czwartek, 16 listopada 2017

532. Spadająca gwiazda

Zaskoczył mnie. Patrzyłem na profil jego twarzy i chłonąłem jej piękno. Wyciągnął nogi do przodu i oparł się o ławkę. Najpierw odchylił głowę do tyłu, a potem skierował się w moją stronę. Wytrzymałem siłę jego spojrzenia. "Prawie nic się nie zmieniłeś", szepnął. "Schudłeś trochę i masz teraz długie włosy...", uśmiechnął się. "Ładne...", wyciągnął rękę i pewnie chciał schwycić zagubione luźne pukle, lecz lekko się odsunąłem. "Przyjechałem, żeby cię zobaczyć i pobyć trochę przy tobie... Tęsknię za tobą", ponownie wyciągnął rękę w moją stronę. "Też za tobą tęsknię. I to bardzo...", szepnąłem. "Pamiętasz, gdy raz wracaliśmy na rowerach od cioci Wandy i zlał nas deszcz?", rozpromienił się. "Skoczyliśmy wtedy z mostu do rzeki i pływaliśmy w gęstej ulewie", patrzył na mnie, ciągle się uśmiechając. "Taaak... Naskarżył na nas wtedy sąsiad, że na golasa biegaliśmy nad rzeką... To było w jakieś wakacje... Przyjechałeś do nas na wieś... I wtedy to właśnie... My...", patrzyłem wprost w jego błękitne oczy. "Chciałbym znów się tak poczuć...", nabrał powietrza w płuca. "Byliśmy wtedy nastolatkami", zanurzyłem palce w jego ciemnej czuprynie. Nachylił się w moją stronę i szepnął: "Nieważne", i położył głowę na moim ramieniu, "Po prostu chciałbym znów tak się poczuć...", powtórzył. Gładziłem jego potargane włosy i wdychałem ich zapach. Słyszałem jak przymknął oczy i zaczął cichutko wzdychać i mruczeć. Ciągle trzymał moją drugą rękę blisko siebie. Nagle drgnął. "Słyszysz świst wiatru?", zapytał. "Dlaczego tym razem tak szybko?", niespokojnie na mnie spojrzał. Zacząłem uważnie nasłuchiwać. "Tak... Chyba słyszę...", szepnąłem. Przywarł do mnie jeszcze mocniej. "Nie chcę wracać. Chcę zostać. Tutaj. Przy tobie...", załkał. Otarłem wierzchem dłoni spływające po jego pięknej twarzy łzy i zsunąłem mu z oczu długą jasną grzywkę. "Kocham cię", szepnąłem i ucałowałem w policzek. Uśmiechnął się lekko. Pomogłem założyć mu białą czapkę z wielkim pomponem i białe rękawiczki. Błysnęło i jasnowłosy chłopiec zniknął. Siedziałem potem dość długo na tej samej ławce i rozmyślałem. Zapomniałem o czasie i o sobie samym. Z odrętwienia wywołał mnie odgłos kwilenia jakiegoś ptaszęcia. Daleko na horyzoncie zaistniała smuga nowego dnia, a wysoko, nad moją głową, spadła w ciemność nieba złota gwiazda. "Dobranoc, kochany!", pomyślałem i udałem się w stronę domu.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz