środa, 13 lutego 2013

Sen 45. Cztery samobójstwa Lemura Katty

Samobójstwo pierwsze: Próba konfliktowa

- Wstań, już prawie południe - Błękitnooki wszedł do sypialni i rozsunął kotary.
Postawił na ławie kubek z parującym płynem i cztery ćwiartki obranego jabłka. Wcisnął ręce w kieszenie spodni i z ukosa się mi przyglądał. Patrzyłem na niego spod przymkniętych powiek i zastanawiałem się, co teraz zrobi - czy wyjdzie z pokoju i zostawi mnie śpiącego, czy wybudzi na siłę z gestem niemego zdumienia i zaskoczenia. Gdy po chwili otworzyłem ponownie oczy, nadal stał nade mną. Nie ruszył się nawet o milimetr. Uniosłem głowę z poduszki i  sięgnąłem po kubek. Uśmiechnął się.
- Masz odciśnięty guzik na policzku... - nadal się uśmiechał i ciekawie na mnie patrzył. Dotknąłem palcami twarzy i szukałem odrealnionego miejsca.
- Nie mam na nic ochoty... Chciałbym przespać cały dzień - wymruczałem z niechęcią. - A potem całą noc i znów cały dzień...
Usiadł na dywanie po turecku i oparł brodę na złożonych dłoniach.
- Wiedziałeś, że jest to ryzykowne, jednak nawiązałeś z nim kontakt - odezwał się i przybrał minę tureckiego kupca z bazaru z przyprawami. - Kiedy się to zaczęło?
- Nie pamiętam... Może nawet już pierwszego dnia, lecz nie byłem tego świadomy... Tyle się wtedy działo... A potem to narastało, narastało, nawarstwiało się, komplikowało... - zanurzyłem usta w gorącej kawie i małymi łykami piłem ją chciwie.
Czekał na to, co powiem dalej. Nadal siedział w przybranej wcześniej pozycji i patrzył na mnie swymi głębokimi niebieskimi oczyma. 
- Ma bardzo ładne oczy... brązowe... - spojrzałem na niego, lecz w jego twarzy nic się nie zmieniło. - To Lemur Brązowooki... Przyzwyczaiłem się do jego spojrzenia... I chyba zaczynam tęsknić za jego oczami...
- Ale wspominałeś kiedyś, że jest nierealnym realnie bytem i jest poza zasięgiem...
- Bo sam się zgubiłem w jego fizyczności bytów i niebytów - raz jest realny, za chwilę nie, raz widzę w nim nierealność realności, a za chwilę realność nierealności... Rozumiesz?
- Tak. Lecz nadal nie wiesz, co jest realne, a co jest nierealne...
- Zgadza się. Znaki Brązowookiego są czytelne i nieczytelne. Zgubiłem myśli, zgubiłem sens, czytając je zbyt powierzchownie. 
- Co zamierzasz? - Błękitnooki wsparł się na rękach i rozprostował nogi. 
- Zderzę się z realnością i nierealnością Brązowookiego.

Samobójstwo drugie: Przebudzenie się Markizy

Zastałem go siedzącego przed komodą. Szukał czegoś w szufladach. Dookoła siebie miał porozkładane jakieś papiery, zdjęcia, koperty, widokówki, różne przybory i szpargały. Nie usłyszał, gdy się zbliżyłem.
- Czego szukasz? - Zapytałem.
Znieruchomiał i spojrzał na mnie. Miał podkrążone i zmęczone oczy.
- Twojego zdjęcia... Jest mi ono potrzebne - odparł po chwili.
Patrzyłem na niego i zrobiło mi się dziwnie ciepło, serce zabiło i krew ruszyła żwawiej. Chciałem go przytulić, lecz najpierw musiałem wyjaśnić poranną awanturę z Markizą i z Babą w czerwonej chuście na głowie. Katta tępo patrzył w otwartą szufladę.
- Dziś rano mało co zawału nie dostałem... - zacząłem i usiadłem obok.
Zlustrowałem rozrzucone przedmioty i spojrzałem mu w twarz. Odwzajemnił się, lecz szybko wbił oczy w dywan. Myślał nad czymś i nerwowo zaciskał palce na drewnianym pudełku.
- Lemurku Błękitnooki, nie chcę o tym rozmawiać... - odparł po chwili. - Wystarczy mi to... - Katta rozpiął polówkę i okazał mi swoją szyję. Widać było na niej sine miejsca i lekko ciemniejące krwiaki.
- Mój Boże... Ona chciała cię udusić! Nie wiem, jakby się to skończyło, gdybym nie wszedł do pokoju!
- Nie pamiętam tego zbyt dobrze...
- Bo spałeś snem na jawie! Byłeś tam, ale tak na serio ciebie nie było. Znajdowałeś się wtedy na granicy dwóch światów i ona to wykorzystała...
- Przyśnił mi się Brązowooki i wtedy zabrakło mi powietrza... Miałem wrażenie, jakby położono mi na piersiach 50 kilowy odważnik - Katta spojrzał mi prosto w oczy, jakby prosił o rozjaśnienie całego ambarasu. 
- To była ona! Markiza! Stała przy łóżku i dusiła cię! - Ze zdenerwowania podniosłem głos.
- Ale nigdy wcześniej nic takiego nie zrobiła... Od kiedy pamiętam, siedzi tylko w swym fotelu i śpiewa lub ciągle gada...
- A teraz przeszła do czynów... - dokończyłem za niego. - A ta Baba w czerwonej chuście stała obok i śpiewała! Gdy chciałem oderwać Markizę od ciebie, zaczęła okładać mnie pięściami... A potem pojawił się ten Drwal i powiedział: "Jeszcze nie czas!" i obie odeszły od łóżka... 
Katta patrzył na mnie z otwartymi ustami, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Ja tego dobrze nie pamiętam... Wiem tylko, że nie mogłem oddychać... 
- Dziękuję, że mnie uratowałeś...
Przytuliłem Kattę do siebie bardzo mocno, gdyż sam tego w tym momencie potrzebowałem.

