa, ale także niesamowicie brudna i zaniedbana. Nad miastem unosi się ciężki smog, pył i, niestety, smród (konieczna była maseczka antysmogowa, ponieważ, już po kilku godzinach, mój nos był totalnie zapchany). Kiedyś czytałem, że Indie to piękny kraj, ale brudny i śmierdzący. I okazało się to prawdą (gorzej było jedynie w Waranasi). Szkoda że ludzie nie dbają tam o miasto - sterty śmieci, odpadków, w których grasują małpy (trzeba na nie uważać! W Kathmandu kilka takich małpiszonów zaatakowało mnie w centrum miasta - o tym później), do tego leżący na ulicach żebracy, biedacy i kaleki (załatwiają swe potrzeby fizjologiczne wprost na chodnikach). W sumie nie zdarzyło się, by ktoś mi zagrażał, ale na każdym kroku trzeba się odganiać od proszących o drobny datek (było to strasznie męczące).

Do wszystkich świątyń lub miejsc kultu religijnego wchodzi się na boso (w kilku miejscach można było mieć skarpetki). To bardzo niehigieniczne i wręcz niebezpieczne dla stóp - tysiące ludzi "obmywa" nogi w płytkiej niecce z wodą, a potem wchodzi na szorstkie maty - śmierdzące, klejące się i brudne. Niestety, było za późno dla mnie na wycofanie się z przejścia i wraz z tłumem Hindusów przeszedłem przez to bagno na plac przed meczetem (dobrze że było tylko jedno takie miejsce). Rada dla tych, którzy planują wybrać się do Indii - warto mieć przy sobie dobry płyn lub spray dezynfekujący oraz środek przeciwgrzybiczy, by po takiej "przygodzie" zniwelować ryzyko nabawienia się problemów skórnych.

Kolejna rada - nie radzę kupować jedzenia ani soków ze świeżych owoców od ulicznych sprzedawców - rewolucje żołądkowo-jelitowe gwarantowane, a nawet może się to skończyć poważnym zatruciem pokarmowym. Drugiego dnia kupiłem na bazarze w Old Delhi smaczne samosy (do tego podano jogurt w kubeczku). Rzygałem jak kot... Dobrze że tylko rzygałem... Dopiero później w Waranasi przyjrzałem się dokładniej, w jakich warunkach przygotowują posiłki - nie myją rąk, głaszczą psy, czochrają się i drapią, przeganiają kozy i krowy, zbierają śmieci z ulicy, przekładają różne graty i pudła i tymi brudnymi łapami podają posiłki... Aż mnie wtedy zemdliło...
Tutaj kupiłem samosy...

Old Delhi
Waranasi
Do Waranasi miałem zakupiony bilet na pociąg bez miejscówki. To był ogromny błąd! Na tak daleki przejazd (ponad 800 km) trzeba wykupić miejsce z kuszetką. Z jednej strony dobrze się stało, że pociąg był opóźniony, bo nadarzyła się okazja na zmianę biletu (pomógł mi z tym sympatyczny chłopak z poczekalni na dworcu w New Delhi). Ten przejazd to była prawdziwa mordęga - nie dość że pociąg spóźnił się prawie 7 godzin, to potem, już w trasie, opóźnienie się zwiększyło i dopiero po 15 godzinach dotarłem do Waranasi. W sumie trasę z New Delhi do Waranasi pokonałem w czasie 22 godzin... Dotarłem do swojego hotelu i okazało się, że moja rezerwacja została anulowana, bo nie zameldowałem się w odpowiednim czasie...
Waranasi mnie dobiło. Na ulicach smród, brud, pył, dym, chaos, zgiełk, rwetes, stosy śmieci i tłumy żebraków i trędowatych - sto razy gorzej niż w New Delhi. Pomimo tego że straciłem cały dzień w podróży udało mi się na czas dotrzeć na wieczorną ceremonię nad Gangesem. To było coś niesamowitego! I w sumie tylko tyle widziałem w Waranasi tego dnia. Udało mi się jeszcze zobaczyć jedną buddyjską świątynię i stupę.
Przed wyjazdem zapytałem chłopaka w recepcji hotelu, czy może być coś gorszego w Indiach dla turysty niż warunki w Waranasi. Odparł mi: "Tak. To Kalkuta. Nie jedź tam".
Stosy całopalne na brzegu Gangesu

Waranasi

Ceremonia nad Gangesem
W oczekiwaniu na opóźniony pociąg. New Delhi
Ta kuszetka w pewien sposób mnie uratowała
Gdybym nie wykupił kuszetki - podróżowałbym do Waranasi właśnie tak...
Jaipur
Do Jaipuru dotarłem dzięki miejscowej linii lotniczej. Nie odważyłem się na kolejny przejazd koleją (trasa ponad 950 km). Wizytówką tzw. różowego miasta Radżastanu jest piękny pałac Hawa Mahal oraz fort Amber, do którego wjeżdża się na słoniach. Przyjemny pobyt i dużo lepsze warunki niż poprzednio, a przede wszystkim miasto czyste i zadbane.
Hawa Mahal

Fort Amber
Agra
Tego miasta nie trzeba przedstawiać. To dom przepięknego Taj Mahalu oraz tzw. Czerwonego Fortu. Ogromne wrażenie zrobił na mnie Taj Mahal (główny cel wyprawy do Indii), który zmienia barwy w różnych porach dnia i w zależności od oświetlenia. Najlepiej na zwiedzanie udać się o wschodzie słońca - mało turystów, a piękno tej budowli zapiera dech w piersiach w promieniach wschodzącego słońca. Mankamentem jedynie jest wszechobecny smog, który wywołuje wrażenie, jakby budynek stał we mgle.
Wschód słońca nad Taj Mahalem
Taj Mahal. To już czwarty cud świata, który odwiedziłem.
Selfie z kolejnym cudem świata obowiązkowe! Sorry za naklejkę :)
Fatehpur Sikri
Zespół pałacowy niedaleko Agry. Malownicze budynki z czerwonego piaskowca i marmuru pełne detali i fascynujących zakamarków. Raj dla fotografów. Bardzo ładne i ciekawe miejsce.
Pałac w Fatehpur Sikri

New Delhi
Ostatnią dobę w stolicy Indii spędziłem w tym samym hotelu co na początku. Potem był przejazd na lotnisko i przelot do Kathmandu, stolicy Nepalu liniami AirIndia.

poniedziałek, 17 grudnia 2018

569. Tymczasem w Auckland...

Już od tygodnia nie mam żadnej wiadomości od Mr. Pirxa... W ubiegły wtorek (11 grudnia) miał nocny rutynowy lot do Auckland. Po dniu przerwy miał rozpocząć trzydniowe szkolenie i wrócić do domu. Ostatnią wiadomość przysłał mi z lotniska we wtorkowe popołudnie (jego czasu) przed takeoff: "Napiszę, jak dotrę do hotelu". I od tamtej pory cisza...
Jego telefon jest wyłączony, nie odpowiada na mejle, smsy, żadne wiadomości na komunikatorach - Instagram, Hangouts i Messenger pokazują mi, że ostatnio logował się 7 dni temu. Nic. Pustka. Żadnego znaku od tygodnia. Nie mam pojęcia, w którym hotelu się zatrzymał i gdzie miał mieć to szkolenie...
Nie rozumiem...przecież ludzie tak nie znikają...