wtorek, 15 października 2019

603. Kilka wspomnień z wyprawy na koniec świata cz.1.

Nie zamierzam pisać kolejnego przewodnika, gdyż takich jest na pęczki, chciałbym jedynie utrwalić kilka wspomnień z wyjazdu, które albo mnie rozbawiły, albo zaskoczyły, albo też przeraziły.
Bardzo trudnym zadaniem jest wskazanie najlepszej atrakcji lub najciekawszego miejsca w tak dużej i zróżnicowanej wyprawie, bo niemożliwym jest zestawienie obok siebie na przykład Korei Południowej i Malezji i wskazanie lepszego miejsca. Każdy z odwiedzonych przeze mnie krajów miał swoje wady i zalety, miejsca interesujące i bezbarwne.
Jeszcze przed wyjazdem dokonałem pewnego rankingu: ułożyłem miasta według skali trudności i dedukowałem, gdzie może być najciężej. Założyłem, że największym wyzwaniem w poznawaniu i odkrywaniu będzie Seul, potem Kuala Lumpur, Bandar Seri Begawan, Sydney i na końcu Abu Dhabi, czyli uznałem, że stolica Zjednoczonych Emiratów będzie najłatwiejsza.

Jak to wyszło w praktyce:

1. Abu Dhabi, Zjednoczone Emiraty Arabskie

Po 7 godz. i 40 minutach lotu Airbus A-380 planowo wylądował na lotnisku w Abu Dhabi. Będąc jeszcze na Heathrow cieszyłem się jak dziecko, że polecę wymarzonym samolotem. Odprawa celna i paszportowa bardzo sprawne (tak naprawdę tylko około 30 osób udało się w kierunku wyjścia do miasta, reszta pasażerów przeszła na transfer). Na zewnątrz uderzyło we mnie gorące, ciężkie i suche powietrze (czułem się, jak w suchej saunie). Do hotelu dotarłem ok. 22.30 mokry jak szczur.
Airbus A-380 na płycie lotniska Heathrow
Już na samym początku mapy wprowadziły mnie w błąd. Okazało się, że miasto jest rozległe, a wybrane przeze mnie miejsca są od siebie bardzo oddalone - od hotelu do głównego meczetu ok. 15 kilometrów(!!!), do plaży i Marina Mall ok. 8 km. Trzeba było dokonać błyskawicznej kalkulacji i wybrać to, co najważniejsze.
Mój hotel w centrum (bardzo odległym centrum)
Głównym punktem programu był Sheikh Zayed Grand Mosque. Dostałem się tam... taksówką! W sumie to znalazłem przystanek autobusów miejskich, lecz wszystkie oznaczenia były po arabsku, ale gdy dowiedziałem się, że trzeba gdzieś tam się przesiadać na inny autobus, zrezygnowałem i złapałem taxi. Było to najlepsze rozwiązanie.
Widok na meczet z platformy widokowej
Meczet jest przepiękny. Nie było tłumów, nikt się nie przepychał. Na koniec zostawiłem sobie platformę widokową poza terenem meczetu. Trzeba było przejść ok 1 km. w obie strony. To był wyczyn, gdyż temperatura dobijała do 56 stopni C... Zamontowałem telefon na selfie kiju i zrobiłem dosłownie kilka zdjęć, bo aparat tak się rozgrzał, że parzył w ręce. Wystraszyłem się, że ekran się stopi lub rozleje i potem chłodziłem go w muzeum.
W drodze na platformę widokową
Potem udało mi się wybrać do Marina Mall, zobaczyć luksusowy 7 gwiazdkowy hotel Emirates Palace, Etihad Towers, pospacerowałem po plaży i po sławnej Cornische Promenade.
Etihad Towers
Widok na Marina Mall z Emirates Palace
Ze względu na odległości i wysokie temperatury nie udało mi się zrealizować wszystkiego, co sobie zaplanowałem. Teraz, patrząc na całokształt wyjazdu, Emiraty były dla mnie najtrudniejsze.

2. Seul, Korea Południowa

8,5 godziny lotu do Seulu i znów Airbusem A-380. Odprawa celna i paszportowa błyskawiczna, Koreańczycy nawet nie biją stempli do paszportów.
Trasa przelotu
Byłem ciekaw tego kraju, i to bardzo. Wcześniej odległy, tajemniczy, orientalny i egzotyczny, poza możliwościami do poznania i wyobrażenia sobie. Dziś mogę stwierdzić, bez porównywania z pozostałymi miejscami, że najciekawszy i najbardziej pozytywny (cieszę się, że na ten czas wybrałem Koreę zamiast Tajwanu).
Mój hotelik w Insadong
Miałem nosa co do hotelu. Mały hotelik przy Insadong w historycznej dzielnicy Jongno - gu. Wszystko było pod ręką - centrum Seulu, pałace cesarskie, ogrody, świątynie, mnóstwo sklepów, knajp, restauracji, stacje metra, autobusowe - wszystko dosłownie w obrębie max. 800 metrów.
Koreańskie jedzenie raczej tylko dla tych, którzy lubią eksperymenty kulinarne lub lubią jeść i nie pytać, co jedzą. Mnie odrzuciło, próbowałem, lecz na siłę. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo się ucieszyłem, gdy drugiego dnia przymusowej głodówki znalazłem... Burger Kinga! Chyba w tamtym momencie byłem najszczęśliwszym człowiekiem w Seulu!
Gyeongbokgung palace
Głównym punktem programu koreańskiego były cesarskie pałace Seulu. Tutaj jedna uwaga - architektura wszystkich budynków jest praktycznie identyczna, wyglądają prawie tak samo - identyczne dachy, zdobienia, wnętrza, wyposażenie. Odwiedziłem cztery pałace z pięciu: Gyeongbokgung, Deoksugung, Changdeokgung oraz Changgyeonggung (dwa ostatnie znajduja się na liście Unesco).
Changdeokgung Palace