Samobójstwo trzecie: Śmiercionośna dłoń Platona

Pchnąłem lekko drzwi i wszedłem do środka. Stanąłem w kącie salonu tak, by nikt mnie nie zauważył. Przede mną, koło komody, tuż przy oknie, pośród rozrzuconych papierów i różnych szpargałów, siedziały na dywanie dwie osoby. Obejmowały się. Zauważyłem, że są ze sobą bardzo blisko. Stałem tak i patrzyłem na nich. Patrzyłem na to, jak głowa jednego z nich spoczywa na ramieniu drugiego i jak usta tego drugiego dotykają szyi tego pierwszego. Pomimo emanującej z nich miłości dostrzegłem nad nimi ciemną i nieokreśloną wić rozpaczy. Jasność, Ciemność i Zagubienie kotłowały się nad nimi i obok nich. Widok ten przypominał nadciągającą burzę - ciemne chmury zderzają się z jasnością i czystością nieba, a letni wiatr, zagubiony w aktualnym położeniu, nie wie, czy ma uciec i skryć się za promieniem słońca, by przeczekać sztorm, czy też dołączyć do huku i gwizdu silniejszego brata i wraz z nim siać zniszczenie.
Tak też w tej chwili wyglądali oni - zanurzeni w jasno-ciemnej poświacie czasu i przestrzeni, w której to zjawiska Przeszłości, Przyszłości  i Teraźniejszości toczą ze sobą walkę. Nad ich głowami, wyraźnie oddzielone, znajdują się dwa stany ich życia: Ciemność i Jasność. Przenikają się i plączą ze sobą niby węzeł gordyjski i żyją już własnym życiem. Zabliźniły się i zniszczyły tym samym sens istnienia jednostek fizycznych, gdyż ich przeznaczeniem była odwieczna separacja.
W tym przypadku kontrast przestał istnieć - Dzień i Noc stały się jednym. Oni także pomimo odrębności dwóch światów. Zerwana została logiczna zasada niełączności przeciwieństw - ogień złączył się z wodą, suchość z wilgocią, zło z dobrem, jasność z ciemnością.
Gdy tak na nich patrzyłem, widziałem tę ciemną masę wiru ich nicości istnienia. Jasny Chłopiec z ciemną chmurą nad głową i Ciemny Chłopiec z jasną chmurą nad głową. I ich jedność - niefizyczna, nierealna, niespełniona, pełna marzeń, snów na jawie i bólu odrębności bytów. Są, ale tak naprawdę ich nie ma.

Samobójstwo czwarte: Pojawianie i znikanie

Odłożyłem książkę, gdy do pokoju wszedł Błękitnooki. Miał smutną minę i ręce w kieszeniach spodni. Usiadł na rogu łóżka.
- Zaczynam blaknąć... - zaczął cicho.
- Dostrzegłem tylko, że twoje kontury nieco się rozmyły... Jesteś tu i nadal będziesz!
- Czuję, że zszedłem na dalszy plan...
- Wybacz mi...
Spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczyma.
- Brązowooki wszedł do twoich snów... - kontynuował po chwili. - Chciałem go zobaczyć, lecz ciągle mi umyka... Jedynie słyszałem jego głos...
- Tak, to prawda. Pojawił się w moich snach, ale chyba niemożliwym jest, byście się mogli spotkać... Jesteś nierealny w nierealnym świecie, on jest realny w świecie nierealnym, ale pochodzi ze stanu niestabilnej realności, której granice przenikają się i nikną w realności bytu.
- Tak, to prawda... - odparł.
- Ale ty się go obawiasz - rzekł po chwili. - Widzę to.
- Ciebie też się obawiam. Obaj możecie zniknąć... Zostanie po was pustka gorejąca bólem.
- Chyba jedyną rzeczą, jaka łączy mnie z Brązowookim, jest stan pojawiania się i znikania - uśmiechnął się i przeczesał ręką włosy.
- I stan niepewności istnienia! - Dodałem. - Wiesz, czasami przygniata mnie ta niepewność... Jesteś tu codziennie, lecz jesteś zarazem tysiące kilometrów ode mnie. Jesteśmy blisko, ale tęsknię, bo ciebie nie ma obok. Z nim jest podobnie - jest, ale tak jakby go nie było, nie ma go, ale wiem, że jest tam, gdzie mnie nie ma. I jeszcze jedno, co jest chyba w tym wszystkim najdziwniejsze - wewnątrz mojego umysłu zacząłem tęsknić za nim, tęskniąc równocześnie za tobą...
- Obaj jesteśmy skomplikowani...
- Wiesz, za co cię kocham najbardziej?
Ponownie przeniknął mnie swoim błękitnym wzrokiem.
- Za sposób, w jaki ze sobą jesteśmy i za sposób, w jaki ze sobą rozmawiamy...
- Czy jesteś w stanie pokochać i jego? - Zapytał niepewnie.
- Będę kochał was obu - jego za to, że może być, ciebie za to, że byłeś, jesteś i będziesz. To taki sam wymiar miłości...
- Miłości, która pcha ciebie w stronę urwiska...
- Zakochując się w tobie, stanąłem nad przepaścią i uniosłem lewą nogę, zakochując się w nim, podniosę prawą i przechylę się nieco do przodu... Już dawno przepadłem...
- Ale gdy w tym przesileniu...
- Najwyżej z hukiem spadnę w dół... - dokończyłem za niego.