piątek, 7 lutego 2014

Sen 135. Tu i tam, tam i tu


Mój czas jest odwrócony nogami do góry - we dnie śpię, noce zaś uciekają mi na aktywnym działaniu. Gdy nie śnię, marzę, gdy myślę, działam jak we śnie pełnym jawy. Odnajduję się w gąszczu mętnych iluzji. Mój uśmiech rodzi się z zapachu starych książek i ich pożółkłych stronic, z nieopowiedzianych historii, fantazyjnych kształtów, kosmatych snów, w których jest się tylko po to, by w ogóle nie być. To tak jak ze zniknięciem na kilka sekund za drzwiami piwnicy i szukaniem weń kontaktu, jak z zanurzeniem łyżki w gęstym budyniu i jak z uczuciem zastygnięcia we wnętrzu owocowej galaretki. To poczucie bycia we śnie. Ale tak samo bywa na jawie, lecz dosadnie się o tym nie wie - jest się, ale i się nie jest. Tak samo jest z nami.
Od jakiegoś czasu znów jesteśmy razem. Tę noc, kiedy się pojawił, spędziliśmy na długiej rozmowie. Zastygliśmy w swojej obecności. Usiedliśmy naszym zwyczajem na podłodze przy łóżku i przy zgaszonym świetle dyskutowaliśmy. Z początku nie chciałem mu wierzyć, zaprzeczałem, stawiałem na swoim, przekonywałem, na koniec doszliśmy do wstępnego porozumienia - wracamy do Polski. Wspólnie przemierzyliśmy tysiące kilometrów w kilka stron świata. Tam i z powrotem. Ze strony prawej na lewą, potem z lewej na prawą. Potem do góry i z powrotem na dół. Może mamy za sobą z 20 tysięcy kilometrów, może więcej, może mniej, nie liczyliśmy. Nadal szukamy pępka naszego świata, by wreszcie poczuć, że jesteśmy tam, gdzie być powinniśmy.
Dziś siedzimy w domu i obserwujemy zapłakane deszczem miasto. Pada od kilku dni. Mży. Leje. Znów mży i znów leje. Od gorącej herbaty zaparowały nam okulary. Wymieniliśmy się. Pasowały! Zamieniamy poduszki, naciągamy swetry, zapinamy guziki. Śpimy wspólnym snem. Ja u niego, on u mnie. On rozkłada skrzydła, ja gaszę ogień, on rozkwita mlecznym kolorem, ja sadzę truskawki. To wyśnione miejsce jest tylko nasze.
Wystawiam stopy spod gorącej kołdry, przytulam poduszkę i wzdycham głęboko. Mam dobry sen, w którym on przygotowuje kawę z mlekiem oraz kanapki z pomidorem. Czuję ulgę, bo to się dzieje naprawdę...