środa, 10 stycznia 2018

541. Chłopięce zabawy

(531)
Zgubne zabawki

Wiosna była sucha, ciepła i słoneczna. Czas przed Wielkanocą. Chorowałem wtedy na świnkę i w babcinej chustce, zawiązanej wokół głowy, siedziałem na ławce przed domem i nudziłem się okropnie. Postraszono mnie, że jak będę biegał i próbował wchodzić na drzewa lub na drabinę, świnka urwie się i zostanie po niej wielka dziura. Uwierzyłem i byłem bardzo grzeczny. Jednak mój "świnkowy" stan był zupełnie obojętny Staszkowi i Jackowi. Zakolegowali się i wspólnie bawili.
Tamtego dnia dokazywali w domu. Biegali po pokojach, kuchni i komórce z wystruganymi z patyków pistoletami, skakali ze schodów prowadzących na strych lub zjeżdżali po poręczach. Kilkakrotnie albo jeden, albo drugi zderzył się z babcią lub zaczepił o stołek lub ławę. W pewnym momencie babcia wzięła ścierkę i pogoniła ich z domu, krzycząc: "Uciekać mi stąd! Jeszcze bidy napytają, zwalą jaki gorący garnek albo co tam innego!" Obaj zatrzymali się przy oknie. "Babciu, to gdzie mamy pójść się bawić?", zapytał Staszek. "Do stodoły idźcie! Na sianie sobie poskaczcie, a nie tu w domu", machnęła ścierką i odwróciła się w stronę pieca.
Dwa razy nie trzeba było im tego powtarzać. Wybiegli z domu i skierowali się w stronę stodoły. Wielkie drewniane wrota zamknięte były tylko na skobel. Stachu uchylił drzwi i obaj zniknęli w mrocznym pomieszczeniu. Zaciekawiony poszedłem za nimi.
Na środku stodoły zazwyczaj stał wóz z długim dyszlem. Za nim dziadek ustawił rozdrabniarkę do buraków cukrowych oraz sieczkarnię. Czasami pracowałem z nim przy przygotowywaniu pasz dla krów i konia. Lubiłem wrzucać do niej buraki lub rzepy i przyglądać się, jak dwa kręcące się zębate wały je porywają i wciągają gdzieś do środka, by po chwili wypadły z boku, posiekane na kawałeczki wielkości kostki cukru. Przy ścianie stały ogromne beczki z owsem, pszenicą i żytem, dalej drewniane dzieże, wiadra i sprzęt gospodarski.
Śmiech i wesołe okrzyki chłopaków dobiegały z piętra stodoły. Stanąłem przed drabiną i spojrzałem w górę. Postawiłem stopę na pierwszym szczeblu, potem na drugim i jakimś dziwnym sposobem wylazłem na samą górę. Staszek wraz z Jackiem wchodzili po drugiej drabinie na poprzeczną belkę pod dachem i skakali na kopę siana. Bawili się przednio. Skoczył Jacuś. Najpierw utrzymał się na nogach, lecz potem stracił równowagę i upadł na plecy. "Auuu, auuu", zawołał i masował obolałe ramię. Stachu kucnął obok i zaczął odgarniać płaty siana. Po chwili naszym oczom ukazała się podłużna drewniana skrzynia. Stałem obok i przyglądałem się, jak Stachu wraz z Jackiem mocują się z jej wiekiem. Nagle deska zgrzytnęła i skrzynia się otwarła.
Zaniemówiliśmy, a po chwili rozległy się głębokie ochy i achy. Najpierw Staszek wyciągnął z niej dwa metalowe hełmy, potem straszną maskę z długą gumową rurą, dwa zardzewiałe sztylety i cztery czarne pistolety. Na dnie skrzyni walały się naboje, metalowe guziki, dwa czarne ciężkie jajka i jakieś drobiazgi, które nie wiadomo czym były. "Ale super! Chciałbym taki mieć", jęknął Jacek, próbując otworzyć czarny pistolet, po czym wziął do ręki dziwne jajo i z zaciekawieniem je badał. "Pobawmy się nimi, a potem je tu damy z powrotem", zawołał uradowany Staszek. "Dobra!", zgodził się Jacuś. Poskładaliśmy do skrzyni pozostałe przedmioty i wyszliśmy na podwórko.
Stachu wraz z Jackiem ustalili zasady nowej zabawy, a ja wróciłem na ławkę przed dom. Obserwowałem ich, gdy biegali dokoła domu z czarnymi pistoletami. Chowali się w kurniku, za studnią, w węglarce, wbiegali do stajni i szopki. Nagle Stachu wybiegł zza studni i zderzył się z idącą z ogródka babcią. Dla zabawy wycelował w nią pistoletem i zawołał: "Babcia, poddaj się!" Babcia odgoniła go od siebie machnięciem ręki, zaśmiała się i weszła do domu, lecz po chwili wyszła na podwórko i, trzymając fartuch w rękach, rozglądała dokoła.
"Wojciu, gdzie Stasiu?", zapytała. "Bawi się w wojnę z Jackiem", odparłem. "A skąd macie takie pistolety?", zapytała ponownie. "Ze skrzynki. Ze stodoły", odpowiedziałem, niczego złego nie podejrzewając. Rzuciła fartuch na ławkę i potruchtała do drewutni, gdzie dziadek rąbał drzewo. Po chwili oboje biegli w stronę ogrodu, gdzie bawił się Staszek. Poderwałem się z ławki i pędem pobiegłem za nimi.
Staszek stanął na baczność, gdy usłyszał wołania dziadków, a gdy dostrzegł ich pędzących ku sobie, przeraził się. Rzucił pistolet w zagony kartofli i zaczął iść w ich stronę. Zdyszany dziadek złapał go za ramiona i potrząsnął nim. "Co wziąłeś ze skrzynki? Mów, dzieciaku! Co wzięliście ze stodoły?!" "Stasiulku, to bardzo ważne! Powiedz, bo to nie są zabawki!", nachyliła się nad nim babcia. Stałem za nimi i widziałem, jak Staszek nabrał powietrza w płuca i rozpłakał się. Szlochając, powtarzał: "Ja nie wiedziałem... Ja nie chciałem... Zabrałem pistolet..." I ręką wskazał, gdzie wcześniej go wyrzucił. "Co jeszcze? Powiedz!", naciskała babcia. "Jaaceek... teeż... ma... pistooo...let... i... i... i...", zapowietrzył się i wył wniebogłosy. "Pistolet i co?!", zapytał przerażony dziadek. "Czarne jaj...ko...", wydusił Stachu. "Jajko?", żachnął się dziadek. "Takie czarne, ciężkie..." i pokazał dłońmi jego wielkość. "Jezusieńku kochany", zakwiliła babcia. "Tam jest...", Staszek wskazał palcem na zagrodę dla kur. Jak na zawołanie wszyscy spojrzeliśmy we wskazanym kierunku.
Jacuś, trzymając pod pachą papierową torbę, kruszył kurom i kaczkom suchy chleb. Co chwilę ocierał rękawem nos i odgarniał na bok przydługą grzywkę. Gdy dostrzegł biegnących do niego dziadków i usłyszał ich nawoływania, przestraszył się. Niechcąco upuścił torbę i zrobił kilka kroków do tyłu. Wsunął rączkę do kieszeni i wyciągnął z niej czarne ciężkie jajo (pistolet odłożył już z powrotem do skrzyni, ale jajo sobie zostawił, bo bardzo mu się podobało). Chciał je ukryć, lecz nie wiedział gdzie. Spojrzał na stojący niedaleko kurnik. Zacisnął na nim palce, zamachnął się i rzucił je do środka...