Obejście czterech pałaców zajęło sporo czasu, gdyż przylegający doń teren jest duży, do tego dochodzą cesarskie ogrody, jak na przykład Secret Garden przy Changdeokgung Palace (ogólnie to byłem nieco rozczarowany tym ogrodem, zwiedza się go tylko z przewodnikiem w grupie, a nasza grupa była zbyt liczna. Dość zabawna była reakcja ludzi na informację, iż niektóre partie ogrodu są niebezpieczne dla zwiedzających, gdyż akurat trwa okres lęgowy dla żmij koreańskich i przewodniczka zapytała, czy ktoś chciałby się wycofać i wrócić do wyjścia - wszyscy zgodnie okrzyknęli, że idziemy dalej nawet jeśli żmije by nam po butach się ślizgały).
Grupa w Secret Garden
Bardzo malowniczą i dekoracyjną wręcz okazała się mała buddyjska świątynia Jogyesa w centrum miasta. Najlepiej wybrać się do niej wieczorem, wtedy jest przepięknie oświetlona, a wszystkie drzewa dokoła obwieszone są kolorowymi lampionami. Rozczarowaniem okazała się inna świątynia Jongmyo Shrine - to długi drewniany budynek na pustym placu przypominający bardziej wiejską stodołę niż zabytkowy budynek. Szkoda czasu.
Jogyesa Temple
Bardzo ładnie prezentuje się centrum Seulu.
Centrum Seulu
Centrum Seulu
Korea Południowa jest naprawdę ciekawym miejscem do zwiedzania. Seul oferuje turystom specyficzną atmosferę i wiele obiektów do zwiedzania. Kraj ten jest miejscem, do którego bym chciał wrócić, tym razem na dłużej. Polecam!

niedziela, 13 października 2019

602. Wstępne podsumowanie

Wczoraj po południu wróciłem z wyprawy na koniec świata. Wszystko się udało. Jestem mile zaskoczony, że obyło się bez poważniejszych problemów czy kłopotów (jedynie lotnisko KLIA1 dało mi trochę popalić, ale to akurat przewidywałem). Być może nie zrealizowałem w 100% założonego programu (tak naprawdę to niemożliwe), ale za to jestem dumny z siebie, że wróciłem w jednym kawałku i do tego jeszcze bardzo zadowolony.
Pokonałem ponad 40 tysięcy kilometrów, odbyłem pięć długich lotów (plus jeden krótki), stanąłem na dwóch kontynentach - Azja i Australia, odwiedziłem pięć bardzo różnych od siebie krajów - Emiraty Arabskie, Korea Południowa, Australia, Malezja i Brunei Darussalam oraz pięć dużych miast - Abu Dhabi, Seul, Sydney, Kuala Lumpur oraz Bandar Seri Begawan (to akurat jest dość małe). Jak do tej pory była to wyprawa życia.
Chciałbym od razu podziękować tym, którzy przez cały czas byli ze mną w internetowym kontakcie i dodawali mi otuchy - Agnieszce, Oli, Maćkowi i Asi. Dzięki Wam mogłem wierzyć w to, że wszystko się ułoży i uda oraz na bieżąco dzielić się wrażeniami.
Odnośnie problemów z biurem podróży Thomas Cook - biuro publicznie ogłosiło upadłość w poniedziałek 23 września w dzień mojego wyjazdu. Informację odebrałem tuż przed wylotem do Abu Dhabi, alarmowała mnie też o tym Aga. We wtorek biuro kontaktowało się ze mną telefonicznie oraz przez e-maile. Zapewniono mnie, że moje podróże są opłacone, gdyż lecę innymi liniami lotniczymi - Etihad (Londyn-Abu Dhabi oraz Abu Dhabi-Seul), Asiana Airlines (Seul-Sydney) oraz Royal Brunei (Kuala Lumpur-Bandar Seri Begawan oraz Bandar Seri Begawan-Londyn; przelot na odcinku Sydney-Kuala Lumpur zakupiony był we Flight Center), a odwołane zostały wszystkie loty liniami Thomas Cook. Wszystkie hotele rezerwowałem indywidualnie, więc pobyt nie miał nic wspólnego z biurem. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie mój bank - przed podróżą zakupiłem tam specjalne ubezpieczenie oraz zgłosiłem wyjazd (było to potrzebne, by móc używać kart płatniczych w Azji i Australii). Moja agentka osobiście dzwoniła do mnie aż dwa razy i upewniała się, czy wszystko jest w porządku, bo Thomas Cook ogłosił upadłość i oferowała pomoc finansową, gdyby coś się wydarzyło. Na szczęście obyło się bez problemów.
20 dni minęło bardzo szybko i trzeba wrócić do rzeczywistości. Co nieco o poszczególnych krajach napiszę, gdy się trochę ogarnę. Na bieżąco starałem się zamieszczać ciekawsze fotki oraz spostrzeżenia na FB, więc ci, którzy mnie tam obserwują, wiedzą, jak było i co się wydarzyło.