czwartek, 4 grudnia 2014

Sen 213. Końce i początki

Jutro rano wyjeżdżam z Belo Horizonte. W polskim domu będę w sobotę wieczorem. To albo koniec wszystkiego, albo początek czegoś nowego - nie umiem tego przewidzieć. Jest jeszcze trzecia możliwość - mogę wrócić do dotychczasowego marazmu, ale wtedy utknę tu na poważnie. Czy decyzja okazała się trafną, dowiem się za jakiś czas. Nawet nie potrafię określić swego samopoczucia. Obojętność - to chyba najlepsza nazwa na to, co teraz czuję.
Rozmawiałem kilka razy z Błękitnookim. Czeka na mnie. Dalsze decyzje podejmiemy wspólnie. Wrócić do BH i tak będziemy musieli, gdyż mamy tu pełno naszych rzeczy, ale na jak długo, tego nie wiemy, i albo tu zostaniemy, albo się przeprowadzimy w nowe miejsce.
Do zobaczenia na polskiej ziemi. 

wtorek, 2 grudnia 2014

Sen 212. Elbi

Najpierw dostałem smsa: "Przyjdę wieczorem". Czekałem w napięciu, gdyż wiedziałem, że prawdopodobnie stało się coś poważnego. Przyszedł. Usiadł w fotelu i po chwili oznajmił: "Odchodzę. To koniec. Lepiej będzie, jak mnie znienawidzisz." I wyszedł, a ja stałem, niemy i ogłuszony, i patrzyłem za nim, jak zbiega po schodach i znika w ciemności.
To było we wtorek 2 grudnia 2008 roku. W tamten dzień odszedł Elbi. Dziś mamy wtorek 2 grudnia 2014 roku. Nie ma go już pełnych sześć lat, a ja nadal pamiętam jego zapach i barwę głosu, czuję na rękach i na twarzy pozostawione przez niego ciepło na obiciu jego fotela, w którym potem ryczałem przez pół nocy. Jutro zacznie się siódmy rok bez Elbiego.
Dziwne to, że osoba, która jest nam bliską, a może się tylko nam wydaje, że jest bliską, potrafi w ciągu chwili zamienić nasze życie w koszmar. Wybaczyłem, nie czuję żalu, nie mam pretensji, chciałbym tylko kiedyś poznać powód tego, co się stało...

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Sen 211. Tuż przed

Dotrwałem do końca. Za mną ostatnia dzienna zmiana i w ogóle ostatnia. W naszym zakładzie przyjęte jest, że nie przychodzi się w ostatni dzień. Zrobiłem poziom i poszedłem, czym niektórych mocno zadziwiłem, a przy okazji ściąłem się z Marudaną. Miałem na to chyba ochotę, chciałem jej dopiec. Szczekała do mnie jak wściekła, a potem poleciała na skargę do biura. Wyśmiałem ją przy wszystkich.
Czuję ulgę, że to koniec. Popijam wino i zerkam w telewizor. Przede mną cztery dni wolnego, a z samego rana w piątek wyjeżdżam do Polski. Czeka mnie pakowanie, sprzątanie domu, trzeba mi też odwiedzić jednych znajomych, których widziałem dawno temu, a znowuż inni wyciągają mnie na piwo i pogaduchy jeszcze przed wyjazdem. Trzeba mi kupić upominki, gdyż w dzień św. Mikołaja będę w domu. Jak na razie to koniec przygody z emigracją.
Emigracja zmieniła mnie bardzo. I na lepsze i na gorsze. Na pewno stałem się bardziej wytrwały i stanowczy, mój język stał się cięty, potrafię tak komuś odpyskować i nawtykać inwektyw przy innych, że delikwent odchodzi czerwony jak burak. Kompletnie się nie przejmuję tym, że ktoś się może obrazić lub rozpłakać. Nie przebieram w słowach, nie ufam, a cynizm stał się poniekąd moją tarczą. Nauczyłem się tu palić i kląć jak szewc. Ze stron negatywnych to ucierpiał mój język ojczysty, co widać zresztą po ubóstwie słownictwa blogowego. Zapomniałem wielu słów i terminów, rzadko używam ulubionej frazeologii, gdyż jest ona nieprzetłumaczalna, a krajowcy i tubylcy nie rozumieją kontekstu lub jej znaczenia. I fakt najbardziej istotny - utraciłem kontakt z większością moich polskich znajomych. A to boli najbardziej.